Jedni robią to podczas remontu. Już na poziomie wyboru płytek w supermarkecie budowlanym. Ci bardziej wytrzymali na etapie zakupu wycieczki po szwedzkim molochu meblem handlującym. Inni jeszcze robią to skoro świt, po nieprzespanej nocy. Bo chrapał. My robimy to w trakcie podróży…
Proszę wstać! Sąd idzie.
Podróż jest naszym swoistym kołem ratunkowym. Uciekaliśmy się w nią, kiedy nasze życie waliło się jak domek z kart. Pojechaliśmy na nią, by celebrować budowanie nowego, pięknego domu. Jeździmy zawsze, gdy tylko nadarzy się okazja: tanich lotów, ciekawych kierunków, dłuższego urlopu, pokazania dzieciom jak najwięcej świata. W naszym towarzystwie.
Są jednak sytuacje, o których w tej całej celebracji pamiętać nie chcemy. Są takie chwile, kiedy mojego męża szczerze nienawidzę. Są takie epizody, kiedy to on nie chce mnie znać. Drodzy słuchacze, czytelnicy, ławo przysięgłych. Proszę wstać! Sąd idzie.
Turysta
Rok po ślubie. Dużo urlopu zachomikowane, sprawny samochód, długa zima po to, by zaplanować szczegółowo pełne 3 tygodnie po kilku krajach Europy. Typowy road trip. Mojemu mężowi można zarzucić wiele, ale na pewno nie jedno: braku skrupulatności. Jak już się za coś bierze, to musi to być zrobione perfekcyjnie. Jak się już zatem zabrał za planowanie naszej objazdówki, to musiał to zrobić w najmniejszym szczególe. Jechałam więc w tę podróż bezpieczna i spokojna, że wszystko się wydarzy dokładnie tak jak chcemy. I się wydarzyło. W Niemczech, w Szwajcarii, u naszych przyjaciół we Francji, podczas spontanicznego wypadu do Barcelony, w drodze powrotnej zahaczając Monaco. Rozwód miał nastąpić na ostatnim punkcie podróży…
Wenecja
W Wenecji. Mieliśmy tam zjeść pyszną włoską kolację, przepłynąć się gondolą i spędzić jedną noc w hotelu położonym nad jednym z gęsto rozsianych weneckich kanałów. Hotel ten był też położony całkiem daleko od miejsca, w którym zostawiliśmy samochód. Pierwszą ciekawostką było to, że samochód zostawiliśmy na parkingu wraz z kluczykami. Parking był po prostu tak przepełniony, że jego właściciele musieli mieć możliwość manewru, aby kolejne samochody wpuszczać i wypuszczać. Tak samo robiły to zacne Rolls Royce’y, Ferrari i najnowsze Mercedesy, dlatego nasz wysłużony Opel Astra nie mógł być gorszy.
Samochód zostawiony. Kartka z adresem hotelu w dłoni i w drogę. W pozostałych dłoniach był… cały nasz podróżniczy, niemały dobytek, którego w samochodzie nie zostawiliśmy: dwie wielkie walizki i kilka dodatkowych podręcznych majdanów. Kilkadziesiąt kilo nieżywej wagi. Już po paru przecznicach dowiedzieliśmy się, że Venezia nie ma adresów, tylko numery ulic. I bądź tu mądry: w którą stronę się poruszać i jak znaleźć właściwy numer naszej lokalizacji. Zatrzymywaliśmy się co sklep, co kiosk i co restaurację pytając miejscowych, gdzie my właściwie mamy się z tymi bagażami toczyć. Zwątpienie totalne przyszło w połowie drogi jak wydawało nam się, że przeszliśmy już szmat trasy i ciągle hotelu nie widać. Jakże mój mąż nie ułatwił nam tej sprawy i nie zaplanował odnalezienia lokalizacji hotelu wcześniej? Niebywałe! A jednak prawdziwe… O numerach zamiast ulic też nic nie wspominał.
Wpuszczona w… kanał!
