Córeczko… To był jeden z tych wieczorów, kiedy przestało mi się tak bardzo spieszyć, żeby… ogarnąć dom po dziecięcej zmianie, żeby rozładować zmywarkę, żeby jeść kolacje z Twoim tatą i rozprawiać o głupotach śledząc półwzrokiem jak niebo zaściela się kołderką gwiazd.
To był jeden z tych wieczorów, kiedy leżałam obok utulonej w zawiniątku z muślinu Ciebie. Wąchałam Twoje włosy – jeszcze pachnące masłem i całym menu dzisiejszego rozszerzania diety, którą bardziej przetestowały Twoje paluszki niż podniebienie.
W letni wieczór…
Widziałam Twój rumiany policzek, nieprzykryty jeszcze zmrokiem tej letniej nocy, chłodzący emocje, przygody i przeżycia minionego dnia – dnia, który stanowił dopiero około 1/306 Twojego życia.
Liczyłam Twoje spokojne, widoczne, regularne oddechy, o które przecież dopiero co tak bardzo drżałam, gdy wychodząc na ten świat, zachłysnęłaś się nim – dosłownie.
Patrzyłam i nie mogłam pojąć, jak to się stało, że za moment będziemy razem już rok – rok naszego najszczęśliwszego życia.
Pierwsze uśmiechy, pierwsze spacery w nowych, odległych miejscach, pierwsze zęby, pierwsza marchewka, pierwsze “mamo” i “tato”, pierwsze chichoty do rozpuku, pierwsze krokodyle łzy, pierwsze wakacje, pierwsza huśtawka… to już za nami.
Z widokiem na basen infinity…
I poczułam się trochę tak, jak w pierwszym dniu wymarzonego urlopu: jeszcze dobrze go nie zaczęłam, a już się martwię, że on już mija, że umyka, że zaraz trzeba wracać.
Bo jesteś, Maluszku, jak najpiękniejszy urlop: dajesz emocje jak niejeden park rozrywki, budujesz więź, za którą tęsknię jak tylko uśniesz, tworzysz widoki perlistego śmiechu i skrzącego spojrzenia o niebo lepsze niż z najpiękniejszych basenów infinity.
Zaraz Cię oddam światu
Tylko… Zaraz się skończysz w wersji “bobas”. Zaraz, jak Twoja starsza o ledwo dwa lata siostra nie będziesz chciała iść za rączkę, bo samodzielne liczenie kroków po angielsku będzie stokroć ciekawsze.
Nie zadowolisz się zmiętą w rączce fasolką szparagową. Będzie ona musiała być wąsem skrzętnie ułożonego na talerzu kota.
Zaraz będziesz grać w Kota Stefana, potem w bierki, niebawem zmieciesz nas na planszy Monopoly, aż może wybierzesz formę kilkuwieczorowej rozrywki budując Cywilizację.
Zaraz wyjdziesz z domu: do przedszkola, by wrócić wczesnym popołudniem. Do szkoły, by wrócić trochę później. Na studia, by wyjechać dalej. Do męża, by wpaść czasem na niedzielny rosół. Do dzieci, by mieć tak mało czasu, żeby wpadać coraz rzadziej.
Zaraz wychowam Cię, nauczę najważniejszych wartości, schowam przed złymi ludźmi, wyposażę w plecak doświadczeń, dobra i miłości. Ukocham, utulę, szepnę, że zawsze będę obok i… oddam światu. A Ty, pójdziesz w nieznane. Przyślesz czasem smsa “Jest ok” albo zadzwonisz “Mamo, pomóż”.
Ale wiesz, czego uczy mnie ten wieczór “nic nie robienia” i wąchania Twoich włosów?
Teraz Mamo, moja siostra rysuje najpiękniejsze króliczki świata rączką trzylatki.
Teraz Mamo, wystarczy zrobić a-ku-ku, żebym zachichotała na pół osiedla.
Teraz Mamo, poniesiesz mnie w swoich ramionach wszędzie tam, gdzie Ty chcesz iść; utulisz, kiedy tylko zacznę trzeć oczka; nakarmisz chrupkiem lub marchewką.
Teraz Mamo, nie liczy się za bardzo nic więcej: tylko bądź!
Teraz Mamo, jestem ciągle małym, bezbronnym bobasem.
Teraz Mamo, trwa dużo dłużej, gdy… nie wyprzedza go zbytnio “kiedyś”.
“Kiedyś” i tak nadejdzie.
“Teraz Mamo” jest piękniejsze: widoczne, namacalne, nasze.
Mamo, TERAZ!
