Wiecie, jak wygrać? Złośliwi powiedzą, że trzeba mieć ładny tyłek. Albo robić jego szkolenia. Albo….? Poznaj całą prawdę!
Już na wstępie wyprostuję pewne wątpliwości: tak, znam mnóstwo naprawdę świetnych i pięknych tyłków blogosfery (i twarzy też), których w rankingu nie znalazłam. Tak, brałam udział w szkoleniu Tomka. Ale dawno, tylko w jednym, a gdy on robi webinary, ja… zazwyczaj kąpię dzieci. Co zatem przesądziło, że kilka tygodni temu znalazłam się na tej samej stronie, co Lewandowska, Mariusz Max Kolonko lub Maffashion? Dlaczego naprawdę przyszło mi otworzyć z mężem szampana, żeby uczcić tytuł Wschodzącej Gwiazdy Blogosfery 2018? Hm, sama do końca nie wiem. I nie chodzi tu o fałszywą skromność. Ale może spróbuję pokusić się o pewną diagnozę, w postaci… 10-ciu kroków. Tylko dziesięciu? Uwierz mi, że to aż 10 kroków. I pewnie nie wszystkie. Ale zacznijmy od początku…
Kim jest właściwie ten Jason Hunt?
Gdyby blogosferę porównać do wioski Smerfów, to Jason Hunt (czyli Tomek Tomczyk przyp. red.) byłby takim… Papą Smerfem. No dobra, może i nie ma on stu lat. No i nie ma brody. A właściwie to w ogóle nie ma włosów na głowie. Ale za to w głowie ma wiedzę, doświadczenie i najważniejsze: zdolność łączenia jednego i drugiego, zanim wpadnie na to cała reszta. I tak Jason Hunt był blogerem już wtedy, kiedy Polska jeszcze za dobrze nie wiedziała, co to blogi. Przeszedł przez nią wzdłuż – bez fejsbuków i innych ułatwiaczy łowu czytelników – i wszerz – tematyką wisów od wyciskaczy łez po ostrą-jazdę-bez-trzymanki na tematy co najmniej nieobojętne nikomu.
A teraz? A teraz znowu wyprzedza innych – pierwszy pisał (i pisze) książki, poradniki na temat blogowania i odnajdywania się w social mediach, tworzy kursy online, jak blogować poprawnie i robi webinary sprzedając tam tricki i nowinki techniczne, o których w większości reszta Smerfiątek nie ma jeszcze niebieskiego pojęcia. Ja mam go za swoistego Mentora Blogosfery – człowieka, który swoje w niej przeszedł, by swoje widzieć, by swoje wiedzieć i by swoje ocenić. A on ocenia już od 11 lat, co roku, w jedynym jaki dotychczas powstał Rankingu Wpływowych Blogerów danego roku. Tak, mieści on zawsze na krótką listę wybrańców. Tym bardziej cieszę się, że do pojemności tej śmietanki się zmieściłam.
Dlaczego wygrać?
Część z Was pewnie zastanawia się, czemu znalezienie się w Rankingu nazywam „wygraną”? Bo przecież jestem „tylko” wschodzącą Gwiazdą… Cóż, dla mnie to jest wygrana z dwóch powodów. Po pierwsze jestem w tym rankingu w ogóle: wśród (w sumie) 66 wyróżnionych blogów w ogóle, spośród T-Y-S-I-Ę-C-Y innych, polskich blogów. Po drugie, kategoria 33 Wschodzących Gwiazd jest dla mnie i dla wszystkich obserwatorów blogosfery najważniejsza. Mieści ona tych początkujących (jak ja) lub mniej zasięgowo rozwijających się blogerów, którym ten ranking jest najzwyczajniej w świecie potrzebny, aby uwierzyć… w siebie! I aby dostać motywacyjnego kopa – po więcej! A czy osoby ze srebrnej lub złotej dziesiątki coś z tych wyróżnień mają oprócz satysfakcji? Hm, mają już tak rozhulane biznesy wokół tak solidnie zbudowanej marki własnej, że… szczerze wątpię!