Pomijam już fakt, że na super wyczerpującą przechadzkę niczym nawet nie turecki handlarz, a cały turecki hipermarket nie miałam ochoty. Oszczędzę Wam naszej wymiany zdań, którą mimo lat pamiętam dość szczegółowo. Zdaję sobie sprawę, że czytacie ten wpis przed 22:00.
I oszczędzę Wam mojej puenty, gdy doszliśmy do tego hotelu: zziajani, padnięci, z odciskami na dłoniach i stopach, gdy naszym oczom na brzegu kanału ukazał się znak z napisem “tramwaj wodny”. Gorzej było jeszcze tylko wtedy, gdy podeszłam do tabliczki z trasą tegoż tramwaju, by dowiedzieć się, że startował on dokładnie z punktu zostawienia naszego samochodu…
Mój mąż w tym momencie przestał być perfekcyjny. Jak mógł nie sprawdzić, że w Wenecji kursuje tramwaj wodny? Jak mógł skazać swoją biedną (wtedy jeszcze ciągle młodą) żonę na taki pseudoromantyczny spacer z walizkami za rękę? W tym pięknym hotelu, na tej całkiem smacznej kolacji to ja pisałam pozew rozwodowy…
Jeszcze dalej niż północ
Jakieś przedmieścia Sankt Petersburga. Jakim cudem się tam znalazłam? Już Wam kiedyś o tym pisałam, ale wtedy mojego bloga czytała chyba tylko moja mama, kilka kuzynek i najlepsze koleżanki 😉 Dlatego zostawiam Wam link tutaj. Podczas tych wojaży, to ja postanowiłam sobie, że będąc w Rosji chcę zobaczyć wybrzeże Morza Bałtyckiego, mimo że nijak miało się to do naszych planów zwiedzania. Przygody zaczęły się tuż po wyjściu z podmiejskiego autobusu i próby obrania kierunku pod tytułem “którędy nad morze?”. Musielibyście to widzieć w jakim przestrachu i jakim pędem uciekali od nas ludzie po każdym wypowiedzianym ku nim “Excuse me, where is…”.
Ja nie panimaju szto ty gawarisz
Po kilkunastu zadanych zastraszeniach lokalsów w języku angielskim, przeszliśmy na język polski. Udało się dowiedzieć gdzie mamy iść za pierwszym strzałem. I poszliśmy. Pomiędzy takie blokowiska, jakie jeszcze pamiętam z lat 80-tych na starych, radomskich osiedlach. Tylko tutaj były one w skali makro. Szliśmy także między typami, którymi mogła przyświecać jedynie ta ciemniejsza gwiazda. Poszliśmy wzdłuż skrzyżowań, w których obowiązywały wszelkie reguły jazdy oprócz tych z kodeksu drogowego. Poszliśmy na czołowe z samochodem, który tuż przed nami uderzył w parkan. I gdy już się wgniótł w niego do co najmniej połowy, wydając ostatnie tchnienie silnika, zza drzwi kierowcy wytoczył się wyjątkowo mało ranny człowiek. Zatoczył kilka kółek jak po kilku dobrych flaszkach i poszedł się położyć na pobliskim trawniku. Byliśmy już tak blisko tego morza, że szkoda było wracać. No dobra, mnie szkoda było wracać. Jak dotarliśmy na skrawek brudnego piasku, spowitego gęsto usłanymi odłamkami butelkowego szkła, patrząc w horyzont, który sięgał jakieś 20 metrów, bo wszystko zasłaniał jakiś towarowy statek… , to tam, na totalnym in the middle of nowhere, nad zupełnie nieromantycznym Bałtykiem, to on chciał mnie zostawić. I mniemam, że wtedy tam… na zawsze.
