Tak się składa, że październik to miesiąc moich pierwszych razów. Zorientowałam się o tym dopiero teraz, gdy przyszło mi planować ten wpis pełen podsumowań moich małych radości tego miesiąca – bayki, która ma mnie wysłać za góry, za lasy, w krainę jednorożców, gdzie zdarzył się mój pierwszy raz. I wrócę tu, gdy będzie szaro, zimno i buro – choćby w listopadzie, tuż tuż.
Ale wracając do pierwszych razów. Nie – ten pierwszy raz, o którym zapewne pomyśleliście (o ile też czasem miewacie kosmate myśli jak ja 😉 ) nie zdarzył się w październiku… Powiem Wam o tym na końcu!
To w październiku pierwszy raz wzięłam mojego obecnego męża za rękę. A właściwie to on mnie. 12 lat temu. Pierwszy raz pocałowałam Tabayowego. Tak, ja jego. Pierwszy raz poszłam na randkę w ogóle – nie, nie z moim obecnym mężem. Pierwszy raz poszłam na studia – jak pewnie większość z Was. Pierwszy raz… dowiedziałam się, że jestem w ciąży. I w sumie drugi też – październik nam sprzyjał w widoczności dwóch kresek na teście. W tym roku nie obyło się bez kolejnych pierwszych razów. I to one w tym wpisie wpadają do kategorii razów bajkowych, które nie chcę pamiętać raz, tylko chcę pamiętać… forever.
Pierwszy raz bara-bara
Kto mnie zna, wie, że wnętrza i ich aranżacja to mój konik i zarazem niespełnione marzenie zawodowe: czemuż ja nie poszłam na rysunek techniczny w liceum? Za to – teraz nadrabiam i spełniam się w wymyślaniu wyglądu pokoiku mojej dziewczynki co najmniej kilka razy w tygodniu urządzając sobie rozpustne bara-bara w marketach budowlanych lub na zakupach online. Bo pierwszy raz spotkał mnie ten zaszczyt, że wreszcie mój dom pomieści w sobie ten jeden mały, różowy i pełen jednorożców pokoik dziecięcy. Żartuję, nie będzie jednorożców! 😉 I choć nasz niekończący się mini-remont miejscami ociera się o maxi-armagedon, bo my w tym całym chaosie jakoś mieszkamy, śpimy, gotujemy i funkcjonujemy na niewielkiej powierzchni pełnej wielkich pudeł, rolek i narzędzi, to stan ten zdaje się nam nie przeszkadzać mając gdzieś na końcu tunelu… wizję skończonego pokoiku, z którego pewnie ciężko nam się będzie wydostać do nie-różowego świata innych pomieszczeń 😀 Zatem… klnąc; wybierając między opcją farby, a tapetą; ucząc się rozróżniać wyższość króliczka Mitty nad lampką-chmurką brniemy z uśmiechem w stronę tego światła – na końcu tunelu!
Pierwszy raz tany-tany
Podobnie jak z pokojem, tak i tutaj, emocja jest jedna: doczekałam się! Pierwszy raz mogłam wystroić nie siebie, a moje dziecko na wesele. Ślub w rodzinie zawsze cieszy, a że wreszcie mogliśmy się na nim pojawić w widocznym, rodzinnym komplecie – cieszyło nas niezmiernie! Wreszcie nasze spojrzenia spotkane z wzrokiem nam bliskich rozpoznawały serdeczność, radość, a nie litość i współczucie. Fakt, trzeba się było nabiegać zdecydowanie więcej niż zazwyczaj, ale bilans się wyrównał: zjadło się zdecydowanie mniej niż zazwyczaj – Chodakowska byłaby dumna 😉 Wspólne tany-tany, wygibasy czy taniec synchroniczny we troje na jurorskie „10” (zwał jak zwał) do „Twoje oczy zielone” wędrują do złotej kolekcji najcudowniejszych wspomnień!
Byli z nami dziadkowie. Nie muszę Wam chyba mówić, że zupełnie przypadkiem poszli oni spać dokładnie o tej samej porze co wnusia… 😉 Wtedy rodzice sobie przypomnieli, co to znaczy „przetańczyć z Tobą chcę całą noc”! Głowa trzeźwa jak nigdy, za to nogi obolałe – jak zawsze 😀
Pierwszy raz chrapu-chrapu
Mogłabym jeszcze pisać długo i wiele. Bo październik mimo, że zaczyna jesień i mimo, że jest październikiem samym w sobie, to pozwolił mi na prawie codzienne 10 minut dla siebie; na prawdziwie wieczorne wychodne solo; kupił mi nowy, wystrzałowy dres; pozwolił mi odhaczyć wiele punktów z moich sposobów na pozytywne torpedowanie (nie)codzienności, które znajdziecie w moim mini e-booku (jeśli jeszcze go nie masz, koniecznie pobierz teraz!). Ale jest też pierwszy raz z ostatniej chwili: Tabayątko od kilku nocy (od całych dwóch ;p) budzi mnie nie trzy, a jedyne dwa razy w nocy… Matka bardziej wyspana, matka bardziej szczęśliwa! Kto też to zna? Pierwszy raz od… 16 miesięcy!