10 kroków, żeby wygrać Ranking Jasona Hunta: w skrócie!
1. Nie jestem blogiem parentingowym!
I zawsze broniłam się i będę bronić, by nim się stać. I dla jasności: nie mam nic przeciwko blogom parentingowym! Wręcz je podziwiam i uwielbiam! Ja po prostu nie chcę być KOLEJNYM blogiem parentingowym, bo jest już ich na pęczki. A te najlepsze powstawały wtedy, kiedy ja o istnieniu blogów miałam bardzo blade pojęcie i moje życie z parentingiem nie miało nic wspólnego. Owszem, piszę o tematach, które interesują głównie Mamy, ale trochę inaczej. Jak?
2. Znajdź swoją Opowieść…
Długo się zastanawiałam, wahałam, bałam, czy oby na pewno upubliczniać moją Opowieść: Mamy Rycerzyka o czarnych koralikach, któremu choroba wyłączyła widzialność, a założyła skrzydła. Nie wiedziałam, jak brutalnie bezuczuciowy i zapędzony świat to przyjmie. Ale zaryzykowałam. Dlaczego? Bo nie bardzo wychodzi mi kłamanie – chciałam być autentyczna i wytłumaczyć co leży u podstawy tej mojej Opowieści „Bayki”. I widząc reakcje czytelniczek, ich zaangażowanie i ich emocje – nie żałuję! Jak snułam i snuję Opowieść? Dając pstryczek w nos zdrowemu, beztroskiemu, a jakże ciągle marudzącemu światu! Opisuję moje macierzyństwo z obecnie dwiema, zdrowymi i cudownymi tęczowymi córeczkami… jako jego celebrację, ze wszystkimi jej odcieniami: czerni nieprzespanych nocy i różu pierwszych słów „kocham cię mamo”.
3. Znajdź swoją misję
Znałam ją od początku! Zanim zaczęłam pisać tego bloga i właściwie PO TO zaczęłam pisać tego bloga. Zamiast poklepywania smutnej Matki Polki po ramieniu, że jej horyzont to… góra prania (jeszcze robiąc z tego mema), chciałam – na przekór – być motywacją dla Mam. I w każdym wpisie, statusie, instastory, mniej lub bardziej bezpośrednio posyłam tę moją misję w świat. A nazywa się: #żyj_to_za_mało_celebruj!
4. Nie uciekaj od emocji
Ktoś kiedyś pięknie mi napisał, że uprawiam… „rodzicielstwo emocji”. Bardziej mi się to spodobało niż „Anka, znowu ryczę!!!”, jakie dostaję po niektórych wpisach. Chyba moim pierwszym produktem będą… chusteczki 🙂 A tak serio: oczywiście, że wolałabym, żeby się śmiali! No chyba, że są to łzy pozytywne – przecierające oczy. A podobno są…
5. Miej czas!
I jeśli uważasz, że pisanie bloga, to tylko „pisanie bloga”, czyli fiku-miku na klawiaturze i już! – to się grubo mylisz. Ja się w tej kwestii bardzo pomyliłam. Bo napisanie tekstu to pikuś. Nawet można go podyktować głosem, co często ostatnio czynię. Ale: redakcja, korekta, poprawa czytelności, SEO, zajawka we wszystkich kanałach, promocja tu i ówdzie… Plus cała obróbka techniczna zdjęć, dodatków do wpisu (np. prezentów do pobrania) to już inna historia. Historia długich godzin przed laptopem, krótkich nocy, wieczorów relaksu, których nie było w ciągu minionych już prawie dwóch lat wydarzyła się naprawdę…
6. Traktuj bloga jak pasję!
Jest teraz wtorkowy wieczór. Mój mąż czyta sobie na kanapie gazetę. Wczoraj czytał książkę. Kiedyś tam – oglądał film. Ja, owszem, żeby nie otrzeć się o pracoholizm – dołączam. Czasem. W większości przypadków: wybieram pisanie. On bierze: wiedzę, obrazy, wrażenia. Ja: daję. Tysiące liter, które (na szczęście) całkiem sporo osób już lubi czytać. I nie raz marudzę z tego powodu, robię sobie online’owe detoksy, mówię blogowi: basta!, tylko po to, by po przerwie wrócić do biurka z powrotem i otworzyć laptopa znowu: z tęsknotą, z radością! Mimo wszystko!
