Wszelkie życiowe tragedie, zawirowania losu czy zwykłe kłopoty biorę raczej twardo na klatę – najpierw nie dowierzając, potem szukając rozwiązania, a na końcu… po babsku się rozklejając. Są jednak sprawy, przez które postępuję zupełnie na odwrót: płaczę jak dziecko i rozkręcam się w wodospadach łez w ułamku sekundy. Kiedy? Kiedy grają polskiego Mazurka Dąbrowskiego, a np. na podium stoi Kamil Stoch. Dlatego podczas naszej podróży po Stanach płakałam wielokrotnie: kto jak kto, ale Amerykanie uwielbiają grać na emocjach i opanowali tę sztukę do perfekcji. Nie tylko w świetle marketingu. Tak zupełnie codziennie także.
Moje 3 spektakularne spazmy zawdzięczam:
Disneyland: fireworks show!
Mówi się, że Disneyland jest dla dzieci. Tak, byliśmy tam sami, bez dzieci. Gdy siedliśmy w uroczych karuzelach, zjeżdżalniach, wagonikach i łódeczkach – poczuliśmy się jak dzieci. Ale tam tylko się śmiałam.
Kiedy płakałam? Wieczorem. Gdy o 21:00 przy słynnym zamku Disneya rozpoczął się nocny „Fireworks show”. Było granatowe tło zasnute niebem nocy. Był świetliście połyskujący, prawdziwy zamek. Była malutka, zielona wróżka frunąca w powietrzu ze swoją różdżką (prawdziwa akrobatka sunąca po niewidocznej linie). A potem: fajerwerki fajerwerkami – cudo; ale nic tak na emocjach nie zagrało jak projekcja historii pana Walta Disneya i tyle trafnych słów o dzieciństwie, miłości i… marzeniach. Obok: światło, dźwięk i magia chwili. Mnie wystarczyło, by… rzęsiście pokapały łzy.
World Trade Center Museum
Wiedziałam, że nikt inny jak Amerykanie nie potrafi tak dobrze, bo emocjonalnie wyciskać łzy. Spodziewałam się, że samo wejście do strefy „Zero” z World Trade Center, a potem do muzeum będzie trudnym przeżyciem. Nie złamał mnie oglądany tam zgnieciony wóz strażacki z akcji ratowniczej; białe misie pozostawione na pamiątkę dzieci, które zginęły; czy dwie ciemne fontanny w miejscu dwóch wieżowców…Zupełnie rozkleiło mnie wejście do wydzielonej sali w muzeum, w której przechodzisz przez poranek 11 września… minuta po minucie. I słyszysz krzyki wyskakujących przez okna ludzi; czujesz niemalże na sobie pył sypiących się gruzów, ale przede wszystkim… musisz sięgnąć po stojące w każdym pomieszczeniu chusteczki, gdy wysłuchujesz nagrań stewardess lub pasażerów samolotów dzwoniących z pokładu do swoich najbliższych – nie błagających o pomoc, ale żegnających się najprostszym „Thank you for amazing life. I love you forever”.
Memorial Day na Hawajach
Mieliśmy ogromne szczęście: byliśmy w Honolulu na Hawajach tylko 2 dni i akurat tak trafiliśmy, by w ten jeden dzień w roku uczestniczyć w Memorial Day na Hawajach: odpowiedniku naszego Dnia Wszystkich Świętych. Jak to się tam odbywa? Hawajskie rodziny (tłumnie) spotykają się w jednej z nadoceanicznych zatok. Na wodzie unosi się scena i odbywa się tam spektakl „światło-dźwięk”. Na plaży każdy przedstawiciel rodziny trzyma w rękach malutką łódeczkę o drewnianej podstawie i białym żaglu. Wszystkie łódeczki są identyczne. Różni je jedynie przyczepione do żagla zdjęcie: zmarłej, bliskiej osoby. Różni je napisanych obok kilka słów wspomnienia, pożegnania, zapewnienia o pamięci i miłości. W środku żagla jest maleńka świeczka. Wszystko po to, by w danym momencie podejść do oceanu i puścić wraz z dryfującą falą swoją łódeczkę. W pewnym momencie w oceanie unosiło się takich świecących, jednakowych łódeczek-lampionów tysiące. A na plaży zostali wzruszeni, wtuleni w siebie, często rzewnie płaczący Hawajczycy. W tle grała nastrojowa, spokojna muzyka. Niesamowite przeżycie… pamiętania inaczej.
