Ta miniona i kolejna to noc spadających gwiazd… Mawiają, że to noc spadających marzeń. A wiecie jak wygląda marzenie? Widzę go splamionego atramentem wyblakłej kartki okolicznościowej z niedziałającą już pozytywką; pomazane odciskiem szminki „ulubionej” cioteczki; rzucone w locie ochłapem wytartego sloganu: „spełnienia marzeń!”, w końcu… zatopione we łzach niespełniania…
Spełnienia!
„Spełnienia marzeń” – życzymy sobie skrótowo, imieninowo, gdy stuknie kolejna wiosna na liczniku życia, gdy moczymy usta w toastu szampanie, gdy na stole kipi tatar z woła i woła cięższa artyleria mniejszych kieliszków. Zmywamy szminkę, kartkę chowamy do pudełek zapomnienia, a marzenia… chwilę żyją na fali bąbelków pełnych procentów, po to by nad ranem mieć kaca i… odejść w kąt, zmiecione codziennością i ciągłym „śpieszę się”.
Moc i noc spadających gwiazd
Dziś jest ten dzień, kiedy znów wyciągnę leżak. Nie do słońca. Do księżyca. Poczekam na moc i noc spadających gwiazd – na magiczny prysznic marzeń, jeszcze niezarezerwowanych. Jak co roku.
Dokładnie dwa lata temu też wyciągnęłam leżak. I mimo że sierpniowa noc była zimna, a gwiazd wcale nie spadało żywym strumieniem, a raczej po kropelce, nie zniechęciłam się. A ona w nagrodę spytała: “O czym marzysz?”…
Nie powiem Wam wprost, jakie marzenie pomyślałam. Choć kto mnie znał wtedy i na tamtym etapie życia, nie musiał głęboko w duszę zaglądać, by dowiedzieć się, co chcę ciszą wyszeptać gwiazdom.
Dziś trzymam to Marzenie w ramionach i śpiewam „Aaa kotki dwa”, tuląc na dobranoc, upewniając się jeszcze czasem, czy to dzieje się naprawdę…
O czym marzysz?
Dziś w nocy znów wystawię leżak…
Bo ktoś lub coś nie z tej planety znów ześle deszcz gwiazd – nowy, coroczny festiwal życzeń spadających na nasze głowy pełne… życzeń.
Dlaczego kocham właśnie tę sierpniową noc, w której bezkarnie mogę pomarzyć? Bo ciemność tej nocy nie ubrudzi szminką moich marzeń, nie zagłuszy melodią pozytywki, nie zaszumi bąbelkami w głowie i nie da tak łatwo zapomnieć, stając się tak powoli i tylko raz w roku.
Mogłabym przecież wysłać w rozgwieżdżone niebo kolejne marzenia:
Żeby mieć większe mieszkanie, w którym salon przestanie być stajnią skoczka-osiołka i konika na biegunach.
Żeby ten żółty samochód stał się wygraną w zakrętkowym konkursie, w którym mogłabym wówczas wziąć udział.
Żeby przecenili tę czarną sukienkę w grochy od River Island.
Żeby moje biodra zmieściły się w ulubiony rozmiar 36.
Żeby mój brzuch stał się magicznie płaski, nie odmawiając sobie Magnumów.
Żeby mieć taką pracę, by była i żłobkiem dla mojego dziecka i źródłem złotych monet dla mnie.
Żeby mąż wracał wcześniej z pracy.
Żeby blog hulał w zasięgach jakby miał już dobrych kilka lat.
Żeby moje kręcone włosy były proste.
Żeby zdrowie nie krzyżowało nigdy nikomu żadnych planów.
Żeby nie trzeba było nigdy uciekać…
Jednak żadne z tych życzeń nie spotka się z żadną z gwiazd. Bo w ciszy tej sierpniowej nocy, wyszeptam jedno:
„Niech obecny stan: zdrowia, bałaganu, rodziny, życia… trwa!”.
I tym samym zarezerwuję sobie jedną perseidę, która spadnie gdzieś we wszechświat. Może kiedyś się znajdziemy. A po drodze poszukam odwagi i uporu, by o niej pamiętać.
O czym marzysz…?