7. Traktuj bloga jak pracę!
Tylko jeśli masz dodatkową pracę, która zapewnia Ci pełne źródło dochodu, możesz bloga traktować jako pasję i wpadać, żeby coś napisać okazjonalnie, wraz z napływem flow. Gdy masz tylko bloga i wierzysz, że może kiedyś stanie się Twoim sposobem na życie i na to życie będzie w stanie zarobić: nie ma przeproś – musisz traktować go jak robotę! Piszesz, pracujesz nad zasięgami, wizerunkiem Twojej blogowej marki niemalże codziennie. Wtedy, kiedy Ci się nie chce. Wtedy, kiedy nie masz weny. Wtedy, kiedy nikt nie lajkuje. Wtedy, kiedy myślisz, że czyta Cię tylko mama i mąż. Wtedy, gdy inni mówią, że „blogi się już skończyły!”. Pod jednym warunkiem: wierzysz w to! Inaczej – złóż wypowiedzenie…
8. Wyróżnij się!
Czymś! Wyżej wymienioną Opowieścią. Osobowością. Narracją. Kanałem. Techniką. A choćby kolorem gaci. Pod warunkiem, że znajdziesz odwagę, by je pokazać. Czym ja się wyróżniam? Np. tym, że nie pokazuję: ani gaci (wiecie, ta powyższa dupa ciągle jakaś nie-teges), ani dzieci – a o nich jakby nie było piszę najwięcej!
9. Bądź w tłumie!
Takich jak Ty! Dlatego będąc w końcowych miesiącach ciąży, z dwulatką w aucie, ruszałam z zupełnie blogowo nierozruszanego Krakowa na ogólnopolskie eventy: do Łodzi, do Poznania, do Katowic. Tam, spotykałam takich jak ja! Tłumy takich jak ja – mniej lub bardziej wtajemniczonych w blogosferę i ten cały influencing. Bo to tam zawiązują się nowe znajomosci, nowe mastermindy, nowe przyjaźnie. I jak odnosisz sukces – masz się z kim cieszyć. I jak zaliczasz motywacyjnego zgona – ma Cię kto poklepać po plecach, a potem dać kopa… w tę ciągle nienajładniejszą dupę 😛
10. Miej cel!
Albo taki malutki: żeby Cię czytał ktoś więcej niż mama i partner. Albo taki duży: żeby sięgnąć gwiazd i zarabiać miliony. Nieważne. Samym pisaniem dla pisania szybko się zmęczysz, zniechęcisz, wypalisz… Wiem, przeszłam przez to. Mój cel, to… zbudować imperium 😀 I bądź z realizacją tego celu fair wobec swoich czytelników. Bo jak mawia inny mądry człowiek: zaufanie to waluta przyszłości. Moi wiedzą, że bardziej niż np. współprace interesuje mnie kiedyś stworzenie własnego produktu: takiego, jakiego w Polsce jeszcze nie było. Najpierw chyba będzie to ebook, potem… wersja materialna w postaci książki – mojego marzenia! A jeśli niektórzy jeszcze nie wiedzą, to właśnie się dowiedzieli 😉 I bardzo ich proszę o kibicowanie. I o cierpliwość. Bo, póki co… celebruję! „Urlop” macierzyński 😀
Najważniejsze w sprawie rankingu Jasona Hunta!
I wiesz co jeszcze? Nie miej nigdy za cel znalezienie się w rankingu Jasona Hunta. Dlaczego? Bo jego pojemność jest zawsze… za mała!
