Ten dzień blogowo miałam przemilczeć. Przemilczeć z premedytacją… Przemilczeć na przekór.
Dlaczego? Bo dziś – czyli dokładnie 15 października – jest obchodzony Dzień Dziecka Utraconego.
I jakoś tak… mi z tym dziwnie.
Dzień Dziecka Utraconego
Z pewnością punkt odniesienia do tego Dnia jest najbardziej intymny i indywidualny z możliwych, bo przecież jak można zmierzyć stopień „utracenia”?… Dlatego, żeby była jasność, nie opiniujemy, nie krytykujemy, nie zbywamy tematu…
Prawdopodobnie Mamy, które pożegnały swoje Dzieciątko nawet go nie widząc, często nawet nie czując, w wyniku poronienia, czekają na 15 października – dzień społecznego przyzwolenia na wyrażenie swojego bólu, tęsknoty, przesłania emocji do nieba, które stało się Niebem – zamkniętych w białym baloniku.
Dobra strona organizowania Takiego Dnia jest też taka, że Rodzice Osieroceni nie są, nie czują się sami… A przecież w ferworze codzienności, te otaczające nas sztucznie bądź prawdziwie uśmiechnięte twarze nie mają odwagi albo ochoty słuchać naszych ważnych, a niekoniecznie łatwych i wesołych wspomnień… 15-tego października, w miejscu spotkań Takich Jak My – są dokładnie Tacy jak My – normalni, zwyczajni, czasem uśmiechnięci, czasem wzruszeni, czasem po prostu trochę smutni. Kilka lat temu podjęliśmy próbę takiego spotkania – było warto. Choć i wtedy, i teraz podtrzymujemy, że nazwa Dnia „Dziecka Utraconego” nie pasuje, nie podnosi na duchu, nie oddaje istoty przeżyć. Dlatego podpisujemy się obiema rękami pod modyfikacjami proponowanymi przez Mamę Kropka i mówimy tylko o „Dniu Dziecka Ukochanego”. „Utracone” klawiatura jeszcze przepuści, gardło już nie…
Dzień Dziecka Ukochanego
Wracając do tego roku: skąd u nas ten mały bunt „nieobchodzenia” DDU?
Troszkę czasu od odejścia Krzysia już minęło… Jest on naszym Dzieckiem Ukochanym każdego Dnia. Nie przestajemy o nim opowiadać w domu, w pracy, wśród zdrowego świata… Nie przeszkadza nam konsternacja tych „mniej doświadczonych”. Traktujemy, jakby Krzyś był z nami ciągle, wszędzie, z zupełnym luzem, żartem, a czasem nostalgią – zależy. On jest – tylko inaczej. I tym samym nie damy sobie wmówić, że gdzieś się zagubił, utracił, zniknął. Odszedł w inny wymiar – do sąsiedniego pokoju.
Skoro dane było mu kroczyć z nami tutaj inną drogą niż przeciętna Rodzina, zdecydował pójść potem sam też inną drogą niż jego Rówieśnicy…
To, że nie mamy Go obok, w taki sposób jakbyśmy niewyobrażalnie bardzo pragnęli przypomina nam już wystarczająco wiele Dni: Wszystkich Świętych, Rocznica Śmierci… Dni, które dosłownie sprowadzają nas do parteru – parteru małej mogiłki. A potem się znów podnosimy… I znów na przekór – prawdziwie, z radością, najzwyczajniej dmuchamy kolorowe baloniki dla Krzysia na prawdziwy Dzień Dziecka (01.06), czy szykujemy kwiatowy tort na Jego Urodziny!
Niech żyje Twój Dzień!
Ktoś mógłby powiedzieć, że to szaleństwo, że żyjemy w jakimś mirażu… Nie. To tylko nasze wyjście awaryjne. Zrozumieliśmy, że biczowanie się przeszłością nie ma sensu. Za to wyciąganie z niej Lekcji – tak! Dlatego wybieramy radość z pięknego słońca o poranku; z nadejścia kolejnego weekendu spędzonego razem; z planów, które się realizują; ze znaków, które niesamowicie mocno dają nam wierzyć, że: „Mama, Tatko, psecies się nigdzie nie zgubiłem!”.