Westside story
Podróż życia. Podróż marzeń. American dream. Mustang, Nevada. I my. Szczęście maluje się na twarzy, a miłość rośnie w sercu. Tego jednego dnia z pięciu tygodni przeznaczonych na podbój Ameryki mieliśmy zwiedzać Death Valley. Dolina Śmierci. Los lubi kpić. Bo kilkakrotnie żartowałam, że ze śmiercią mistycznie i pięknie położona przestrzenna pustynia ma niewiele wspólnego. Uparłam się, że na jej części piaskowych wydm (jakże romantycznych wydm!) chciałam obejrzeć jeszcze zachód słońca. Jednak mój mąż sugerował już kierowanie się samochodem do hotelu, położonego daleko poza terenem pustyni. Ale przecież jak kocha to ustąpi…
Romantycznie na zabój!
I zachód słońca obejrzeliśmy. A potem chyba pierwszy raz w życiu miałam wrażenie, że to był mój ostatni zachód słońca w życiu, jaki było mi dane oglądać. Bo z dziesiątek samochodów stojących przy tych wydmach, w drodze powrotnej zostaliśmy zupełnie sami. Było ciemno. Było pusto. Byliśmy w Dolinie Śmierci. I do hotelu było cholernie daleko. A droga była żwirkowa. I paliwa było coraz mniej. A wokół nas, oprócz wewnętrznego skowytu strachu, były jedynie jakieś dziwne dźwięki i nie było widać nic.
Najmniejszego światełka.
I chyba nigdy w życiu tak bardzo się nie bałam. To podczas tej kilkugodzinnej trasy powrotnej zdążyłam zedrzeć całkiem świeżo położone hybrydy na paznokciach. To chyba podczas tej trasy powrotnej wyrzeźbiłam dwie dziury w dywaniku samochodowym. To podczas tej trasy powrotnej przyznałam mężowi rację: “Jeśli chcesz się ze mną rozwieść – masz do tego pełne prawo. Zgadzam się bez orzekania o winie”. Zmienił zdanie dopiero, gdy na horyzoncie zaczęły migać pierwsze nieśmiałe światełka cywilizacji…
Alibi
Co mamy na nasze alibi? Powroty. I ten reset w głowie. I kolejną odbytą podróż na koncie. I dużo mniej kasy na koncie. Powiedzmy, że o tyle mniej, że szkoda nam trwonić pozostałą resztę na sprawy sądowe. I nowe doświadczenia. I nowe obrazy odkrytych pejzaże zakopanych mocno w sercu.
I nowe znajomości. Siebie samych. Że mimo przygód, totalnego nieogarnięcia, nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, totalnej winy jednej albo drugiej strony – na każdym końcu świata dajemy radę. Bo razem. I potem razem otwieramy nasz podróżnik, wklejamy zdjęcia i opisujemy wszystkie te przygody, aby je czasem choć w półżarcie opowiedzieć.
Drapiemy dziurę!
Do tego wydzieramy na ścianie kolejną dziurę – na pamiątkę spełnienia kolejnego marzenia podróżniczego. Spokojnie ściana jest cała. Drapiemy dziurę na mapie. Jak w podróży drzemy kolejne koty i mamy pogniewane miny, to ta dziura zdrapana na ściennej mapie działa przekornie – jak plaster! Bo skoro daliśmy radę w dużo trudniejszych okolicznościach, na którymś końcu świata, to we własnym domu, w starciu z pierdołami – też damy radę.
Wysoki sądzie, żeby życie i nasze wyprawy nie był zbyt nudne: nie obiecuję postanowienia poprawy. Niemniej jednak proszę o sprawiedliwy wyrok 😉
KONKURS “Podróż za jeden uśmiech”!
