Wiosno, idź precz! Jak sobie do tej pory nie przyszłaś, to nie przychodź w ogóle. Spóźnionych gości nie obsługujemy. Łaski bez. Miałaś swoją szansę. Kilka szans. Olałaś temat. Deszczem prostym. Z domieszką stopni plus pięć! Wiesz, co możesz? Możesz się w swoje całe cztery… kwiatki (na moim klombie) pocałować! I wiesz co? Możesz dać nam lato! Tak, daj nam już to lato! Już lata czas!
Do lata piechotą będę szła
Nie pójdę boso. Bo ziemia za zimna. Bo glisty, dżdżownice i krety chyba ciągle mają zimę. Ale pójdę piechotą. W trampkach. Tych najmodniejszych. Albo w slip-onach, sneakersach, spadrylach lub baletkach. One wszystkie już w boksach startowych szafek, ciągle stłamszone przez ubłocone i jakże wyniosłe botki i kozaki. A więc choćby w drewniakach: głośnych, niemodnych i niewygodnych: pójdę na drugi koniec tej tęczy, której ciągle nie widać. Lato, zastanę Cię tam?
Będę szła za dźwiękiem
Za dźwiękiem skwierczącej kiełbaski na grillu. Za dźwiękiem drących się kotów pod ogrodową pergolą. Za dźwiękiem szelestu traw, po których nocą tupta jeż. Za dźwiękiem komara, na nutę którego za każdym razem łamię przyrzeczenie, że już nie będę przeklinać…
Będę szła za zapachem
Za zapachem malibu albo pinacolady, na które sobie tylko popatrzę i powącham, bo pić procentów mi jeszcze nie wolno; a nikt nie potrafi dopracować receptury równie genialnej, acz bezalkoholowej. Za zapachem olejków do opalania, które dawniej zdarzały się już być w użyciu z początkiem maja. Za zapachem kwiatów, które smolą nosy, ale nie sposób się powstrzymać, by je w nich nie zanurzać… Za zapachem ludzi w niezbyt dobrze przewentylowanych tramwajach: jedni odkrywają drogi perfum spod kurtyn apaszek i szali; inni odkrywają, że i o jednym, i o drugim zdali się rano zapomnieć. O prysznicu także. Lans na słodko-potno-letnią woń czeka na swój sezon.
Będę szła za głosem serca swojego
Serca takiego rozebranego! Bez swetrów, kurtek, płaszczy i bezrękawników. Takiego przykrytego wyłącznie moim własnym 36.6! No dobra, plus t-shirt! Za tym sercem poczłapię wierząc, że jak nie innymi zmysłami, to sercem właśnie poczuję, że to lato tuż tuż… Mając nadzieje, że pan lato to serce rozkocha (jak co roku) i pewnie porzuci (też w sumie jak co roku). Ale w tym roku niech nasz romans trwa w najlepsze: niech bałamuci słońcem, niech poniewiera temperaturą, niech uwodzi bzykiem pszczół w nieskończoność, którą zwolnię z warty i pozwolę dobrowolnie odejść, dajmy na to, dopiero w listopadzie.
Lato, nie małpuj z wiosny, nie popisuj się, nie cwaniakuj, żeś takie nieosiągalne… No chodź! Pójdziemy boso – ty i ja – nad jezioro, na lody, na rolki! Tylko włącz już tym kretom, dżdżownicom i glistom centralne! A nam: włącz uśmiech!
Idź precz i pocałuj się w… cztery kwiatki!
Wiosno, idź precz! Jak sobie do tej pory nie przyszłaś, to nie przychodź w ogóle. Spóźnionych gości nie obsługujemy. Łaski bez. Miałaś swoją szansę. Kilka szans. Olałaś temat. Deszczem prostym. Z domieszką stopni plus pięć! Wiesz, co możesz? Możesz się w swoje całe cztery… kwiatki (na moim klombie) pocałować! I wiesz co? Możesz dać nam lato! Tak, daj nam już to lato! Już lata czas!
Do lata piechotą będę szła
Nie pójdę boso. Bo ziemia za zimna. Bo glisty, dżdżownice i krety chyba ciągle mają zimę. Ale pójdę piechotą. W trampkach. Tych najmodniejszych. Albo w slip-onach, sneakersach, spadrylach lub baletkach. One wszystkie już w boksach startowych szafek, ciągle stłamszone przez ubłocone i jakże wyniosłe botki i kozaki. A więc choćby w drewniakach: głośnych, niemodnych i niewygodnych: pójdę na drugi koniec tej tęczy, której ciągle nie widać. Lato, zastanę Cię tam?
Będę szła za dźwiękiem
Za dźwiękiem skwierczącej kiełbaski na grillu. Za dźwiękiem drących się kotów pod ogrodową pergolą. Za dźwiękiem szelestu traw, po których nocą tupta jeż. Za dźwiękiem komara, na nutę którego za każdym razem łamię przyrzeczenie, że już nie będę przeklinać…
Będę szła za zapachem
Za zapachem malibu albo pinacolady, na które sobie tylko popatrzę i powącham, bo pić procentów mi jeszcze nie wolno; a nikt nie potrafi dopracować receptury równie genialnej, acz bezalkoholowej. Za zapachem olejków do opalania, które dawniej zdarzały się już być w użyciu z początkiem maja. Za zapachem kwiatów, które smolą nosy, ale nie sposób się powstrzymać, by je w nich nie zanurzać… Za zapachem ludzi w niezbyt dobrze przewentylowanych tramwajach: jedni odkrywają drogi perfum spod kurtyn apaszek i szali; inni odkrywają, że i o jednym, i o drugim zdali się rano zapomnieć. O prysznicu także. Lans na słodko-potno-letnią woń czeka na swój sezon.
Będę szła za głosem serca swojego
Serca takiego rozebranego! Bez swetrów, kurtek, płaszczy i bezrękawników. Takiego przykrytego wyłącznie moim własnym 36.6! No dobra, plus t-shirt! Za tym sercem poczłapię wierząc, że jak nie innymi zmysłami, to sercem właśnie poczuję, że to lato tuż tuż… Mając nadzieje, że pan lato to serce rozkocha (jak co roku) i pewnie porzuci (też w sumie jak co roku). Ale w tym roku niech nasz romans trwa w najlepsze: niech bałamuci słońcem, niech poniewiera temperaturą, niech uwodzi bzykiem pszczół w nieskończoność, którą zwolnię z warty i pozwolę dobrowolnie odejść, dajmy na to, dopiero w listopadzie.
Lato, nie małpuj z wiosny, nie popisuj się, nie cwaniakuj, żeś takie nieosiągalne… No chodź! Pójdziemy boso – ty i ja – nad jezioro, na lody, na rolki! Tylko włącz już tym kretom, dżdżownicom i glistom centralne! A nam: włącz uśmiech!