Dzieci, których nie widać…
Ten dzień blogowo miałam przemilczeć. Przemilczeć z premedytacją… Przemilczeć na przekór.
Dlaczego? Bo dziś – czyli dokładnie 15 października – jest obchodzony Dzień Dziecka Utraconego.
I jakoś tak… mi z tym dziwnie.
Dzień Dziecka Utraconego
Z pewnością punkt odniesienia do tego Dnia jest najbardziej intymny i indywidualny z możliwych, bo przecież jak można zmierzyć stopień „utracenia”?… Dlatego, żeby była jasność, nie opiniujemy, nie krytykujemy, nie zbywamy tematu…
Prawdopodobnie Mamy, które pożegnały swoje Dzieciątko nawet go nie widząc, często nawet nie czując, w wyniku poronienia, czekają na 15 października – dzień społecznego przyzwolenia na wyrażenie swojego bólu, tęsknoty, przesłania emocji do nieba, które stało się Niebem – zamkniętych w białym baloniku.
Dobra strona organizowania Takiego Dnia jest też taka, że Rodzice Osieroceni nie są, nie czują się sami… A przecież w ferworze codzienności, te otaczające nas sztucznie bądź prawdziwie uśmiechnięte twarze nie mają odwagi albo ochoty słuchać naszych ważnych, a niekoniecznie łatwych i wesołych wspomnień… 15-tego października, w miejscu spotkań Takich Jak My – są dokładnie Tacy jak My – normalni, zwyczajni, czasem uśmiechnięci, czasem wzruszeni, czasem po prostu trochę smutni. Kilka lat temu podjęliśmy próbę takiego spotkania – było warto. Choć i wtedy, i teraz podtrzymujemy, że nazwa Dnia „Dziecka Utraconego” nie pasuje, nie podnosi na duchu, nie oddaje istoty przeżyć. Dlatego podpisujemy się obiema rękami pod modyfikacjami proponowanymi przez Mamę Kropka i mówimy tylko o „Dniu Dziecka Ukochanego”. „Utracone” klawiatura jeszcze przepuści, gardło już nie…
Dzień Dziecka Ukochanego
Wracając do tego roku: skąd u nas ten mały bunt „nieobchodzenia” DDU?
Troszkę czasu od odejścia Krzysia już minęło… Jest on naszym Dzieckiem Ukochanym każdego Dnia. Nie przestajemy o nim opowiadać w domu, w pracy, wśród zdrowego świata… Nie przeszkadza nam konsternacja tych „mniej doświadczonych”. Traktujemy, jakby Krzyś był z nami ciągle, wszędzie, z zupełnym luzem, żartem, a czasem nostalgią – zależy. On jest – tylko inaczej. I tym samym nie damy sobie wmówić, że gdzieś się zagubił, utracił, zniknął. Odszedł w inny wymiar – do sąsiedniego pokoju.
Skoro dane było mu kroczyć z nami tutaj inną drogą niż przeciętna Rodzina, zdecydował pójść potem sam też inną drogą niż jego Rówieśnicy…
To, że nie mamy Go obok, w taki sposób jakbyśmy niewyobrażalnie bardzo pragnęli przypomina nam już wystarczająco wiele Dni: Wszystkich Świętych, Rocznica Śmierci… Dni, które dosłownie sprowadzają nas do parteru – parteru małej mogiłki. A potem się znów podnosimy… I znów na przekór – prawdziwie, z radością, najzwyczajniej dmuchamy kolorowe baloniki dla Krzysia na prawdziwy Dzień Dziecka (01.06), czy szykujemy kwiatowy tort na Jego Urodziny!
Niech żyje Twój Dzień!
Ktoś mógłby powiedzieć, że to szaleństwo, że żyjemy w jakimś mirażu… Nie. To tylko nasze wyjście awaryjne. Zrozumieliśmy, że biczowanie się przeszłością nie ma sensu. Za to wyciąganie z niej Lekcji – tak! Dlatego wybieramy radość z pięknego słońca o poranku; z nadejścia kolejnego weekendu spędzonego razem; z planów, które się realizują; ze znaków, które niesamowicie mocno dają nam wierzyć, że: „Mama, Tatko, psecies się nigdzie nie zgubiłem!”.