Dziś, z okazji… bez okazji – w zupełnej codzienności listopadowego poniedziałku, czyli w myśl mojego #żyj_to_za_mało_celebruj w nagrodę, że przeczytaliście ten podróżniczy wpis do końca 😉 mam dla Was niespodziankę! 🙂 Tabayka po raz pierwszy na swoim blogu organizuje konkurs! Z nagrodami 😀
Co trzeba zrobić?
w komentarzu pod tym wpisem, czyli NA BLOGU (komentarze z Facebooka i Instagrama nie będą brane pod uwagę) napisz swoją anegdotę z podróży: dalekiej lub całkiem bliskiej. Z mężem, z dzieckiem, z przyjaciółmi – nieważne 😉
aby zostawić komentarz, trzeba zalogować się do systemu Disqus, czyli tak naprawdę podać swoją nazwę (imię) i maila – spokojnie, jest to jednorazowe, bezpieczne i nie grożą Wam żadne potem maile z mojej strony 😉
konkurs trwa przez tydzień: od dziś do kolejnego poniedziałku (26.11) do godziny 22:00
spośród komentujących, nagrodzę TRZY najciekawsze anegdoty podróżnicze
nagrodą jest nowoczesna miarka wzrostu do pokoju dziecięcego ufundowana przez idea.me w wersji dla chłopca lub dla dziewczynki
pod anegdotą z podróży, w komentarzu napisz, którą miarkę wybierasz: dziewczęcą czy chłopięcą
wyniki zostaną opublikowane najpóźniej 3 dni robocze po zakończeniu konkursu
wyniki zostaną opublikowane tutaj, pod tym postem NA BLOGU
dodanie komentarza, a jednocześnie wzięcie udziału w zabawie jest równoznaczne z akceptacją regulaminu.
Opis producenta: ZDRAPYWANA MIARKA WZROSTU„MAGICZNA PRZYGODA” to niesamowity gadżet dla dziewczynek, który zmieni zwykły pomiar wzrostu we wspaniałą przygodę. Zaznaczanie kolejnych etapów wzrostu poprzez zdrapywanie specjalnej powłoki to świetna zabawa dla dzieci, jak i ich rodziców.Używając elementów dołączonych do miarki, dziecko poznaje planety oraz ciekawe fakty na temat ptaków. Zdrapywana miarka wzrostu będzie nie tylko wspaniałym dodatkiem i ozdobą dziecięcego pokoju, ale także oryginalnym pomysłem na prezent dla każdej dziewczynki.Rozmiar miarki: 95 x 5 cm;
Opis producenta: ZDRAPYWANA MIARKA WZROSTU„KOSMICZNA PRZYGODA” to niesamowity gadżet dla chłopców, który zmieni zwykły pomiar wzrostu we wspaniałą przygodę. Zaznaczanie kolejnych etapów wzrostu poprzez zdrapywanie specjalnej powłoki to świetna zabawa dla dzieci, jak i ich rodziców. Używając elementów dołączonych do miarki, dziecko poznaje planety oraz ciekawe fakty na temat kosmosu. Zdrapywana miarka wzrostu będzie nie tylko wspaniałym dodatkiem i ozdobą dziecięcego pokoju, ale także oryginalnym pomysłem na prezent dla każdego chłopca. Rozmiar miarki: 95 x 5 cm;
WYNIKI KONKURSU
Przyznam się Wam szczerze, że przestało mi się podobać organizowanie konkursów w momencie wybierania zwycięzców… 😛 Ja mam taką już naturę, że nagrodzić bym chciała wszystkich – za chęć pozostawienia komentarza i wzięcia udziału w zabawie 🙂 Ale że miarki faktycznie mam tylko trzy – wybrałam. Czym się kierowałam? Śmiesznością sytuacji 🙂 Bo zobaczcie, że opowieści z podróży wcale nie muszą być z tych odległych, egzotycznych i jakiś woow. Czasem wystarczy po prostu pośmiać się z siebie albo (co mnie wyjątkowo urzekło): z dziecięcego punktu widzenia…
Oto zwycięzcy:
Paulina – miarka dla dziewczynki:
