Pierwszy raz oglądałam Titanica 20 lat temu, kiedy wszedł do kin. Miałam wtedy 12 lat. Oczywiście, że płakałam, przeżywałam, potem oglądałam jeszcze raz i raz jeszcze i znowu… Z VHS, z DVD, potem na Internecie i na Polsacie. Ostatni raz obejrzałam Titanica kilka dni temu. W wypełnionej ciszą, przejęciem i ciemnością halą Tauron Areny, przy okazji Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie. Miałam tego dnia 32 lata. Nie płakałam.
Za to nigdy wcześniej nie było mi tak przeraźliwie smutno… Bo tak naprawdę obejrzałam Titanica pierwszy raz. Pierwszy raz jako matka.
Tylko jedna
Tym razem (jak i co najmniej piętnaście poprzednich razy temu) wiedziałam, że Jack utonie i że statek się rozbije. Ale tym razem wzrok kodował nieco inne obrazy niż płomienny romans legendarnego mezaliansu oraz luksusy tego, który miał być niezniszczalny. Widziałam dużo dokładniej tło wydarzeń: dzieci rozstające się z ojcami i przecież rozumiejące, że już nigdy się nie zobaczą; coraz widoczniej zarysowany obraz podziału klas; arogancję najbogatszych; radość życia najbiedniejszych; pychę włodarzy, którzy zbudowali o ponad połowę za mało szalup; minuty przeżywane jakby miały być tymi ostatnimi – dosłownie. Widzieliście, ile tam było innych gór lodowych przy statku ratującym titanicowych rozbitków o świcie? A pamiętacie, że… zawróciła tylko jedna szalupa? Jedna.
Jak dobrze, że nie moje
Film się skończył. Zagrało „My heart will go on”. A mój wzrok to, co zakodował, przekazywał dalej – do serca, do pamięci, do matczynego instynktu. I tym sposobem tylko jedna jedyna myśl opuszczała wielką halę pośród tłumu współwidzów. Myśl ta brzmiała: jak dobrze, że moje dziecko nie musiało być na Titanicu. Przecież to już inne czasy… Jesteśmy przecież te ponad 100 lat później. Czyżby?
Jak dobrze, że mojego dziecka nie ma teraz w Aleppo… Albo w bloku trzy klatki dalej, skąd dobiegają zakrapiane awantury dorosłych okraszone piskiem niemowląt. Albo w Afryce, gdzie pękate brzuszki dzieci noszą wcale nie z przejedzenia.
Bo zaraz, zaraz… Świecie! Ty ciągle budujesz za mało szalup. Te lepsze klasy z „zachodu” lub spełnionych, bogatych sobą (niekoniecznie materialnie) rodzin dzierżą swoje kapoki i kajuty: dostatku, szczęścia, zdrowia, pokoju, spokoju, spełnienia, nudy, zobojętnienia, problemów wyboru knajpy na kolację lub wyspy na wakacje.
A cała reszta? Dryfuje wokół oceanu pełnego gór lodowych aż w końcu rozbija się o jedną z mich. Górę lodową alkoholizmu. Żądzy władzy. Egoizmu. Głupoty. Biedy…
Świecie – buduj więcej łodzi ratunkowych nie dla moich dzieci, ale dla dzieci tego świata – tak samo ważnych, tak samo cudownych, tak samo potrzebujących miłości jak moje własne.
Zawróć
Świecie… czemuż ty tak mnie urządzasz, że piętnasty raz płaczę na kultowej produkcji Camerona, a nie potrafię nawet zakwilić na wieczornych polskich wiadomościach dnia… nieważne czy tych nadawanych o 19:00 czy 19:30… Tam przecież czyjś Titanic tonie… po cichutku, każdego dnia.
I nie chcę, by tych parę napisanych tu liter, było kolejnym (jakże modnym ostatnio!) „wyrazem oburzenia i ubolewania” pierwszej klasy tego świata, rzuconym gdzieś naprędce na twittera czy przeczytanym z bluescreenów. Właśnie teraz, z okazji Międzynarodowego Dnia Praw Dziecka, w chaosie bieganiny po dziecięcych działach supermarketów w popłochu wyboru prezentu idealnego dla własnych dzieci na Mikołaja, które mają wszystko; właśnie teraz chcę wysłać swoją szalupę dla dzieci, które nie mają nic. Jak? A choćby kupując o jedną zabawkę więcej i zanosząc ją do pobliskiego Domu Dziecka albo do sąsiadki, która jako mama trochę gorzej sobie radzi w życiu niż my. Albo wspierając ludzi walczących w obronie losu dzieci porzuconych przez rodziców takich jak niezwykle przyjazna placówka Tuli Luli Fundacji Gajusz. Założę się, że jest jeszcze dziesiątki różnych sposobów, by usłyszeć ten cichy dziecięcy gwizdek dryfujący w lodowatej przestrzeni oceanu obojętności, niesprawiedliwości i zapomnienia, aby zawrócić swoją szalupę. I pomóc. Dobro wraca. Mam na to dowody.
Na Titanicu zawróciła tylko jedna. Ponad 100 lat temu. Dziś niech zawróci moja. I Twoja. I przyjaciela. Sąsiadów. Udostępnij. Pierwsza klaso, pokaż klasę… Bo dzieci toną.
Jak dobrze, że mojego dziecka tam nie ma!
