Pamiętam ten wieczór, a właściwie kilka wieczorów, kiedy wszyscy biegali po prezenty, a ja biegałam po foliowe kapcie jednorazowe…
Ten wieczór…
Pamiętam te wieczory, kiedy zamiast kolęd wokół nas rozbrzmiewało pikanie sprzętów OIOM-u.
Pamiętam ten wieczór, kiedy nie trzeba się było martwić o wigilijną kreację, bo wystarczał zielony, flizelinowy kitel.
Pamiętam ten wieczór, kiedy ubraliśmy choinkę. Nie dla nas. Tylko dla niego. Żeby nie było mu przykro, że w naszym domu jej nie ma. Przez niego. Mimo, że jego w tym domu też nie ma.
Pamiętam ten wieczór, kiedy zdjęcie tej samej choinki: zalaminowane i spryskane środkiem dezynfekującym zawiesiliśmy u Twojego białego, metalowego łóżeczka.
Pamiętam ten wieczór, kiedy przemycaliśmy milimetr kwadratowy opłatka do twojej buzi kącikiem ust niezajętym przez żaden kabelek.
Pamiętam ten wieczór, kiedy w szpitalnym kiosku kupiliśmy “Opowieść wigilijną” i czytaliśmy Ci ją szeptem przez te całe 45 minut dozwolonego nam, wigilijnego “widzenia się”.
Pamiętam tę noc, kiedy na pasterkę wybraliśmy się do kaplicy szpitalnej. I ten telefon po północy z pytaniem czy możemy wpaść na chwilę na oddział Cię zobaczyć. Uściskać Cię już świątecznie. Życzyć Ci zdrowia. I siły. I fajnych prezentów. I te łzy, kiedy nie pozwolili…
Bo wiedzieliśmy, że to są nasze pierwsze wspólne Święta.
Droga Mamo (i Tato!), siedzący teraz u wezgłowia Waszego chorego dziecka. W domu. W szpitalu.
Też będziesz pamiętać te wieczory.
Też będziesz nie raz ronić wtedy więcej łez niż jest słomek siana wyścielających żłobek.
Też będziesz wątpić w całą tę magię, w sprawiedliwość losu i we własne siły trzymania się… na siłach.
Droga Mamo czuwająca u wezgłowia łóżeczka Twojego dziecka,
Tak zupełnie świątecznie i nieświątecznie,
Życzę Ci tej cichej wytrwałości fal…
Życzę Ci cierpliwości, abyś umiała znieść to, czego zmienić nie możesz;
Życzę Ci odwagi, abyś umiała konsekwentnie i wytrwale dążyć do zmiany tego, co zmienić możesz;
Życzę Ci mądrości, abyś umiała odróżnić jedno od drugiego *)
I żyj to za mało. Celebruj!
Celebruj w skali, jaka jest Ci tu i teraz dostępna.
Gdy drożdżowe na makowiec nie wyrosło
Droga Mamo, niemusząca czuwać świątecznie przy łóżeczku swojego dziecka,
Droga Mamo, wkurzająca się, że drożdżowe na makowiec nie wyrosło,
Droga Mamo, krzycząca na dziecko, że znowu rozsypało posprzątane już klocki,
Droga Mamo: przestań pierniczyć, że ostatni raz lepisz pierogi w przedwigilijny wieczór,
Droga Mamo, czuwająca u wezgłowia swojego zdrowego, a niechcącego usnąć na czas dziecka…
Nawet nie wiesz, ile masz szczęścia!
Dlatego wieszać bombki na choince – to za mało.
Dlatego rozstrzygać spór między czerwienią a butelkową zielenią na nowej sukience – to za mało.
Dlatego przetrwać te Święta jako kolejny, kalendarzowy mus – to za mało.
Celebruj te Święta!
Celebruj tak, jakby były pierwszymi…
Tak, jakby były ostatnimi…
*) cytat Marek Aureliusz: “Panie, daj mi cierpliwość, abym umiał znieść to, czego zmienić nie mogę; daj mi odwagę, abym umiał konsekwentnie i wytrwale dążyć do zmiany tego, co zmienić mogę; i daj mi mądrość, abym umiał odróżnić jedno od drugiego”.
Czuwając u wezgłowia dziecięcego łóżeczka…
Ten wieczór…
U wezgłowia chorego dziecka
Gdy drożdżowe na makowiec nie wyrosło