“Czytając ten wpis nasuwa mi się wiele anegdotek z happy endem i bez. Podróżuje raczej rzadko. Dlaczego? Mam tak dramatyczną chorobę lokomocyjną, że każdy wyjazd do miejsca oddalonego o więcej niż 100 km kończy się dla mnie chorowaniem przez 3 dni. Mimo to zwiedziłam Polskę autostopem, na Krym dotarłam pociągiem, do Budapesztu samolotem, a do Grecji autobusem. Chciałam się jednak podzielić anegdotką z wyjazdu do Norwegii. To był ciepły miesiąc (lipiec) a ja leciałam tam tylko z bagażem podręcznym do znajomych. Nadany bagaż był wypełniony jedzeniem dla przyjaciół więc nie wystarczyło tam miejsca nawet na szczoteczkę do zębów. Wszystkie ubrania miałam na sobie, a że zamierzałam tam zostać całe wakacje to było tego (mówiąc delikatnie) sporo. NA lotnisku w Polsce nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Niestety w Oslo już nie było tak kolorowo. Od razu po opuszczeniu pokładu samolotu zabrano mnie na rewizje. Sprawdzono wszystkie moje rzeczy, wezwano psa tropiącego a nawet miałam rozmowę z psychologiem ponieważ nie do końca potrafiłam się wytłumaczyć z tego ze mam na sobie 5 par majtek i 6 par skarpetek. W dodatku nikt mi nie wierzył że przyjechałam do jednej z najdroższych stolic w Europie na wakacje a mój strój nie jest wynikiem choroby psychicznej a skąpstwem 🙂 Przyznam że był moment kiedy zaczęłam się bać deportacji czy innych konsekwencji. NA szczęście moi norwescy przyjaciele czekali na mnie i po rozmowie z nimi udało się zakwalifikować mnie jako turystę hehe 🙂 Pobyt w Norwegii miał dla mnie jeszcze kilka ciekawych przygód. Wdrapując się na Gaustatoppen w adidasach turyści zatrzymywali się i proponowali powiadomienie lokalnego pogotowia ratunkowego. A na mieście poklepywali mnie po ramieniu i dziwili się dlaczego stoję na czerwonym skoro nic nie jedzie. Pięknie tam było. Jedne z moich najlepszych wakacji studenckich. Aczkolwiek już nigdy więcej nie odważyłam się na wyjazd tylko z bagażem podręcznym ;)”.
Mariolka – miarka dla dziewczynki
“U nas starym punktem programu jest fakt, że ile bym nie zjadła przed wyjazdem po godzinie podróży uruchamia mi się ssanie- muszę coś zjeść nawet jeśli do celu zostało 10 minut. Anegdota.. hmm byl u nas mój chrzesniak z rodzinka i na koniec mówi: ciocia to kiedy do mnie przyjedziesz? – A jak dojechać? Pytam – No tutaj prosto, na końcu skręcisz wjedziesz na autostradę i pojedziesz prosto, prosto i wieczorem bedziesz 😉
Sprostuję- to prosto prosto to jest przez pół Polski po A2 i dalej przez 85% Niemiec też w linii prostej. No ale dla dziecka tylko wjechać na autostradę i jechać;)”.
Kasia – miarka dla chłopczyka
“Na studiach jeździłyśmy z przyjaciółką na wycieczki autostopowe po Polsce. Mój obecny mąż często to krytykował i twierdził, że on w życiu ze mną nie pojedzie: ,,Niebezpieczne, słabe i w ogóle NIE!” W pewną majówkę nadarzyła się super okazja, by pojechać w Bieszczady. Darmowy nocleg, cisza spokój, rzucić wszystko i jechać. No to pojechaliśmy. Wszystko zaplanowane do najdrobniejszego szczegółu (jak u Was Tabayko:P) Nie przewidzieliśmy jednak, że na szlak, który nas interesował trzeba jakoś dojechać. Udało mi się namówić Wiktora na krótką przejażdżkę stopem. To był moment przełomowy. Wiktor tak polubił autostop, że sam zaproponował, abyśmy do Krakowa też wrócili łapiąc okazję. Ta przygoda, przydała nam się później w Holandii, kiedy z ogromnymi, ciężkimi walizami, jak za machnięciem ręki, zostaliśmy podwiezieni na miejsce noclegu oddalone o ok. 5 km czekającego nas marszu. A wszystko dzięki inicjatywie mojego męża. Wtedy ja miałam opory. :)”.