Ta miniona i kolejna to noc spadających gwiazd… Mawiają, że to noc spadających marzeń. A wiecie jak wygląda marzenie? Widzę go splamionego atramentem wyblakłej kartki okolicznościowej z niedziałającą już pozytywką; pomazane odciskiem szminki „ulubionej” cioteczki; rzucone w locie ochłapem wytartego sloganu: „spełnienia marzeń!”, w końcu… zatopione we łzach niespełniania…
Spełnienia!
„Spełnienia marzeń” – życzymy sobie skrótowo, imieninowo, gdy stuknie kolejna wiosna na liczniku życia, gdy moczymy usta w toastu szampanie, gdy na stole kipi tatar z woła i woła cięższa artyleria mniejszych kieliszków. Zmywamy szminkę, kartkę chowamy do pudełek zapomnienia, a marzenia… chwilę żyją na fali bąbelków pełnych procentów, po to by nad ranem mieć kaca i… odejść w kąt, zmiecione codziennością i ciągłym „śpieszę się”.
Moc i noc spadających gwiazd
Dziś jest ten dzień, kiedy znów wyciągnę leżak. Nie do słońca. Do księżyca. Poczekam na moc i noc spadających gwiazd – na magiczny prysznic marzeń, jeszcze niezarezerwowanych. Jak co roku.
Dokładnie dwa lata temu też wyciągnęłam leżak. I mimo że sierpniowa noc była zimna, a gwiazd wcale nie spadało żywym strumieniem, a raczej po kropelce, nie zniechęciłam się. A ona w nagrodę spytała: “O czym marzysz?”…
Nie powiem Wam wprost, jakie marzenie pomyślałam. Choć kto mnie znał wtedy i na tamtym etapie życia, nie musiał głęboko w duszę zaglądać, by dowiedzieć się, co chcę ciszą wyszeptać gwiazdom.
Dziś trzymam to Marzenie w ramionach i śpiewam „Aaa kotki dwa”, tuląc na dobranoc, upewniając się jeszcze czasem, czy to dzieje się naprawdę…
O czym marzysz?
Dziś w nocy znów wystawię leżak…
Bo ktoś lub coś nie z tej planety znów ześle deszcz gwiazd – nowy, coroczny festiwal życzeń spadających na nasze głowy pełne… życzeń.
Dlaczego kocham właśnie tę sierpniową noc, w której bezkarnie mogę pomarzyć? Bo ciemność tej nocy nie ubrudzi szminką moich marzeń, nie zagłuszy melodią pozytywki, nie zaszumi bąbelkami w głowie i nie da tak łatwo zapomnieć, stając się tak powoli i tylko raz w roku.
Mogłabym przecież wysłać w rozgwieżdżone niebo kolejne marzenia:
Żeby mieć większe mieszkanie, w którym salon przestanie być stajnią skoczka-osiołka i konika na biegunach.
Żeby ten żółty samochód stał się wygraną w zakrętkowym konkursie, w którym mogłabym wówczas wziąć udział.
Żeby przecenili tę czarną sukienkę w grochy od River Island.
Żeby moje biodra zmieściły się w ulubiony rozmiar 36.
Żeby mój brzuch stał się magicznie płaski, nie odmawiając sobie Magnumów.
Żeby mieć taką pracę, by była i żłobkiem dla mojego dziecka i źródłem złotych monet dla mnie.
Żeby mąż wracał wcześniej z pracy.
Żeby blog hulał w zasięgach jakby miał już dobrych kilka lat.
Żeby moje kręcone włosy były proste.
Żeby zdrowie nie krzyżowało nigdy nikomu żadnych planów.
Żeby nie trzeba było nigdy uciekać…
Jednak żadne z tych życzeń nie spotka się z żadną z gwiazd. Bo w ciszy tej sierpniowej nocy, wyszeptam jedno:
„Niech obecny stan: zdrowia, bałaganu, rodziny, życia… trwa!”.
I tym samym zarezerwuję sobie jedną perseidę, która spadnie gdzieś we wszechświat. Może kiedyś się znajdziemy. A po drodze poszukam odwagi i uporu, by o niej pamiętać.
A Ty… o czym marzysz? 😉