Córeczko… To był jeden z tych wieczorów, kiedy przestało mi się tak bardzo spieszyć, żeby… ogarnąć dom po dziecięcej zmianie, żeby rozładować zmywarkę, żeby jeść kolacje z Twoim tatą i rozprawiać o głupotach śledząc półwzrokiem jak niebo zaściela się kołderką gwiazd.
To był jeden z tych wieczorów, kiedy leżałam obok utulonej w zawiniątku z muślinu Ciebie. Wąchałam Twoje włosy – jeszcze pachnące masłem i całym menu dzisiejszego rozszerzania diety, którą bardziej przetestowały Twoje paluszki niż podniebienie.
W letni wieczór…
Widziałam Twój rumiany policzek, nieprzykryty jeszcze zmrokiem tej letniej nocy, chłodzący emocje, przygody i przeżycia minionego dnia – dnia, który stanowił dopiero około 1/306 Twojego życia.
Liczyłam Twoje spokojne, widoczne, regularne oddechy, o które przecież dopiero co tak bardzo drżałam, gdy wychodząc na ten świat, zachłysnęłaś się nim – dosłownie.
Patrzyłam i nie mogłam pojąć, jak to się stało, że za moment będziemy razem już rok – rok naszego najszczęśliwszego życia.
Pierwsze uśmiechy, pierwsze spacery w nowych, odległych miejscach, pierwsze zęby, pierwsza marchewka, pierwsze “mamo” i “tato”, pierwsze chichoty do rozpuku, pierwsze krokodyle łzy, pierwsze wakacje, pierwsza huśtawka… to już za nami.
Z widokiem na basen infinity…
I poczułam się trochę tak, jak w pierwszym dniu wymarzonego urlopu: jeszcze dobrze go nie zaczęłam, a już się martwię, że on już mija, że umyka, że zaraz trzeba wracać.
Bo jesteś, Maluszku, jak najpiękniejszy urlop: dajesz emocje jak niejeden park rozrywki, budujesz więź, za którą tęsknię jak tylko uśniesz, tworzysz widoki perlistego śmiechu i skrzącego spojrzenia o niebo lepsze niż z najpiękniejszych basenów infinity.
Zaraz Cię oddam światu
Tylko… Zaraz się skończysz w wersji “bobas”. Zaraz, jak Twoja starsza o ledwo dwa lata siostra nie będziesz chciała iść za rączkę, bo samodzielne liczenie kroków po angielsku będzie stokroć ciekawsze.
Nie zadowolisz się zmiętą w rączce fasolką szparagową. Będzie ona musiała być wąsem skrzętnie ułożonego na talerzu kota.
Zaraz będziesz grać w Kota Stefana, potem w bierki, niebawem zmieciesz nas na planszy Monopoly, aż może wybierzesz formę kilkuwieczorowej rozrywki budując Cywilizację.
Zaraz wyjdziesz z domu: do przedszkola, by wrócić wczesnym popołudniem. Do szkoły, by wrócić trochę później. Na studia, by wyjechać dalej. Do męża, by wpaść czasem na niedzielny rosół. Do dzieci, by mieć tak mało czasu, żeby wpadać coraz rzadziej.
Zaraz wychowam Cię, nauczę najważniejszych wartości, schowam przed złymi ludźmi, wyposażę w plecak doświadczeń, dobra i miłości. Ukocham, utulę, szepnę, że zawsze będę obok i… oddam światu. A Ty, pójdziesz w nieznane. Przyślesz czasem smsa “Jest ok” albo zadzwonisz “Mamo, pomóż”.
Ale wiesz, czego uczy mnie ten wieczór “nic nie robienia” i wąchania Twoich włosów?
Słowo, którego nie słychać
Twój rumiany policzek, niesforny loczek, niemowlęcy oddech, bezszelestnie zdają się krzyczeć : “Mamo, TERAZ!”
Teraz Mamo, rosną mi zęby i nie mogę spać.
Teraz Mamo, moja siostra rysuje najpiękniejsze króliczki świata rączką trzylatki.
Teraz Mamo, wystarczy zrobić a-ku-ku, żebym zachichotała na pół osiedla.
Teraz Mamo, poniesiesz mnie w swoich ramionach wszędzie tam, gdzie Ty chcesz iść; utulisz, kiedy tylko zacznę trzeć oczka; nakarmisz chrupkiem lub marchewką.
Teraz Mamo, nie liczy się za bardzo nic więcej: tylko bądź!
Teraz Mamo, jestem ciągle małym, bezbronnym bobasem.
Teraz Mamo, trwa dużo dłużej, gdy… nie wyprzedza go zbytnio “kiedyś”.
“Kiedyś” i tak nadejdzie.
“Teraz Mamo” jest piękniejsze: widoczne, namacalne, nasze.