Forrest Gump twierdził że życie to pudełko czekoladek. Nie powiem, moje listopadowe pudełko czekoladek nie zemdliło… Bo było przecież pełne szaroburych dni, cuchnących smogiem i zmęczonych wieloma bezsennym i nocami. Ale gdy odwracam to pudełko czekoladek na spis smaków, to wybieram sobie co najmniej trzy z nich, które chcę zapamiętać na dłużej.
To pieczołowicie wypracowana pralinka autorstwa mojej serdecznie koleżanki Joli z bloga 52weekendy. Pralinka, o której słuchałam na każdym naszym spotkaniu i której szczerze mówiąc nie mogłam się już doczekać. Bo było o czym opowiadać, a jeszcze więcej było co robić: wyobraźcie sobie jak ze starego strychu na poddaszu krakowskiej kamienicy można zrobić przepiękny hotelik. Jola sobie nie wyobrażała. Ona to zrobiła! Hotelik ten jest prawdziwą perełką wśród ascetycznych, szaro-białych, ikeowskich wnętrz noclegowych dużych miast. A ja, w listopadowy dzień, w samym środku tej muszelki z perełką miałam okazję pić listopadową kawę. I herbatę. I jeszcze jedną kawę! Bo nie chciałem wychodzić.. Bo tak mi się podobało! Bo tak się tam fantastycznie czułam! Bo tak doceniałam!
Kreatywność, głupcze!
Bo pralinka ta ma wiele smaków. A dokładnie pięć. Bo hotelik The Ruumz to dokładnie 5 pokoi. I teraz sedno. Dlaczego w ogóle Wam o tym piszę? I dlaczego tak bardzo mi się podoba ten hotelik? Bo to, co uwielbiam u ludzi najbardziej to kreatywność, odwaga w jej realizacji i ta determinacja by nie poprzestać na sztampie.
U Joli pomysł był taki, by być innym niż wszystkie hotele. By pokazać odwiedzającym hotel, że Polska to bogaty kraj nie tylko w wódkę i niedźwiedzie. W co bogaty? W swój dobytek naturą płynący.
Każdy pokój w hotelu inspirowany jest innym bogactwem Polski. Czyli po otwarciu drzwi każdego z pokoi znajdziesz się po kolei w mikroklimacie kopalni soli; wśród zieleni Borów Tucholskich; tam, gdzie Pojezierze Mazurskie płynie; gdzie wszystko utkane z lnu albo gdzie kawa w porcelanie z Bolesławca stoi. A wiecie co jest “wisienką na torcie” tej czekoladki? Świadomość, że marzenia się spełniają. I jeszcze coś… Pomysł! Niby nic, a jednak wszystko…
Bohemian rhapsody nugat
To miało się nie udać. Kino przy dwójce dzieci? Przecież to się nie zdarza zbyt często. A w listopadzie przecież było całkiem często, bo to było nasze trzecie wyjście do kina. Ale tylko jeden film zasługuje na to, aby Wam o nim opowiedzieć i tym samym poradzić: “ludzie idźcie!”. Idźcie na Bohemian Rhapsody! Bo czy jest wśród nas ktoś, kto nie zna i nie lubi zespołu Queen? Bo czy jest na sali ktoś, kto nie przyzna, że zespół ten to ciągle żywa legenda?
Film to za mało…
“Bohemian rhapsody” to nie tylko film. To kawał dobrej muzyki, gdzie momentami czujesz się naprawdę jak na świetnym koncercie live. I nie wiem co w to wrażenie wciąga bardziej: obraz, czy muzyka? To też opowieść o człowieku, który wygrał nawet wtedy gdy przegrywał. To historia bez zbędnych dłużyzn, która pomogła mi zrozumieć fenomen Freddiego Mercurego. Co więcej, pomogła mi zrozumieć co artystów żyjących trybem płyta-trasa-płyta-trasa tak naprawdę w tym wszystkim pociąga… To film, który absolutnie miał nie wzruszać, a pod koniec nawet już nie wstrzymywałam pod powiekami łez. Nie za smutku. Ze zbitki jedynie pozytywnych emocji., które wybrzmiewały… muzyką!
Ciasteczko czekowiśnia.
W tym miesiącu Tabayowy obchodził urodziny. Już sam ten fakt wzbudza moją radość, bo wreszcie zestarzał się do mojego wieku (między nami jest 6 miesięcy różnicy) i przestał mi dokuczać. Jakoś tak wyszło, że miały być to kameralne urodziny. W końcu mamy dzieci, więc szlajać się po mieście na romantyczne kolacje nie zawsze jest szansa. A że jesteśmy na diecie, to nawet pieczenie i jedzenie tortu nie smakowałoby tak dobrze jak zwykle.
Randka z trzema na raz!
A że to był wyjątkowo późny powrót taty z pracy, to zdążyłyśmy się przygotować! Matko odstrzeliła się jak za dawnych czasów na jedną z pierwszych randek. Dziewczyny założyły najładniejsze tiule, opaski i spinki jakie posiadają. Zamiast wielkiego i ciężkiego od kalorii tortu, było dokładnie trzy kawałki ciasta – czekowiśnia: zjedzone w ramach jednorazowego grzechu. A co zastał tata po powrocie z pracy? Wieczorne światło, “100 lat” wyśpiewane a’capella głosem 2-latki i trzy twarze kochane. Czasem jest się naprawdę miło starzeć… Bo szczęście jest proste.
Moja bayka listopadowa to iście wyjściowe czekoladki!
Pralinka Ruumz
Kreatywność, głupcze!
Bohemian rhapsody nugat
Film to za mało…
Ciasteczko czekowiśnia.
Randka z trzema na raz!