10 kroków, żeby wygrać ranking Jasona Hunta
Wiecie, jak wygrać? Złośliwi powiedzą, że trzeba mieć ładny tyłek. Albo robić jego szkolenia. Albo….? Poznaj całą prawdę!
Już na wstępie wyprostuję pewne wątpliwości: tak, znam mnóstwo naprawdę świetnych i pięknych tyłków blogosfery (i twarzy też), których w rankingu nie znalazłam. Tak, brałam udział w szkoleniu Tomka. Ale dawno, tylko w jednym, a gdy on robi webinary, ja… zazwyczaj kąpię dzieci. Co zatem przesądziło, że kilka tygodni temu znalazłam się na tej samej stronie, co Lewandowska, Mariusz Max Kolonko lub Maffashion? Dlaczego naprawdę przyszło mi otworzyć z mężem szampana, żeby uczcić tytuł Wschodzącej Gwiazdy Blogosfery 2018? Hm, sama do końca nie wiem. I nie chodzi tu o fałszywą skromność. Ale może spróbuję pokusić się o pewną diagnozę, w postaci… 10-ciu kroków. Tylko dziesięciu? Uwierz mi, że to aż 10 kroków. I pewnie nie wszystkie. Ale zacznijmy od początku…
Kim jest właściwie ten Jason Hunt?
Gdyby blogosferę porównać do wioski Smerfów, to Jason Hunt (czyli Tomek Tomczyk przyp. red.) byłby takim… Papą Smerfem. No dobra, może i nie ma on stu lat. No i nie ma brody. A właściwie to w ogóle nie ma włosów na głowie. Ale za to w głowie ma wiedzę, doświadczenie i najważniejsze: zdolność łączenia jednego i drugiego, zanim wpadnie na to cała reszta. I tak Jason Hunt był blogerem już wtedy, kiedy Polska jeszcze za dobrze nie wiedziała, co to blogi. Przeszedł przez nią wzdłuż – bez fejsbuków i innych ułatwiaczy łowu czytelników – i wszerz – tematyką wisów od wyciskaczy łez po ostrą-jazdę-bez-trzymanki na tematy co najmniej nieobojętne nikomu.
A teraz? A teraz znowu wyprzedza innych – pierwszy pisał (i pisze) książki, poradniki na temat blogowania i odnajdywania się w social mediach, tworzy kursy online, jak blogować poprawnie i robi webinary sprzedając tam tricki i nowinki techniczne, o których w większości reszta Smerfiątek nie ma jeszcze niebieskiego pojęcia. Ja mam go za swoistego Mentora Blogosfery – człowieka, który swoje w niej przeszedł, by swoje widzieć, by swoje wiedzieć i by swoje ocenić. A on ocenia już od 11 lat, co roku, w jedynym jaki dotychczas powstał Rankingu Wpływowych Blogerów danego roku. Tak, mieści on zawsze na krótką listę wybrańców. Tym bardziej cieszę się, że do pojemności tej śmietanki się zmieściłam.
Dlaczego wygrać?
Część z Was pewnie zastanawia się, czemu znalezienie się w Rankingu nazywam „wygraną”? Bo przecież jestem „tylko” wschodzącą Gwiazdą… Cóż, dla mnie to jest wygrana z dwóch powodów. Po pierwsze jestem w tym rankingu w ogóle: wśród (w sumie) 66 wyróżnionych blogów w ogóle, spośród T-Y-S-I-Ę-C-Y innych, polskich blogów. Po drugie, kategoria 33 Wschodzących Gwiazd jest dla mnie i dla wszystkich obserwatorów blogosfery najważniejsza. Mieści ona tych początkujących (jak ja) lub mniej zasięgowo rozwijających się blogerów, którym ten ranking jest najzwyczajniej w świecie potrzebny, aby uwierzyć… w siebie! I aby dostać motywacyjnego kopa – po więcej! A czy osoby ze srebrnej lub złotej dziesiątki coś z tych wyróżnień mają oprócz satysfakcji? Hm, mają już tak rozhulane biznesy wokół tak solidnie zbudowanej marki własnej, że… szczerze wątpię!