DZIEWCZYNY! GRATULACJE 🙂
Proszę, przyślijcie mi jak najszybciej dane do wysyłki nagród: kontakt@tabayka.pl
Wszystkim dziękuję za Wasz udział w konkursie i… obiecuję kolejne 😉
3 powody, dla których rozwodzę się z mężem zawsze podczas wakacji… i KONKURS!
Proszę wstać! Sąd idzie.
Turysta
Wenecja
Wpuszczona w… kanał!
Jeszcze dalej niż północ
Ja nie panimaju szto ty gawarisz
Westside story
Romantycznie na zabój!
Alibi
Drapiemy dziurę!
KONKURS “Podróż za jeden uśmiech”!
Co trzeba zrobić?
Opis producenta: ZDRAPYWANA MIARKA WZROSTU„MAGICZNA PRZYGODA” to niesamowity gadżet dla dziewczynek, który zmieni zwykły pomiar wzrostu we wspaniałą przygodę. Zaznaczanie kolejnych etapów wzrostu poprzez zdrapywanie specjalnej powłoki to świetna zabawa dla dzieci, jak i ich rodziców. Używając elementów dołączonych do miarki, dziecko poznaje planety oraz ciekawe fakty na temat ptaków.
Zdrapywana miarka wzrostu będzie nie tylko wspaniałym dodatkiem i ozdobą dziecięcego pokoju, ale także oryginalnym pomysłem na prezent dla każdej dziewczynki. Rozmiar miarki: 95 x 5 cm;
Opis producenta: ZDRAPYWANA MIARKA WZROSTU„KOSMICZNA PRZYGODA” to niesamowity gadżet dla chłopców, który zmieni zwykły pomiar wzrostu we wspaniałą przygodę. Zaznaczanie kolejnych etapów wzrostu poprzez zdrapywanie specjalnej powłoki to świetna zabawa dla dzieci, jak i ich rodziców. Używając elementów dołączonych do miarki, dziecko poznaje planety oraz ciekawe fakty na temat kosmosu. Zdrapywana miarka wzrostu będzie nie tylko wspaniałym dodatkiem i ozdobą dziecięcego pokoju, ale także oryginalnym pomysłem na prezent dla każdego chłopca. Rozmiar miarki: 95 x 5 cm;
WYNIKI KONKURSU
Przyznam się Wam szczerze, że przestało mi się podobać organizowanie konkursów w momencie wybierania zwycięzców… 😛 Ja mam taką już naturę, że nagrodzić bym chciała wszystkich – za chęć pozostawienia komentarza i wzięcia udziału w zabawie 🙂 Ale że miarki faktycznie mam tylko trzy – wybrałam. Czym się kierowałam? Śmiesznością sytuacji 🙂 Bo zobaczcie, że opowieści z podróży wcale nie muszą być z tych odległych, egzotycznych i jakiś woow. Czasem wystarczy po prostu pośmiać się z siebie albo (co mnie wyjątkowo urzekło): z dziecięcego punktu widzenia…
Oto zwycięzcy:
Paulina – miarka dla dziewczynki:
“Czytając ten wpis nasuwa mi się wiele anegdotek z happy endem i bez. Podróżuje raczej rzadko. Dlaczego? Mam tak dramatyczną chorobę lokomocyjną, że każdy wyjazd do miejsca oddalonego o więcej niż 100 km kończy się dla mnie chorowaniem przez 3 dni. Mimo to zwiedziłam Polskę autostopem, na Krym dotarłam pociągiem, do Budapesztu samolotem, a do Grecji autobusem. Chciałam się jednak podzielić anegdotką z wyjazdu do Norwegii. To był ciepły miesiąc (lipiec) a ja leciałam tam tylko z bagażem podręcznym do znajomych. Nadany bagaż był wypełniony jedzeniem dla przyjaciół więc nie wystarczyło tam miejsca nawet na szczoteczkę do zębów. Wszystkie ubrania miałam na sobie, a że zamierzałam tam zostać całe wakacje to było tego (mówiąc delikatnie) sporo. NA