Dokładnie 7 lat temu przyszedłeś na świat… W zawiniątku pozłacanej stuły; wśród nut melodii ze Shreka; odcięta została mamusina pępowina obiadami płynąca; jednym cięciem onieśmielonego „tak”… Dokładnie 7 lat temu przyszedłeś na mój świat… Mężu mój.
I ślubuję Ci…
W dzień 24 lipca roku pańskiego 2010. Przedołtarzową tremę wybija nam z głów równy, spokojny stukot konnych kopyt, które ciągną dorożkę – niezaczarowaną, ale my w niej… zaczarowani. Nie tylko strojem. W końcu od dziecka marzyłam, żeby kiedyś być tą najpiękniejszą panną młodą świata! Zaczarowani jesteśmy sobą, jakby zapominając, że jeszcze przed chwilą, w środku nocy, w pidżamach, nerwowo drukowaliśmy plany układu stołów… Zaczarowani odbiciem w naszych oczach tych dziesiątek odświętnych, lekko wzruszonych, uśmiechniętych twarzy najbliższych. Zaczarowani najpiękniej zaśpiewanym Ave Maria. Zaczarowani mocą słów: „ Ja, Anna, biorę Ciebie, Michale za męża…”. Jest pochmurno. Taki mamy klimat. Ale pada tylko przy toaście na dziedzińcu zamkowego pleneru. „To na pieniądze!” – mówili! A my tłukliśmy kieliszki, żeby było na szczęście…
Miłość
Kubuś Puchatek miał najlepszą z możliwych definicję miłości: „Bo miłość jest wtedy, kiedy lubi się kogoś… za bardzo.” I podążamy tym tropem, będąc dwoma misiami o małych rozumkach i wielkich serduszkach. No dobra, jedno z nas to Miś. Drugie – Prosiaczek.
Bo miłość jest wtedy, gdy… oddaje się komuś ulubioną, spieczoną piętkę chleba.
Bo miłość jest wtedy, kiedy dzielisz się ostatnią mandarynką, i to tą większą połową.
Bo miłość jest wtedy, kiedy rozwieszasz uprane majtki i skarpetki, a zostawiasz ręczniki. Nigdy na odwrót.
Bo miłość jest wtedy, jak przysyłasz w środku tygodnia sms-a: „Tęsknię”.
Bo miłość jest wtedy, gdy dupkę z pomidora kładziesz na swoją kanapkę.
Bo miłość jest wtedy, gdy poddajesz się walk-overem w nocnej bitwie o kołdrę.
Bo miłość jest wtedy, kiedy idziesz na koncert muzyki elektro, której nie znosisz.
Bo miłość jest wtedy, kiedy kupujesz dwa bilety na łzawą komedię romantyczną.
Bo miłość jest wtedy, kiedy Twoje pociążowe ciało nieidealne nie musi gasić światła w sypialni.
Bo miłość jest wtedy, kiedy fruwają talerze, argumenty i pretensje, a wszystko cichnie wraz z trochę sfoszonym buzi na dobranoc.
Bo miłość jest wtedy, gdy czasem kupuje się kwiaty, a czasem marchewkę i selera.
Bo miłość jest wtedy, kiedy słyszysz “dziś Ty miej popołudnie dla siebie”.
Wierność i uczciwość małżeńską
Bo nie ma wierności bez uczciwości. I nie ma uczciwości bez wierności. Jak mamy się nie wyspać – to oboje. Jak mamy wychodne – choćby oddzielnie – oboje po równo. Jak mamy być w kontakcie – zawsze odbieramy telefon. Jak mamy problem – mówimy sobie o nim od razu. Jak mamy sobie wetknąć szpilę, robimy to tak, by nie bolało. Jak się z siebie śmiejemy, to dlatego, że znamy słowo: „dystans”. Jak drzemy koty, to dlatego, żeby szybko zacząć je… głaskać. Jeśli krytykujemy siebie nawzajem, to dlatego, że nam zależy. Jeśli mamy zły humor, to mówimy głośno: „nie mów do mnie teraz”. Jeśli w lodówce znajdujemy tylko światło, nie szukamy winnego. Jeśli mówimy sobie głupie rzeczy, to tylko dlatego, że jesteśmy tylko głupimi ludźmi.
I że Cię nie opuszczę, aż do śmierci
Skłamałam. Przed ołtarzem. Można by przecież powiedzieć. Znalazła nas już śmierć. Dość szybko, bo po trzech latach naszego małżeństwa. Poćwiartowała nasze serca, rozdarła najpierw z rozpaczy, potem z tęsknoty. Miłość dała nam najcudowniejszego, wyczekanego synka. Śmierć go brutalnie, nie pytając nikogo o zdanie – zabrała. Umarliśmy jako mama i tata. A nasza miłość? Też mogła umrzeć. I to dużo wcześniej. Mogła umrzeć, gdy trzeba było się zmienić na nocnym czuwaniu przy synku w szpitalu. Mogła umrzeć jak ogłupiały irracjonalnie rozum brał na klatę racjonalnie druzgocące diagnozy. Mogła umrzeć, gdy zmęczenie i rozpacz widziały tylko potrzeby własne. Mogła umrzeć, gdy w domu zapikał hospicyjny sprzęt sygnałem alarmu nieznanego, a my nazajutrz szukaliśmy winnego, kto nie potrafił sprostać zapanowaniu nad spokojem… Mogła umrzeć, gdy umarło nasze dziecko.
A ona trwa… I śmierć wykiwała. I z gliny stwardniała w… skałę. A na skale tej przebił się najpiękniejszy jej owoc. Na imię mu: Anielka.
