Pamiętam ten wieczór, a właściwie kilka wieczorów, kiedy wszyscy biegali po prezenty, a ja biegałam po foliowe kapcie jednorazowe…
Ten wieczór…
Pamiętam te wieczory, kiedy zamiast kolęd wokół nas rozbrzmiewało pikanie sprzętów OIOM-u.
Pamiętam ten wieczór, kiedy nie trzeba się było martwić o wigilijną kreację, bo wystarczał zielony, flizelinowy kitel.
Pamiętam ten wieczór, kiedy ubraliśmy choinkę. Nie dla nas. Tylko dla niego. Żeby nie było mu przykro, że w naszym domu jej nie ma. Przez niego. Mimo, że jego w tym domu też nie ma.
Pamiętam ten wieczór, kiedy zdjęcie tej samej choinki: zalaminowane i spryskane środkiem dezynfekującym zawiesiliśmy u Twojego białego, metalowego łóżeczka.
Pamiętam ten wieczór, kiedy przemycaliśmy milimetr kwadratowy opłatka do twojej buzi kącikiem ust niezajętym przez żaden kabelek.
Pamiętam ten wieczór, kiedy w szpitalnym kiosku kupiliśmy “Opowieść wigilijną” i czytaliśmy Ci ją szeptem przez te całe 45 minut dozwolonego nam, wigilijnego “widzenia się”.
Pamiętam tę noc, kiedy na pasterkę wybraliśmy się do kaplicy szpitalnej. I ten telefon po północy z pytaniem czy możemy wpaść na chwilę na oddział Cię zobaczyć. Uściskać Cię już świątecznie. Życzyć Ci zdrowia. I siły. I fajnych prezentów. I te łzy, kiedy nie pozwolili…
Bo wiedzieliśmy, że to są nasze pierwsze wspólne Święta.
*) cytat Marek Aureliusz: “Panie, daj mi cierpliwość, abym umiał znieść to, czego zmienić nie mogę; daj mi odwagę, abym umiał konsekwentnie i wytrwale dążyć do zmiany tego, co zmienić mogę; i daj mi mądrość, abym umiał odróżnić jedno od drugiego”.
Czuwając u wezgłowia dziecięcego łóżeczka…
Ten wieczór…
U wezgłowia chorego dziecka
Gdy drożdżowe na makowiec nie wyrosło
czuj się tam dobrze!