A ten bezwstydny „mój pierwszy raz”, o którym może pomyśleliście na samym początku…? No oczywiście zdarzył się w lipcu, no przecież, że w noc poślubną 😛 😀
Mój pierwszy raz, czyli… BAYKA październikowa
Tak się składa, że październik to miesiąc moich pierwszych razów. Zorientowałam się o tym dopiero teraz, gdy przyszło mi planować ten wpis pełen podsumowań moich małych radości tego miesiąca – bayki, która ma mnie wysłać za góry, za lasy, w krainę jednorożców, gdzie zdarzył się mój pierwszy raz. I wrócę tu, gdy będzie szaro, zimno i buro – choćby w listopadzie, tuż tuż.
Ale wracając do pierwszych razów. Nie – ten pierwszy raz, o którym zapewne pomyśleliście (o ile też czasem miewacie kosmate myśli jak ja 😉 ) nie zdarzył się w październiku… Powiem Wam o tym na końcu!
To w październiku pierwszy raz wzięłam mojego obecnego męża za rękę. A właściwie to on mnie. 12 lat temu. Pierwszy raz pocałowałam Tabayowego. Tak, ja jego. Pierwszy raz poszłam na randkę w ogóle – nie, nie z moim obecnym mężem. Pierwszy raz poszłam na studia – jak pewnie większość z Was. Pierwszy raz… dowiedziałam się, że jestem w ciąży. I w sumie drugi też – październik nam sprzyjał w widoczności dwóch kresek na teście. W tym roku nie obyło się bez kolejnych pierwszych razów. I to one w tym wpisie wpadają do kategorii razów bajkowych, które nie chcę pamiętać raz, tylko chcę pamiętać… forever.
Pierwszy raz bara-bara
Kto mnie zna, wie, że wnętrza i ich aranżacja to mój konik i zarazem niespełnione marzenie zawodowe: czemuż ja nie poszłam na rysunek techniczny w liceum? Za to – teraz nadrabiam i spełniam się w wymyślaniu wyglądu pokoiku mojej dziewczynki co najmniej kilka razy w tygodniu urządzając sobie rozpustne bara-bara w marketach budowlanych lub na zakupach online. Bo pierwszy raz spotkał mnie ten zaszczyt, że wreszcie mój dom pomieści w sobie ten jeden mały, różowy i pełen jednorożców pokoik dziecięcy. Żartuję, nie będzie jednorożców! 😉 I choć nasz niekończący się mini-remont miejscami ociera się o maxi-armagedon, bo my w tym całym chaosie jakoś mieszkamy, śpimy, gotujemy i funkcjonujemy na niewielkiej powierzchni pełnej wielkich pudeł, rolek i narzędzi, to stan ten zdaje się nam nie przeszkadzać mając gdzieś na końcu tunelu… wizję skończonego pokoiku, z którego pewnie ciężko nam się będzie wydostać do nie-różowego świata innych pomieszczeń 😀 Zatem… klnąc; wybierając między opcją farby, a tapetą; ucząc się rozróżniać wyższość króliczka Mitty nad lampką-chmurką brniemy z uśmiechem w stronę tego światła – na końcu tunelu!
Pierwszy raz tany-tany
Podobnie jak z pokojem, tak i tutaj, emocja jest jedna: doczekałam się! Pierwszy raz mogłam wystroić nie siebie, a moje dziecko na wesele. Ślub w rodzinie zawsze cieszy, a że wreszcie mogliśmy się na nim pojawić w widocznym, rodzinnym komplecie – cieszyło nas niezmiernie! Wreszcie nasze spojrzenia spotkane z wzrokiem nam bliskich rozpoznawały serdeczność, radość, a nie litość i współczucie. Fakt, trzeba się było nabiegać zdecydowanie więcej niż zazwyczaj, ale bilans się wyrównał: zjadło się zdecydowanie mniej niż zazwyczaj – Chodakowska byłaby dumna 😉 Wspólne tany-tany, wygibasy czy taniec synchroniczny we troje na jurorskie „10” (zwał jak zwał) do „Twoje oczy zielone” wędrują do złotej kolekcji najcudowniejszych wspomnień!
Byli z nami dziadkowie. Nie muszę Wam chyba mówić, że zupełnie przypadkiem poszli oni spać dokładnie o tej samej porze co wnusia… 😉 Wtedy rodzice sobie przypomnieli, co to znaczy „przetańczyć z Tobą chcę całą noc”! Głowa trzeźwa jak nigdy, za to nogi obolałe – jak zawsze 😀
Pierwszy raz chrapu-chrapu
Mogłabym jeszcze pisać długo i wiele. Bo październik mimo, że zaczyna jesień i mimo, że jest październikiem samym w sobie, to pozwolił mi na prawie codzienne 10 minut dla siebie; na prawdziwie wieczorne wychodne solo; kupił mi nowy, wystrzałowy dres; pozwolił mi odhaczyć wiele punktów z moich sposobów na pozytywne torpedowanie (nie)codzienności, które znajdziecie w moim mini e-booku (jeśli jeszcze go nie masz, koniecznie pobierz teraz!). Ale jest też pierwszy raz z ostatniej chwili: Tabayątko od kilku nocy (od całych dwóch ;p) budzi mnie nie trzy, a jedyne dwa razy w nocy… Matka bardziej wyspana, matka bardziej szczęśliwa! Kto też to zna? Pierwszy raz od… 16 miesięcy!
A ten bezwstydny „mój pierwszy raz”, o którym może pomyśleliście na samym początku…? No oczywiście zdarzył się w lipcu, no przecież, że w noc poślubną 😛 😀