Pierwszy raz oglądałam Titanica 20 lat temu, kiedy wszedł do kin. Miałam wtedy 12 lat. Oczywiście, że płakałam, przeżywałam, potem oglądałam jeszcze raz i raz jeszcze i znowu… Z VHS, z DVD, potem na Internecie i na Polsacie. Ostatni raz obejrzałam Titanica kilka dni temu. W wypełnionej ciszą, przejęciem i ciemnością halą Tauron Areny, przy okazji Festiwalu Muzyki Filmowej w Krakowie. Miałam tego dnia 32 lata. Nie płakałam.
Za to nigdy wcześniej nie było mi tak przeraźliwie smutno… Bo tak naprawdę obejrzałam Titanica pierwszy raz. Pierwszy raz jako matka.
Tylko jedna
Tym razem (jak i co najmniej piętnaście poprzednich razy temu) wiedziałam, że Jack utonie i że statek się rozbije. Ale tym razem wzrok kodował nieco inne obrazy niż płomienny romans legendarnego mezaliansu oraz luksusy tego, który miał być niezniszczalny. Widziałam dużo dokładniej tło wydarzeń: dzieci rozstające się z ojcami i przecież rozumiejące, że już nigdy się nie zobaczą; coraz widoczniej zarysowany obraz podziału klas; arogancję najbogatszych; radość życia najbiedniejszych; pychę włodarzy, którzy zbudowali o ponad połowę za mało szalup; minuty przeżywane jakby miały być tymi ostatnimi – dosłownie. Widzieliście, ile tam było innych gór lodowych przy statku ratującym titanicowych rozbitków o świcie? A pamiętacie, że… zawróciła tylko jedna szalupa? Jedna.
Jak dobrze, że nie moje
Film się skończył. Zagrało „My heart will go on”. A mój wzrok to, co zakodował, przekazywał dalej – do serca, do pamięci, do matczynego instynktu. I tym sposobem tylko jedna jedyna myśl opuszczała wielką halę pośród tłumu współwidzów. Myśl ta brzmiała: jak dobrze, że moje dziecko nie musiało być na Titanicu. Przecież to już inne czasy… Jesteśmy przecież te ponad 100 lat później. Czyżby?
Jak dobrze, że mojego dziecka nie ma teraz w Aleppo… Albo w bloku trzy klatki dalej, skąd dobiegają zakrapiane awantury dorosłych okraszone piskiem niemowląt. Albo w Afryce, gdzie pękate brzuszki dzieci noszą wcale nie z przejedzenia.
Bo zaraz, zaraz… Świecie! Ty ciągle budujesz za mało szalup. Te lepsze klasy z „zachodu” lub spełnionych, bogatych sobą (niekoniecznie materialnie) rodzin dzierżą swoje kapoki i kajuty: dostatku, szczęścia, zdrowia, pokoju, spokoju, spełnienia, nudy, zobojętnienia, problemów wyboru knajpy na kolację lub wyspy na wakacje.
A cała reszta? Dryfuje wokół oceanu pełnego gór lodowych aż w końcu rozbija się o jedną z mich. Górę lodową alkoholizmu. Żądzy władzy. Egoizmu. Głupoty. Biedy…
Świecie – buduj więcej łodzi ratunkowych nie dla moich dzieci, ale dla dzieci tego świata – tak samo ważnych, tak samo cudownych, tak samo potrzebujących miłości jak moje własne.
Zawróć
Świecie… czemuż ty tak mnie urządzasz, że piętnasty raz płaczę na kultowej produkcji Camerona, a nie potrafię nawet zakwilić na wieczornych polskich wiadomościach dnia… nieważne czy tych nadawanych o 19:00 czy 19:30… Tam przecież czyjś Titanic tonie… po cichutku, każdego dnia.
I nie chcę, by tych parę napisanych tu liter, było kolejnym (jakże modnym ostatnio!) „wyrazem oburzenia i ubolewania” pierwszej klasy tego świata, rzuconym gdzieś naprędce na twittera czy przeczytanym z bluescreenów. Właśnie teraz, z okazji Międzynarodowego Dnia Praw Dziecka, w chaosie bieganiny po dziecięcych działach supermarketów w popłochu wyboru prezentu idealnego dla własnych dzieci na Mikołaja, które mają wszystko; właśnie teraz chcę wysłać swoją szalupę dla dzieci, które nie mają nic. Jak? A choćby kupując o jedną zabawkę więcej i zanosząc ją do pobliskiego Domu Dziecka albo do sąsiadki, która jako mama trochę gorzej sobie radzi w życiu niż my. Albo wspierając ludzi walczących w obronie losu dzieci porzuconych przez rodziców takich jak niezwykle przyjazna placówka Tuli Luli Fundacji Gajusz. Założę się, że jest jeszcze dziesiątki różnych sposobów, by usłyszeć ten cichy dziecięcy gwizdek dryfujący w lodowatej przestrzeni oceanu obojętności, niesprawiedliwości i zapomnienia, aby zawrócić swoją szalupę. I pomóc. Dobro wraca. Mam na to dowody.
Na Titanicu zawróciła tylko jedna. Ponad 100 lat temu. Dziś niech zawróci moja. I Twoja. I przyjaciela. Sąsiadów. Udostępnij. Pierwsza klaso, pokaż klasę… Bo dzieci toną.