Za góry niedokończonych spraw, doliny nadgryzionych marzeń odchodzi… rok 2017. Czy mam go przemiatać miotłą, czy żegnać rzewnie białą chusteczką? Bo był pełen postanowień, których nie zrealizowałam; chusteczek, które nasiąkły łzami; spotkał ludzi, którzy rozczarowali. Jaki będzie kolejny? Nie wiem. Jak Scarlett O’Hara pomyślę o tym jutro. Tymczasem od jutra XXI wiek wkracza w pełnoletniość. Będzie mógł wyprawiać co chce, nie pytając nas o zdanie. Ja rozmawiam dziś z młodocianym 2017: kiedy znajdziemy się o północy, na zakręcie – co z nami będzie? 2017! Byłeś dobrym rokiem. Dziękuję, że byłeś. Mimo kilku nieporozumień, pozornie niewybaczalnych wpadek – czas leczy rany. A serce koduje… chwile szczęścia! To, co dobre!
To, co dobre!
Dałeś mi przeklinać upierdliwie klejący się do ciała czarny piasek teneryfskiej plaży; zaraz po tym jak tarzałam się w nim ciesząc do rozpuku z pierwszych prawdziwie rodzinnych wakacji.
Dałeś mi zobaczyć ruchome wydmy w Łebie, gdzie w piaskach jednej z nich zakopałam serce. By wrócić.
Dałeś mi upiec pierwsze w życiu pączki i ich nie przypalić.
Dałeś mi wyjść ze strefy komfortu i założyć bloga. Wtedy, gdy komfort zwykłego urlopu macierzyńskiego zaczął uwierać.
Dałeś mi usłyszeć pierwsze świadome “Mamo” mojej córeczki.
Dałeś mi wypić niejedną niedzielną kawę na rodzinnym spacerze w parku.
Dałeś mi poznać tyle niesamowitych osób, które odkryłam w online’ie, by teraz regularnie przytulać i harcować w offline’ie.
Dałeś mi spędzić lato na wsi: u studni, z kotem, pod stodołą, ze sklepem “na samochodzie”.
Dałeś mi nie odczuć nadejścia jesieni, bo zabrałeś na włoskie uliczki pełne gelato italiano i pizza napoletana!
Dałeś mi wyprawić najważniejsze przyjęcie roku: “roczek” mojego dziecka!
Dałeś mi odnaleźć tyle pand, ile nam trzeba, by stworzyć w dziecięcym pokoju biało-czarny zwierzyniec.
Dałeś mojemu domowi… dziecięcy pokój. Nareszcie!
Dałeś przyrządzić francuską pizzę z anchois na romantyczną kolację z mężem. W domu.
Dałeś przeżyć 32 lata… w zdrowiu.
Dałeś rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady – na 10-cio minutowy spacer.
Dałeś dobre śniadanie – prosto do łóżka, z którego ja jeszcze nie zdążyłam spuścić sama stopy.
Dałeś parę dobrych książek, tytułów gazet i seriali, które gdzieś tam pewnie mnie zmieniły.
Dałeś croissanty z Lidla, piwo Karmi i białe Magnum!
Dałeś kilka randek na wychodnym: w kinie, na łajbie pod Wawelem i na kulturalnej kolacji.
Dałeś kilka wieczorów przy świecach i kilka poranków nad jajecznicą – na naszym nowym tarasie.
Dałeś mieć przyjaciół, których krąg pozostaje bezpiecznie niezmienny.
Dałeś pośmiać się do rozpuku; płakać ze szczęścia; nie spać z dobrych wrażeń.
Dałeś potłuc szkło, nie tłukąc lustra.
Dałeś czarkę goryczy popić nektarem obfitości.
Dałeś pracować jak wół, by zbierać najpiękniejsze plony.
Dałeś drzeć koty, a stara miłość nie zardzewiała.
Dałeś być odważnym, gdy fortuna kołem się toczy…
Co za zakrętem?
I nieważne, co za zakrętem. I nieważne, co nas przykrego spotkało. Bo pewnie nie raz nas jeszcze spotka. Warto, powtarzam to nieustannie: warto zapamiętywać, akumulować, kodować to, co dobre.
Jak to zrobić? Wraz z początkiem 2018 weź duży słoik i kolorowe karteczki. Zapisuj na nich jedno, miłe zdarzenie, które Cię spotka. I wrzuć jako los szczęścia. Gdy nadejdzie moment, gdy stwierdzisz, że ten ostatni przestał Ci sprzyjać – przysiądź do swojego słoika i czytaj…
Albo załóż prywatne konto na Instagramie (jeśli nie lubisz ekshibicjonizmu) i wrzucaj tam swoje małe-wielkie chwile szczęścia zamknięte w pikselach fotografii.
To lepsze rozwiązania niż najdroższy psychoanalityk! Bo życie, w którymkolwiek zastaje nas roku, nie jest takie złe jak nam się wydaje… Tylko wtedy, gdy pamiętamy, to co dobre…
Moja bayka 2017, czyli pamiętaj to, co dobre!
