Życie z reguły jest do bani! Szybkie, nieprzewidywalne, jazda bez trzymanki. Złe. Albo nudne, długie i bez fajerwerków. Złe. Doprawdy, zdarza się, że latem skala „do bani” trochę się minimalizuje do rozmiarów bańki mydlanej skąpanej w słońcu na gwarnych, kolorowych, dziećmi uśmiechniętych podwórkach i placach większych miast. Ale wystarczy mini niepowodzenie, nieudany plan, kolejne niewyspanie, przemęcznie, by nawet letnia bańka pękła, a życie wróciło na status: „źle”. A co w takim razie w życiu bywa dobre? W życiu niepodważalnie są dobre momenty! A co zrobić, żeby status: „życie dobre” trwał dłużej? Zapamiętywać momenty! Wystarczą co najmniej trzy momenty w miesiącu, które sprawiły, że poczuliśmy się szczęśliwi. Działa! Zatem optymistyczne, drugie Tabaykowe podsumowanie miesiąca: start!
Liczby
Muszę Wam się do czegoś przyznać… Jeśli potraficie sobie wyobrazić matematycznego gamonia do kwadratu: liczącego najprostsze odejmowania (z dodawaniem jest nieco lepiej) na kalkulatorze; nie potrafiącego zapamiętać dłużej niż kilka sekund konfiguracji więcej niż dwóch cyfr… Tadam! To powinniście przed oczami tej wyobraźni zobaczyć mnie – w osobie własnej. Ten miesiąc jednak pchnął mój liczbowy analfabetyzm i wielocyfrową amnezję ku nadziei na poprawę i tak już zaawansowanej choroby. Lekarstwo? Blog, który właśnie czytacie. Terapia? Szokowa. Symptomy: opublikowanie dwóch sentymentalnych wpisów (ten i ten) okraszonych lawendowym obrazem. Przebieg leczenia: najpierw setki, potem tysiące, a potem ponad dziesięciotysięczny przypływ czytelników na moją ciągle zieloną młodością istnienia Tabaykę. Czy Wy wiecie, że ja te wszystkie zera zapamiętałam i piszę o nich z pamięci? 😀 Bo niby to próżne cieszyć się ze statystyk, ze słupeczków wujka googla, ale, ale… W tych Słupeczkach mieszczą się Wasze emocje, tysiące liter komentarzy, które zostawiliście mimochodem, setki nowych osób, które przeczytały i udzieliły mi kredytu: kredytu zaufania, klikając „lubię to”, powiedzieli: lubię ją i zostaję. A ja? Zielona jak szczypiorek w blogowym światku, nigdy w żadnym światku lepiej się nie czułam i… trochę czerwieniąc się jak burak ze wzruszenia – bardzo, bardzo Wam dziękuję! Za wiele momentów szczęścia, które Wam zawdzięczam! A wiele jeszcze przed nami! Szczypiorek będzie dojrzewał i obiecuje nie stawać się… cebulą 😀
Pedał
Nie mam nic do osób, o których mogliście teraz pomyśleć – z reguły to bardzo sympatyczni ludzie 😉 Mnie w lipcu zdecydowanie kręciły inne pedały – a ja kręciłam ich! Rowerowe pedały! Dały mi kilkukrotną, wieczorną, spontaniczną wolność. Gdy Tabayątko już słodko spało pod czujnym okiem babci; my z Tabayowym jak te szczeniaki spuszczone ze smyczy, merdając ogonkiem, zakręciliśmy pedałem i… chodu na Kraków! Same pozytywy tych przeżyć: ubyło trochę kalorii nadmiernemu ich zapasowi, nogi zamiast dreptać wreszcie wykonały ruch bardziej zbliżony do sportu, a oczy…? Oczy obejrzały w tempie umiarkowanego trybu przewijania w przód prawdziwe, upojone latem i żywiołem miasta obrazy ukochanego Krakowa. Zdawały się one jawić jak obudzone z długiego, przedciążowego jeszcze snu, bo wiele z nich wtedy widziałam po raz ostatni. A niektóre obrazy śmiało mogłam zaetykietować jako: „nowość!” Bo wiecie, że Kraków ma swoją nową plażę miejską? A wiecie, że na Plantach jest uroczy, w całości drewniany plac zabaw dla dzieci? A wiecie, że na Bulwarach stanął Letni Projektor i można załapać się na film pod chmurką? A wiecie, że w Bagateli trwa Letni Festiwal Komedii? Pewnie to wszystko już wiecie… Mnie tę wiedzę przyniosły, a raczej nakręciły… pedały!