10 kroków, żeby wygrać Ranking Jasona Hunta: w skrócie!
1. Nie jestem blogiem parentingowym!
I zawsze broniłam się i będę bronić, by nim się stać. I dla jasności: nie mam nic przeciwko blogom parentingowym! Wręcz je podziwiam i uwielbiam! Ja po prostu nie chcę być KOLEJNYM blogiem parentingowym, bo jest już ich na pęczki. A te najlepsze powstawały wtedy, kiedy ja o istnieniu blogów miałam bardzo blade pojęcie i moje życie z parentingiem nie miało nic wspólnego. Owszem, piszę o tematach, które interesują głównie Mamy, ale trochę inaczej. Jak?
2. Znajdź swoją Opowieść…
Długo się zastanawiałam, wahałam, bałam, czy oby na pewno upubliczniać moją Opowieść: Mamy Rycerzyka o czarnych koralikach, któremu choroba wyłączyła widzialność, a założyła skrzydła. Nie wiedziałam, jak brutalnie bezuczuciowy i zapędzony świat to przyjmie. Ale zaryzykowałam. Dlaczego? Bo nie bardzo wychodzi mi kłamanie – chciałam być autentyczna i wytłumaczyć co leży u podstawy tej mojej Opowieści „Bayki”. I widząc reakcje czytelniczek, ich zaangażowanie i ich emocje – nie żałuję! Jak snułam i snuję Opowieść? Dając pstryczek w nos zdrowemu, beztroskiemu, a jakże ciągle marudzącemu światu! Opisuję moje macierzyństwo z obecnie dwiema, zdrowymi i cudownymi tęczowymi córeczkami… jako jego celebrację, ze wszystkimi jej odcieniami: czerni nieprzespanych nocy i różu pierwszych słów „kocham cię mamo”.
3. Znajdź swoją misję
Znałam ją od początku! Zanim zaczęłam pisać tego bloga i właściwie PO TO zaczęłam pisać tego bloga. Zamiast poklepywania smutnej Matki Polki po ramieniu, że jej horyzont to… góra prania (jeszcze robiąc z tego mema), chciałam – na przekór – być motywacją dla Mam. I w każdym wpisie, statusie, instastory, mniej lub bardziej bezpośrednio posyłam tę moją misję w świat. A nazywa się: #żyj_to_za_mało_celebruj!
4. Nie uciekaj od emocji
Ktoś kiedyś pięknie mi napisał, że uprawiam… „rodzicielstwo emocji”. Bardziej mi się to spodobało niż „Anka, znowu ryczę!!!”, jakie dostaję po niektórych wpisach. Chyba moim pierwszym produktem będą… chusteczki 🙂 A tak serio: oczywiście, że wolałabym, żeby się śmiali! No chyba, że są to łzy pozytywne – przecierające oczy. A podobno są…
5. Miej czas!
I jeśli uważasz, że pisanie bloga, to tylko „pisanie bloga”, czyli fiku-miku na klawiaturze i już! – to się grubo mylisz. Ja się w tej kwestii bardzo pomyliłam. Bo napisanie tekstu to pikuś. Nawet można go podyktować głosem, co często ostatnio czynię. Ale: redakcja, korekta, poprawa czytelności, SEO, zajawka we wszystkich kanałach, promocja tu i ówdzie… Plus cała obróbka techniczna zdjęć, dodatków do wpisu (np. prezentów do pobrania) to już inna historia. Historia długich godzin przed laptopem, krótkich nocy, wieczorów relaksu, których nie było w ciągu minionych już prawie dwóch lat wydarzyła się naprawdę…
6. Traktuj bloga jak pasję!
Jest teraz wtorkowy wieczór. Mój mąż czyta sobie na kanapie gazetę. Wczoraj czytał książkę. Kiedyś tam – oglądał film. Ja, owszem, żeby nie otrzeć się o pracoholizm – dołączam. Czasem. W większości przypadków: wybieram pisanie. On bierze: wiedzę, obrazy, wrażenia. Ja: daję. Tysiące liter, które (na szczęście) całkiem sporo osób już lubi czytać. I nie raz marudzę z tego powodu, robię sobie online’owe detoksy, mówię blogowi: basta!, tylko po to, by po przerwie wrócić do biurka z powrotem i otworzyć laptopa znowu: z tęsknotą, z radością! Mimo wszystko!
