Prawda jest taka, że spora część mam mnie nienawidzi. I mają ku temu solidne podstawy…
Taka sama Mama
Zamiast wyskakiwać z wyplutą kaszką na twarzy, ja sypię brokatowym filtrem na codziennych instastories. Zamiast obwieszczać światu pojemność worów pod oczami, ja paraduję bezczelnie z nieprzyzwoicie różowym balonem. Zamiast krzyczeć światu, jak bardzo jestem zmęczona i jak bardzo cierpię na pieluchowe zapalenie mózgu, ja… krzyczę “żyj to za mało, celebruj!”.
A przecież nie mam ku temu podstaw.
Bo jestem taką samą mamą jak wszystkie mamy. I choćbym się zapierała, że moje dzieci są nie wiadomo jak wyjątkowe, to są dokładnie takie same jak inne dzieci – przynajmniej w odpowiednim ich wiekowi zachowaniu i w ich potrzebach.
Przecież wiem…
Przecież doskonale wiem, co to znaczy godziny snu policzone na palcach jednej ręki. Doskonale znam te noce, następujące nieprzerwanie po sobie, przy policzeniu wszystkich palców pięciu rąk. Przecież wiem, co to znaczy gorączka, wysypka, czerwona pupa, zielony glut. Przecież wiem, co to znaczy salon, który przypomina bawialnię, a bawialnia, która przypomina cyrk po tajfunie.
Przecież wiem, co to znaczy krzyczeć, bo nie chce spać i potem płakać, że się krzyczało, po tym jak pójdzie spać.
Przecież wiem, co to znaczy wpychać kolejne łyżki zupki, mimo że wiem, że nie powinno się wpychać.
Przecież wiem, co to znaczy używać wszystkich komórek zmęczonego mózgu sprytem, zabawą i poziomem macierzyńskiej inteligencji, o której mi się nie śniło, aby ugasić atak histerii o to, że rozwiązała się sznurówka albo że po schodku powinna zejść najpierw lewa, a potem prawa noga – nie na odwrót.
Termin ważności
Wiecie w czym tkwi różnica? Ano w tym, o czym nie mam problemu Wam pisać. O czym przypominam w wielu moich tekstach i o czym obiecałam mówić głośno już w momencie, kiedy mój głos się załamał…
Bo kiedyś, gdy siedziałam przez jedyne, dozwolone dwie godziny dziennie w flizelinowym płaszczyku i foliowych kapciach przy łóżku mojego synka, modląc się o każdy kolejny dzień razem, tak cicho i skrycie marzyłam o tym, by go usypiać kołysząc… choćby godzinami. By kaprysił przy zakładaniu bucików. By się uśmiechnął choćby najmniejszym kącikiem ust. By dał mi powód do krzyku ze zmęczenia, do codziennego matczynego narzekania, że… kupa prania.
A potem, gdy naszemu Rycerzykowi o czarnych koralikach choroba wyłączyła widzialność, a założyła skrzydła… przyrzekliśmy sobie odrobić tę cholernie trudną i nikomu niepotrzebną lekcję. Temat: macierzyństwo z terminem ważności.
Najważniejsza Lekcja!
Obiecaliśmy sobie opowiadać ją światu zmęczonych, marudnych i z niczego niezadowolonych mam. Na przekór: z uśmiechem, na różowo, z balonami.
I teraz, po czasie zupełnej beznadziei, brnąwszy nieraz przez dni pełne bezsensu życia, gdy doczekaliśmy się dwóch wspaniałych, zdrowych córeczek, chcemy tym bardziej przekonywać, że w tym smutnym, codziennym bezlitośnie zwykłym życiu, najlepszą filozofią, jaką możemy przyjąć to: żyj to za mało, celebruj!
O tym też jest też nasza książka, którą zdecydowaliśmy się wydać niedługo po odejściu Krzysia – naszego Rycerzyka. Opisuje naszą codzienność i tym samym odrabia naszą lekcję: Kochaj dziś, nie jutro. Bezwarunkowo!
Książka “Rycerzyk”
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa. Z sukcesem. Z kilkoma dodrukami. To było dokładnie 6 lat temu.
Zdecydowaliśmy się w niej opisać na papierze (poza wcześniejszym blogiem) naszą niecodzienną codzienność u boku naszego śmiertelnie chorego synka Krzysia – tytułowego Rycerzyka.
Po co?
– by ta najważniejsza Lekcja, którą przeżywaliśmy i którą śledziły tysiące na naszym pierwszym blogu nie przepadła w otchłani internetów;
– by choremu światu dodać otuchy i nadziei, że mimo wszystko można się uśmiechać i żyć “normalnie” po swojemu;
– by zdrowemu światu uświadomić, że sterta prania, nieudane wakacje lub gil po pas to nie są… problemy pierwszego świata;
– by wesprzeć i Alma Spei – hospicjum domowe dla dzieci, bo zrzekliśmy się dla nich całkowitego dochodu ze sprzedaży
Po co o tym piszę?
Bo zdecydowaliśmy się wystawić nasz unikalny egzemplarz “Rycerzyka” na aukcję Allegro dla WOŚP – od lat wspieramy i cenimy wszystko to, co robi Owsiak!
“Rycerzyka” nie można już kupić na rynku.
Zostały nam pojedyncze sztuki.
Zatem jeśli ktoś z Was ma ochotę na tę wartościową lekturę, zachęcam do licytacji na Owsiakowy cel!
Dziękuję także za aktywność pod postem i udostępnienia ?
Macierzyństwo z określonym terminem ważności
Taka sama Mama
Przecież wiem…
Termin ważności
Najważniejsza Lekcja!
Książka “Rycerzyk”
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa. Z sukcesem. Z kilkoma dodrukami. To było dokładnie 6 lat temu.
Zdecydowaliśmy się w niej opisać na papierze (poza wcześniejszym blogiem) naszą niecodzienną codzienność u boku naszego śmiertelnie chorego synka Krzysia – tytułowego Rycerzyka.
Po co?
– by ta najważniejsza Lekcja, którą przeżywaliśmy i którą śledziły tysiące na naszym pierwszym blogu nie przepadła w otchłani internetów;
– by choremu światu dodać otuchy i nadziei, że mimo wszystko można się uśmiechać i żyć “normalnie” po swojemu;
– by zdrowemu światu uświadomić, że sterta prania, nieudane wakacje lub gil po pas to nie są… problemy pierwszego świata;
– by wesprzeć i Alma Spei – hospicjum domowe dla dzieci, bo zrzekliśmy się dla nich całkowitego dochodu ze sprzedaży
Po co o tym piszę?
Bo zdecydowaliśmy się wystawić nasz unikalny egzemplarz “Rycerzyka” na aukcję Allegro dla WOŚP – od lat wspieramy i cenimy wszystko to, co robi Owsiak!
“Rycerzyka” nie można już kupić na rynku.
Zostały nam pojedyncze sztuki.
Zatem jeśli ktoś z Was ma ochotę na tę wartościową lekturę, zachęcam do licytacji na Owsiakowy cel!
Dziękuję także za aktywność pod postem i udostępnienia ?
Link do aukcji: KLIKNIJ TUTAJ