lotnisku w Polsce nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Niestety w Oslo już nie było tak kolorowo. Od razu po opuszczeniu pokładu samolotu zabrano mnie na rewizje. Sprawdzono wszystkie moje rzeczy, wezwano psa tropiącego a nawet miałam rozmowę z psychologiem ponieważ nie do końca potrafiłam się wytłumaczyć z tego ze mam na sobie 5 par majtek i 6 par skarpetek. W dodatku nikt mi nie wierzył że przyjechałam do jednej z najdroższych stolic w Europie na wakacje a mój strój nie jest wynikiem choroby psychicznej a skąpstwem 🙂 Przyznam że był moment kiedy zaczęłam się bać deportacji czy innych konsekwencji. NA szczęście moi norwescy przyjaciele czekali na mnie i po rozmowie z nimi udało się zakwalifikować mnie jako turystę hehe 🙂 Pobyt w Norwegii miał dla mnie jeszcze kilka ciekawych przygód. Wdrapując się na Gaustatoppen w adidasach turyści zatrzymywali się i proponowali powiadomienie lokalnego pogotowia ratunkowego. A na mieście poklepywali mnie po ramieniu i dziwili się dlaczego stoję na czerwonym skoro nic nie jedzie. Pięknie tam było. Jedne z moich najlepszych wakacji studenckich. Aczkolwiek już nigdy więcej nie odważyłam się na wyjazd tylko z bagażem podręcznym ;)”.
Mariolka – miarka dla dziewczynki
“U nas starym punktem programu jest fakt, że ile bym nie zjadła przed wyjazdem po godzinie podróży uruchamia mi się ssanie- muszę coś zjeść nawet jeśli do celu zostało 10 minut.
Anegdota.. hmm byl u nas mój chrzesniak z rodzinka i na koniec mówi: ciocia to kiedy do mnie przyjedziesz?
– A jak dojechać? Pytam
– No tutaj prosto, na końcu skręcisz wjedziesz na autostradę i pojedziesz prosto, prosto i wieczorem bedziesz 😉
Sprostuję- to prosto prosto to jest przez pół Polski po A2 i dalej przez 85% Niemiec też w linii prostej. No ale dla dziecka tylko wjechać na autostradę i jechać;)”.
Kasia – miarka dla chłopczyka
“Na studiach jeździłyśmy z przyjaciółką na wycieczki autostopowe po Polsce. Mój obecny mąż często to krytykował i twierdził, że on w życiu ze mną nie pojedzie: ,,Niebezpieczne, słabe i w ogóle NIE!” W pewną majówkę nadarzyła się super okazja, by pojechać w Bieszczady. Darmowy nocleg, cisza spokój, rzucić wszystko i jechać. No to pojechaliśmy. Wszystko zaplanowane do najdrobniejszego szczegółu (jak u Was Tabayko:P) Nie przewidzieliśmy jednak, że na szlak, który nas interesował trzeba jakoś dojechać. Udało mi się namówić Wiktora na krótką przejażdżkę stopem. To był moment przełomowy. Wiktor tak polubił autostop, że sam zaproponował, abyśmy do Krakowa też wrócili łapiąc okazję. Ta przygoda, przydała nam się później w Holandii, kiedy z ogromnymi, ciężkimi walizami, jak za machnięciem ręki, zostaliśmy podwiezieni na miejsce noclegu oddalone o ok. 5 km czekającego nas marszu. A wszystko dzięki inicjatywie mojego męża. Wtedy ja miałam opory. :)”.
DZIEWCZYNY! GRATULACJE 🙂
Proszę, przyślijcie mi jak najszybciej dane do wysyłki nagród: kontakt@tabayka.pl
Wszystkim dziękuję za Wasz udział w konkursie i… obiecuję kolejne 😉