Sól
Wiem, niezdrowa. Ale wszystko, co niezdrowe smakuje lepiej i moje kubki smakowe niestety tę dietetycznie i zdrowotnie zabójczą prawdę potwierdzają. Ale może sól w połączeniu z karmelem może już tak niezdrowa nie jest? Bo przecież smak tego duetu jest tak obłędny, że ilość rozmnożonych z każdym kęsem hormonów szczęścia rozaniela duszę, poddaje uciesze ciało i afirmuje wszystko, co usłyszy głowa. Gdzie się dzieją ze mną takie cuda? W lodziarni Belmondo, która moim zdaniem serwuje najlepsze lody na krakowskim podwórku: tłuste, kremowe, naturalne (na mleku i śmietanie), totalnie niedietetyczne i (oczywiście, między innymi) o niezapomnianym smaku: karmel z solą. Kiedy je sobie serwuję? Najczęściej w piątki wieczór, bo wtedy to, jak tylko nie jedziemy na wieś, wybieramy się na oficjalne rozpoczęcie weekendu w mieście czcząc go toastem… słono-karmelowym! Na zdrowie może i nie wypada Wam życzyć. Zatem: na uciechę! Słodko-słoną! Hmm…, czyli taką, jak życie!
A Ty? Już wiesz…? Jakie były Twoje trzy momenty szczęścia! Zapisz je, wyryj w pamięci albo… podziel się nimi w komentarzu 🙂
Moja BAYKA lipcowa
Życie z reguły jest do bani! Szybkie, nieprzewidywalne, jazda bez trzymanki. Złe. Albo nudne, długie i bez fajerwerków. Złe. Doprawdy, zdarza się, że latem skala „do bani” trochę się minimalizuje do rozmiarów bańki mydlanej skąpanej w słońcu na gwarnych, kolorowych, dziećmi uśmiechniętych podwórkach i placach większych miast. Ale wystarczy mini niepowodzenie, nieudany plan, kolejne niewyspanie, przemęcznie, by nawet letnia bańka pękła, a życie wróciło na status: „źle”. A co w takim razie w życiu bywa dobre? W życiu niepodważalnie są dobre momenty! A co zrobić, żeby status: „życie dobre” trwał dłużej? Zapamiętywać momenty! Wystarczą co najmniej trzy momenty w miesiącu, które sprawiły, że poczuliśmy się szczęśliwi. Działa! Zatem optymistyczne, drugie Tabaykowe podsumowanie miesiąca: start!