Siedem lat temu… skłamałam. Przed ołtarzem
Dokładnie 7 lat temu przyszedłeś na świat… W zawiniątku pozłacanej stuły; wśród nut melodii ze Shreka; odcięta została mamusina pępowina obiadami płynąca; jednym cięciem onieśmielonego „tak”… Dokładnie 7 lat temu przyszedłeś na mój świat… Mężu mój.
I ślubuję Ci…
W dzień 24 lipca roku pańskiego 2010. Przedołtarzową tremę wybija nam z głów równy, spokojny stukot konnych kopyt, które ciągną dorożkę – niezaczarowaną, ale my w niej… zaczarowani. Nie tylko strojem. W końcu od dziecka marzyłam, żeby kiedyś być tą najpiękniejszą panną młodą świata! Zaczarowani jesteśmy sobą, jakby zapominając, że jeszcze przed chwilą, w środku nocy, w pidżamach, nerwowo drukowaliśmy plany układu stołów… Zaczarowani odbiciem w naszych oczach tych dziesiątek odświętnych, lekko wzruszonych, uśmiechniętych twarzy najbliższych. Zaczarowani najpiękniej zaśpiewanym Ave Maria. Zaczarowani mocą słów: „ Ja, Anna, biorę Ciebie, Michale za męża…”. Jest pochmurno. Taki mamy klimat. Ale pada tylko przy toaście na dziedzińcu zamkowego pleneru. „To na pieniądze!” – mówili! A my tłukliśmy kieliszki, żeby było na szczęście…
Miłość
Kubuś Puchatek miał najlepszą z możliwych definicję miłości: „Bo miłość jest wtedy, kiedy lubi się kogoś… za bardzo.” I podążamy tym tropem, będąc dwoma misiami o małych rozumkach i wielkich serduszkach. No dobra, jedno z nas to Miś. Drugie – Prosiaczek.
Bo miłość jest wtedy, gdy… oddaje się komuś ulubioną, spieczoną piętkę chleba.
Bo miłość jest wtedy, kiedy dzielisz się ostatnią mandarynką, i to tą większą połową.
Bo miłość jest wtedy, kiedy rozwieszasz uprane majtki i skarpetki, a zostawiasz ręczniki. Nigdy na odwrót.
Bo miłość jest wtedy, jak przysyłasz w środku tygodnia sms-a: „Tęsknię”.
Bo miłość jest wtedy, gdy dupkę z pomidora kładziesz na swoją kanapkę.
Bo miłość jest wtedy, gdy poddajesz się walk-overem w nocnej bitwie o kołdrę.
Bo miłość jest wtedy, kiedy idziesz na koncert muzyki elektro, której nie znosisz.
Bo miłość jest wtedy, kiedy kupujesz dwa bilety na łzawą komedię romantyczną.
Bo miłość jest wtedy, kiedy Twoje pociążowe ciało nieidealne nie musi gasić światła w sypialni.
Bo miłość jest wtedy, kiedy fruwają talerze, argumenty i pretensje, a wszystko cichnie wraz z trochę sfoszonym buzi na dobranoc.
Bo miłość jest wtedy, gdy czasem kupuje się kwiaty, a czasem marchewkę i selera.
Bo miłość jest wtedy, kiedy słyszysz “dziś Ty miej popołudnie dla siebie”.
Wierność i uczciwość małżeńską
Bo nie ma wierności bez uczciwości. I nie ma uczciwości bez wierności. Jak mamy się nie wyspać – to oboje. Jak mamy wychodne – choćby oddzielnie – oboje po równo. Jak mamy być w kontakcie – zawsze odbieramy telefon. Jak mamy problem – mówimy sobie o nim od razu. Jak mamy sobie wetknąć szpilę, robimy to tak, by nie bolało. Jak się z siebie śmiejemy, to dlatego, że znamy słowo: „dystans”. Jak drzemy koty, to dlatego, żeby szybko zacząć je… głaskać. Jeśli krytykujemy siebie nawzajem, to dlatego, że nam zależy. Jeśli mamy zły humor, to mówimy głośno: „nie mów do mnie teraz”. Jeśli w lodówce znajdujemy tylko światło, nie szukamy winnego. Jeśli mówimy sobie głupie rzeczy, to tylko dlatego, że jesteśmy tylko głupimi ludźmi.
I że Cię nie opuszczę, aż do śmierci
Skłamałam. Przed ołtarzem. Można by przecież powiedzieć. Znalazła nas już śmierć. Dość szybko, bo po trzech latach naszego małżeństwa. Poćwiartowała nasze serca, rozdarła najpierw z rozpaczy, potem z tęsknoty. Miłość dała nam najcudowniejszego, wyczekanego synka. Śmierć go brutalnie, nie pytając nikogo o zdanie – zabrała. Umarliśmy jako mama i tata. A nasza miłość? Też mogła umrzeć. I to dużo wcześniej. Mogła umrzeć, gdy trzeba było się zmienić na nocnym czuwaniu przy synku w szpitalu. Mogła umrzeć jak ogłupiały irracjonalnie rozum brał na klatę racjonalnie druzgocące diagnozy. Mogła umrzeć, gdy zmęczenie i rozpacz widziały tylko potrzeby własne. Mogła umrzeć, gdy w domu zapikał hospicyjny sprzęt sygnałem alarmu nieznanego, a my nazajutrz szukaliśmy winnego, kto nie potrafił sprostać zapanowaniu nad spokojem… Mogła umrzeć, gdy umarło nasze dziecko.
A ona trwa… I śmierć wykiwała. I z gliny stwardniała w… skałę. A na skale tej przebił się najpiękniejszy jej owoc. Na imię mu: Anielka.