To była ta noc, którą będę pamiętać do końca życia. Noc, która zdarzyła się wieczorem – było wystarczająco ciemno i wystarczająco pusto na ulicach. Zimno – jak na zimę przystało i biało – tak bardzo, jak ostatnie zimy takiego śniegu nie widziały. I one dwie. Pchające wielkie kartonowe, szare pudło środkiem drogi. W centrum miasta. Po śniegu. To pudło się nie toczyło, nawet nie torowało drogi, ono dowolnie się obracało, skrzywiało, nawracało, upadało, grzęzło. A ludzie, jak już jacyś byli – pukali się w czoło i krzyczeli, żeby uważać, żeby się nie roztłukł nam kineskop w tym zapewne wypasionym telewizorze. A to telewizor nie był. A my się śmiałyśmy do rozpuku, czasem tarzając razem z pudłem w śniegu.
Nie-zwykły fotel
Ta opowieść zdarzyła się naprawdę. Gdzieś w 2005 roku. Wtedy to też, jak i teraz wielki szwedzki sklep meblowy 😉 nie ułatwiał transportu zakupów do domu. A ja – świeżo upieczona krakowska studentka wraz z moją od lat dzieciństwa upieczoną przyjaciółką postanowiłyśmy sobie kupić do mieszkania fotel. I nic nam nie stanęło na przeszkodzie, aby go doturlać do domu: najpierw autobusem, potem pieszo – tymi ręcami. W głowie – woda sodowa bąblowana pęcherzykami studenckiej beztroski, młodzieńczej głupoty i miksu tych dwóch ostatnich pod postacią negacji totalnej „nie da się”. Przecież, że się da! I doturlałyśmy.
I fotel ten stoi do dziś. Do tego dziś, które nadeszło tego ranka i postawiło pytanie: idzie nowe, wyrzucamy go czy zostawiamy? I wiecie, że historia opowiedziana Wam powyżej wydała wyrok… Bez odwołania: fotel zostaje. To nic, że nie pasuje, że idzie nowe, że remont.
Fotel ten przeszedł wiele. Był oparciem na trudy sesji i razem ze mną zapamiętywał wszelkie koniugacje odmiany czasów przeszłych zaprzeszłych w języku francuskim. Jego tapicerka odcedzała łzy tych pierwszych, a przecież wtedy „aż po grób” miłości. On był świadkiem tego wieczora, gdy mówiłam: „Tak, będę Twoją żoną”, a potem dumnie podtrzymywał mój brudny i potargany tiul sukni ślubnej zanim powędrował na strych. On czuwał przy moim synku, on karmi jego młodszą siostrę łapiąc resztki kropel mleka.
Nie-zwykły pokój
Teraz pewnie wywędruje do pokoju obok, którego jeszcze nie ma, ale będzie: nasz dom doczekał się pokoju dziecięcego. Bo idzie nowe. A właściwie Nowe. Już całkiem sprawnie porusza się w swoich zakostkowych bucikach-emelkach. Już coraz śmielej gramoli się na nasz fotel, łóżko i konika na biegunach. Idzie Nowe, które naszą kuchnię pozbawiło stołu, kładąc tam matę do zabawy. Nowe, które jeszcze nic nie mówi, a sprawia spełnioną każdą swoją prośbę. Nowe, które poszerza moją głowę o takie nowości jak piasek kinetyczny, zabawkowa Arka Noego, tęcza Montessori i powoduje, że prawie eksploduje od niekończącej się zagwozdki: „gdzie to wszystko pomieścić?”. Nowe, które zaraz zamieszka w swoim nowym pokoju, za ścianą od mamy i taty, z fotelem, któremu będzie mogła powiedzieć wszystko.
A ja kupię sobie nowy fotel z Ikei. Taki wypasiony. Taki z podnóżkiem. Postawię go w sypialni, tam gdzie dotychczas stało budzące mnie niezmiennie co 3 h w nocy łóżeczko. I sobie w nim usiądę i odpocznę. Zaraz po tym jak wykąpię Nowe, posprzątam zabawki, przygotuję obiad na jutro, napiszę nowy wpis, poświęcę parę chwil mężowi, odpiszę znajomej, zadzwonię do mamy, wezmę prysznic, nie usnę… szczotkując zęby. Usiądę i odpocznę. Zdarte bieganiem za Nowym nogi zadrę. A w głowie? W głowie będzie znowu woda sodowa – bąblowana pęcherzykami… szczęścia!