Liczby
Muszę Wam się do czegoś przyznać… Jeśli potraficie sobie wyobrazić matematycznego gamonia do kwadratu: liczącego najprostsze odejmowania (z dodawaniem jest nieco lepiej) na kalkulatorze; nie potrafiącego zapamiętać dłużej niż kilka sekund konfiguracji więcej niż dwóch cyfr… Tadam! To powinniście przed oczami tej wyobraźni zobaczyć mnie – w osobie własnej. Ten miesiąc jednak pchnął mój liczbowy analfabetyzm i wielocyfrową amnezję ku nadziei na poprawę i tak już zaawansowanej choroby. Lekarstwo? Blog, który właśnie czytacie. Terapia? Szokowa. Symptomy: opublikowanie dwóch sentymentalnych wpisów (ten i ten) okraszonych lawendowym obrazem. Przebieg leczenia: najpierw setki, potem tysiące, a potem ponad dziesięciotysięczny przypływ czytelników na moją ciągle zieloną młodością istnienia Tabaykę. Czy Wy wiecie, że ja te wszystkie zera zapamiętałam i piszę o nich z pamięci? 😀 Bo niby to próżne cieszyć się ze statystyk, ze słupeczków wujka googla, ale, ale… W tych Słupeczkach mieszczą się Wasze emocje, tysiące liter komentarzy, które zostawiliście mimochodem, setki nowych osób, które przeczytały i udzieliły mi kredytu: kredytu zaufania, klikając „lubię to”, powiedzieli: lubię ją i zostaję. A ja? Zielona jak szczypiorek w blogowym światku, nigdy w żadnym światku lepiej się nie czułam i… trochę czerwieniąc się jak burak ze wzruszenia – bardzo, bardzo Wam dziękuję! Za wiele momentów szczęścia, które Wam zawdzięczam! A wiele jeszcze przed nami! Szczypiorek będzie dojrzewał i obiecuje nie stawać się… cebulą 😀
Pedał
Nie mam nic do osób, o których mogliście teraz pomyśleć – z reguły to bardzo sympatyczni ludzie 😉 Mnie w lipcu zdecydowanie kręciły inne pedały – a ja kręciłam ich! Rowerowe pedały! Dały mi kilkukrotną, wieczorną, spontaniczną wolność. Gdy Tabayątko już słodko spało pod czujnym okiem babci; my z Tabayowym jak te szczeniaki spuszczone ze smyczy, merdając ogonkiem, zakręciliśmy pedałem i… chodu na Kraków! Same pozytywy tych przeżyć: ubyło trochę kalorii nadmiernemu ich zapasowi, nogi zamiast dreptać wreszcie wykonały ruch bardziej zbliżony do sportu, a oczy…? Oczy obejrzały w tempie umiarkowanego trybu przewijania w przód prawdziwe, upojone latem i żywiołem miasta obrazy ukochanego Krakowa. Zdawały się one jawić jak obudzone z długiego, przedciążowego jeszcze snu, bo wiele z nich wtedy widziałam po raz ostatni. A niektóre obrazy śmiało mogłam zaetykietować jako: „nowość!” Bo wiecie, że Kraków ma swoją nową plażę miejską? A wiecie, że na Plantach jest uroczy, w całości drewniany plac zabaw dla dzieci? A wiecie, że na Bulwarach stanął Letni Projektor i można załapać się na film pod chmurką? A wiecie, że w Bagateli trwa Letni Festiwal Komedii? Pewnie to wszystko już wiecie… Mnie tę wiedzę przyniosły, a raczej nakręciły… pedały!
Sól
Wiem, niezdrowa. Ale wszystko, co niezdrowe smakuje lepiej i moje kubki smakowe niestety tę dietetycznie i zdrowotnie zabójczą prawdę potwierdzają. Ale może sól w połączeniu z karmelem może już tak niezdrowa nie jest? Bo przecież smak tego duetu jest tak obłędny, że ilość rozmnożonych z każdym kęsem hormonów szczęścia rozaniela duszę, poddaje uciesze ciało i afirmuje wszystko, co usłyszy głowa. Gdzie się dzieją ze mną takie cuda? W lodziarni Belmondo, która moim zdaniem serwuje najlepsze lody na krakowskim podwórku: tłuste, kremowe, naturalne (na mleku i śmietanie), totalnie niedietetyczne i (oczywiście, między innymi) o niezapomnianym smaku: karmel z solą. Kiedy je sobie serwuję? Najczęściej w piątki wieczór, bo wtedy to, jak tylko nie jedziemy na wieś, wybieramy się na oficjalne rozpoczęcie weekendu w mieście czcząc go toastem… słono-karmelowym! Na zdrowie może i nie wypada Wam życzyć. Zatem: na uciechę! Słodko-słoną! Hmm…, czyli taką, jak życie!
A Ty? Już wiesz…? Jakie były Twoje trzy momenty szczęścia! Zapisz je, wyryj w pamięci albo… podziel się nimi w komentarzu 🙂