7. Traktuj bloga jak pracę!
Tylko jeśli masz dodatkową pracę, która zapewnia Ci pełne źródło dochodu, możesz bloga traktować jako pasję i wpadać, żeby coś napisać okazjonalnie, wraz z napływem flow. Gdy masz tylko bloga i wierzysz, że może kiedyś stanie się Twoim sposobem na życie i na to życie będzie w stanie zarobić: nie ma przeproś – musisz traktować go jak robotę! Piszesz, pracujesz nad zasięgami, wizerunkiem Twojej blogowej marki niemalże codziennie. Wtedy, kiedy Ci się nie chce. Wtedy, kiedy nie masz weny. Wtedy, kiedy nikt nie lajkuje. Wtedy, kiedy myślisz, że czyta Cię tylko mama i mąż. Wtedy, gdy inni mówią, że „blogi się już skończyły!”. Pod jednym warunkiem: wierzysz w to! Inaczej – złóż wypowiedzenie…
8. Wyróżnij się!
Czymś! Wyżej wymienioną Opowieścią. Osobowością. Narracją. Kanałem. Techniką. A choćby kolorem gaci. Pod warunkiem, że znajdziesz odwagę, by je pokazać. Czym ja się wyróżniam? Np. tym, że nie pokazuję: ani gaci (wiecie, ta powyższa dupa ciągle jakaś nie-teges), ani dzieci – a o nich jakby nie było piszę najwięcej!
9. Bądź w tłumie!
Takich jak Ty! Dlatego będąc w końcowych miesiącach ciąży, z dwulatką w aucie, ruszałam z zupełnie blogowo nierozruszanego Krakowa na ogólnopolskie eventy: do Łodzi, do Poznania, do Katowic. Tam, spotykałam takich jak ja! Tłumy takich jak ja – mniej lub bardziej wtajemniczonych w blogosferę i ten cały influencing. Bo to tam zawiązują się nowe znajomosci, nowe mastermindy, nowe przyjaźnie. I jak odnosisz sukces – masz się z kim cieszyć. I jak zaliczasz motywacyjnego zgona – ma Cię kto poklepać po plecach, a potem dać kopa… w tę ciągle nienajładniejszą dupę 😛
10. Miej cel!
Albo taki malutki: żeby Cię czytał ktoś więcej niż mama i partner. Albo taki duży: żeby sięgnąć gwiazd i zarabiać miliony. Nieważne. Samym pisaniem dla pisania szybko się zmęczysz, zniechęcisz, wypalisz… Wiem, przeszłam przez to. Mój cel, to… zbudować imperium 😀 I bądź z realizacją tego celu fair wobec swoich czytelników. Bo jak mawia inny mądry człowiek: zaufanie to waluta przyszłości. Moi wiedzą, że bardziej niż np. współprace interesuje mnie kiedyś stworzenie własnego produktu: takiego, jakiego w Polsce jeszcze nie było. Najpierw chyba będzie to ebook, potem… wersja materialna w postaci książki – mojego marzenia! A jeśli niektórzy jeszcze nie wiedzą, to właśnie się dowiedzieli 😉 I bardzo ich proszę o kibicowanie. I o cierpliwość. Bo, póki co… celebruję! „Urlop” macierzyński 😀
Najważniejsze w sprawie rankingu Jasona Hunta!
I wiesz co jeszcze? Nie miej nigdy za cel znalezienie się w rankingu Jasona Hunta. Dlaczego? Bo jego pojemność jest zawsze… za mała!