Idzie nowe!
To była ta noc, którą będę pamiętać do końca życia. Noc, która zdarzyła się wieczorem – było wystarczająco ciemno i wystarczająco pusto na ulicach. Zimno – jak na zimę przystało i biało – tak bardzo, jak ostatnie zimy takiego śniegu nie widziały. I one dwie. Pchające wielkie kartonowe, szare pudło środkiem drogi. W centrum miasta. Po śniegu. To pudło się nie toczyło, nawet nie torowało drogi, ono dowolnie się obracało, skrzywiało, nawracało, upadało, grzęzło. A ludzie, jak już jacyś byli – pukali się w czoło i krzyczeli, żeby uważać, żeby się nie roztłukł nam kineskop w tym zapewne wypasionym telewizorze. A to telewizor nie był. A my się śmiałyśmy do rozpuku, czasem tarzając razem z pudłem w śniegu.
Nie-zwykły fotel
Ta opowieść zdarzyła się naprawdę. Gdzieś w 2005 roku. Wtedy to też, jak i teraz wielki szwedzki sklep meblowy 😉 nie ułatwiał transportu zakupów do domu. A ja – świeżo upieczona krakowska studentka wraz z moją od lat dzieciństwa upieczoną przyjaciółką postanowiłyśmy sobie kupić do mieszkania fotel. I nic nam nie stanęło na przeszkodzie, aby go doturlać do domu: najpierw autobusem, potem pieszo – tymi ręcami. W głowie – woda sodowa bąblowana pęcherzykami studenckiej beztroski, młodzieńczej głupoty i miksu tych dwóch ostatnich pod postacią negacji totalnej „nie da się”. Przecież, że się da! I doturlałyśmy.
I fotel ten stoi do dziś. Do tego dziś, które nadeszło tego ranka i postawiło pytanie: idzie nowe, wyrzucamy go czy zostawiamy? I wiecie, że historia opowiedziana Wam powyżej wydała wyrok… Bez odwołania: fotel zostaje. To nic, że nie pasuje, że idzie nowe, że remont.
Fotel ten przeszedł wiele. Był oparciem na trudy sesji i razem ze mną zapamiętywał wszelkie koniugacje odmiany czasów przeszłych zaprzeszłych w języku francuskim. Jego tapicerka odcedzała łzy tych pierwszych, a przecież wtedy „aż po grób” miłości. On był świadkiem tego wieczora, gdy mówiłam: „Tak, będę Twoją żoną”, a potem dumnie podtrzymywał mój brudny i potargany tiul sukni ślubnej zanim powędrował na strych. On czuwał przy moim synku, on karmi jego młodszą siostrę łapiąc resztki kropel mleka.
Nie-zwykły pokój
Teraz pewnie wywędruje do pokoju obok, którego jeszcze nie ma, ale będzie: nasz dom doczekał się pokoju dziecięcego. Bo idzie nowe. A właściwie Nowe. Już całkiem sprawnie porusza się w swoich zakostkowych bucikach-emelkach. Już coraz śmielej gramoli się na nasz fotel, łóżko i konika na biegunach. Idzie Nowe, które naszą kuchnię pozbawiło stołu, kładąc tam matę do zabawy. Nowe, które jeszcze nic nie mówi, a sprawia spełnioną każdą swoją prośbę. Nowe, które poszerza moją głowę o takie nowości jak piasek kinetyczny, zabawkowa Arka Noego, tęcza Montessori i powoduje, że prawie eksploduje od niekończącej się zagwozdki: „gdzie to wszystko pomieścić?”. Nowe, które zaraz zamieszka w swoim nowym pokoju, za ścianą od mamy i taty, z fotelem, któremu będzie mogła powiedzieć wszystko.
A ja kupię sobie nowy fotel z Ikei. Taki wypasiony. Taki z podnóżkiem. Postawię go w sypialni, tam gdzie dotychczas stało budzące mnie niezmiennie co 3 h w nocy łóżeczko. I sobie w nim usiądę i odpocznę. Zaraz po tym jak wykąpię Nowe, posprzątam zabawki, przygotuję obiad na jutro, napiszę nowy wpis, poświęcę parę chwil mężowi, odpiszę znajomej, zadzwonię do mamy, wezmę prysznic, nie usnę… szczotkując zęby. Usiądę i odpocznę. Zdarte bieganiem za Nowym nogi zadrę. A w głowie? W głowie będzie znowu woda sodowa – bąblowana pęcherzykami… szczęścia!