Za góry niedokończonych spraw, doliny nadgryzionych marzeń odchodzi… rok 2017. Czy mam go przemiatać miotłą, czy żegnać rzewnie białą chusteczką? Bo był pełen postanowień, których nie zrealizowałam; chusteczek, które nasiąkły łzami; spotkał ludzi, którzy rozczarowali. Jaki będzie kolejny? Nie wiem. Jak Scarlett O’Hara pomyślę o tym jutro. Tymczasem od jutra XXI wiek wkracza w pełnoletniość. Będzie mógł wyprawiać co chce, nie pytając nas o zdanie. Ja rozmawiam dziś z młodocianym 2017: kiedy znajdziemy się o północy, na zakręcie – co z nami będzie? 2017! Byłeś dobrym rokiem. Dziękuję, że byłeś. Mimo kilku nieporozumień, pozornie niewybaczalnych wpadek – czas leczy rany. A serce koduje… chwile szczęścia! To, co dobre!
To, co dobre!
Dałeś mi przeklinać upierdliwie klejący się do ciała czarny piasek teneryfskiej plaży; zaraz po tym jak tarzałam się w nim ciesząc do rozpuku z pierwszych prawdziwie rodzinnych wakacji.
Dałeś mi zobaczyć ruchome wydmy w Łebie, gdzie w piaskach jednej z nich zakopałam serce. By wrócić.
Dałeś mi upiec pierwsze w życiu pączki i ich nie przypalić.
Dałeś mi wyjść ze strefy komfortu i założyć bloga. Wtedy, gdy komfort zwykłego urlopu macierzyńskiego zaczął uwierać.
Dałeś mi usłyszeć pierwsze świadome “Mamo” mojej córeczki.
Dałeś mi wypić niejedną niedzielną kawę na rodzinnym spacerze w parku.
Dałeś mi poznać tyle niesamowitych osób, które odkryłam w online’ie, by teraz regularnie przytulać i harcować w offline’ie.
Dałeś mi spędzić lato na wsi: u studni, z kotem, pod stodołą, ze sklepem “na samochodzie”.
Dałeś mi nie odczuć nadejścia jesieni, bo zabrałeś na włoskie uliczki pełne gelato italiano i pizza napoletana!
Dałeś mi wyprawić najważniejsze przyjęcie roku: “roczek” mojego dziecka!
Dałeś mi odnaleźć tyle pand, ile nam trzeba, by stworzyć w dziecięcym pokoju biało-czarny zwierzyniec.
Dałeś mojemu domowi… dziecięcy pokój. Nareszcie!
Dałeś przyrządzić francuską pizzę z anchois na romantyczną kolację z mężem. W domu.
Dałeś przeżyć 32 lata… w zdrowiu.
Dałeś rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady – na 10-cio minutowy spacer.
Dałeś dobre śniadanie – prosto do łóżka, z którego ja jeszcze nie zdążyłam spuścić sama stopy.
Dałeś parę dobrych książek, tytułów gazet i seriali, które gdzieś tam pewnie mnie zmieniły.
Dałeś croissanty z Lidla, piwo Karmi i białe Magnum!
Dałeś kilka randek na wychodnym: w kinie, na łajbie pod Wawelem i na kulturalnej kolacji.
Dałeś kilka wieczorów przy świecach i kilka poranków nad jajecznicą – na naszym nowym tarasie.
Dałeś mieć przyjaciół, których krąg pozostaje bezpiecznie niezmienny.
Dałeś pośmiać się do rozpuku; płakać ze szczęścia; nie spać z dobrych wrażeń.
Dałeś potłuc szkło, nie tłukąc lustra.
Dałeś czarkę goryczy popić nektarem obfitości.
Dałeś pracować jak wół, by zbierać najpiękniejsze plony.
Dałeś drzeć koty, a stara miłość nie zardzewiała.
Dałeś być odważnym, gdy fortuna kołem się toczy…
Co za zakrętem?
I nieważne, co za zakrętem. I nieważne, co nas przykrego spotkało. Bo pewnie nie raz nas jeszcze spotka. Warto, powtarzam to nieustannie: warto zapamiętywać, akumulować, kodować to, co dobre.
Jak to zrobić? Wraz z początkiem 2018 weź duży słoik i kolorowe karteczki. Zapisuj na nich jedno, miłe zdarzenie, które Cię spotka. I wrzuć jako los szczęścia. Gdy nadejdzie moment, gdy stwierdzisz, że ten ostatni przestał Ci sprzyjać – przysiądź do swojego słoika i czytaj…
Albo załóż prywatne konto na Instagramie (jeśli nie lubisz ekshibicjonizmu) i wrzucaj tam swoje małe-wielkie chwile szczęścia zamknięte w pikselach fotografii.
To lepsze rozwiązania niż najdroższy psychoanalityk! Bo życie, w którymkolwiek zastaje nas roku, nie jest takie złe jak nam się wydaje… Tylko wtedy, gdy pamiętamy, to co dobre…