P.S. Mąż płakał w Five Guys – ze szczęścia. Nigdy nie jadł tak pysznego burgera! 🙂
3 powody, przez które płakałam podczas naszej podróży po USA!
Wszelkie życiowe tragedie, zawirowania losu czy zwykłe kłopoty biorę raczej twardo na klatę – najpierw nie dowierzając, potem szukając rozwiązania, a na końcu… po babsku się rozklejając. Są jednak sprawy, przez które postępuję zupełnie na odwrót: płaczę jak dziecko i rozkręcam się w wodospadach łez w ułamku sekundy. Kiedy? Kiedy grają polskiego Mazurka Dąbrowskiego, a np. na podium stoi Kamil Stoch. Dlatego podczas naszej podróży po Stanach płakałam wielokrotnie: kto jak kto, ale Amerykanie uwielbiają grać na emocjach i opanowali tę sztukę do perfekcji. Nie tylko w świetle marketingu. Tak zupełnie codziennie także.
Moje 3 spektakularne spazmy zawdzięczam:
Disneyland: fireworks show!
Mówi się, że Disneyland jest dla dzieci. Tak, byliśmy tam sami, bez dzieci. Gdy siedliśmy w uroczych karuzelach, zjeżdżalniach, wagonikach i łódeczkach – poczuliśmy się jak dzieci. Ale tam tylko się śmiałam.
Kiedy płakałam? Wieczorem. Gdy o 21:00 przy słynnym zamku Disneya rozpoczął się nocny „Fireworks show”. Było granatowe tło zasnute niebem nocy. Był świetliście połyskujący, prawdziwy zamek. Była malutka, zielona wróżka frunąca w powietrzu ze swoją różdżką (prawdziwa akrobatka sunąca po niewidocznej linie). A potem: fajerwerki fajerwerkami – cudo; ale nic tak na emocjach nie zagrało jak projekcja historii pana Walta Disneya i tyle trafnych słów o dzieciństwie, miłości i… marzeniach. Obok: światło, dźwięk i magia chwili. Mnie wystarczyło, by… rzęsiście pokapały łzy.
World Trade Center Museum
Wiedziałam, że nikt inny jak Amerykanie nie potrafi tak dobrze, bo emocjonalnie wyciskać łzy. Spodziewałam się, że samo wejście do strefy „Zero” z World Trade Center, a potem do muzeum będzie trudnym przeżyciem. Nie złamał mnie oglądany tam zgnieciony wóz strażacki z akcji ratowniczej; białe misie pozostawione na pamiątkę dzieci, które zginęły; czy dwie ciemne fontanny w miejscu dwóch wieżowców… Zupełnie rozkleiło mnie wejście do wydzielonej sali w muzeum, w której przechodzisz przez poranek 11 września… minuta po minucie. I słyszysz krzyki wyskakujących przez okna ludzi; czujesz niemalże na sobie pył sypiących się gruzów, ale przede wszystkim… musisz sięgnąć po stojące w każdym pomieszczeniu chusteczki, gdy wysłuchujesz nagrań stewardess lub pasażerów samolotów dzwoniących z pokładu do swoich najbliższych – nie błagających o pomoc, ale żegnających się najprostszym „Thank you for amazing life. I love you forever”.
Memorial Day na Hawajach
Mieliśmy ogromne szczęście: byliśmy w Honolulu na Hawajach tylko 2 dni i akurat tak trafiliśmy, by w ten jeden dzień w roku uczestniczyć w Memorial Day na Hawajach: odpowiedniku naszego Dnia Wszystkich Świętych. Jak to się tam odbywa? Hawajskie rodziny (tłumnie) spotykają się w jednej z nadoceanicznych zatok. Na wodzie unosi się scena i odbywa się tam spektakl „światło-dźwięk”. Na plaży każdy przedstawiciel rodziny trzyma w rękach malutką łódeczkę o drewnianej podstawie i białym żaglu. Wszystkie łódeczki są identyczne. Różni je jedynie przyczepione do żagla zdjęcie: zmarłej, bliskiej osoby. Różni je napisanych obok kilka słów wspomnienia, pożegnania, zapewnienia o pamięci i miłości. W środku żagla jest maleńka świeczka. Wszystko po to, by w danym momencie podejść do oceanu i puścić wraz z dryfującą falą swoją łódeczkę. W pewnym momencie w oceanie unosiło się takich świecących, jednakowych łódeczek-lampionów tysiące. A na plaży zostali wzruszeni, wtuleni w siebie, często rzewnie płaczący Hawajczycy. W tle grała nastrojowa, spokojna muzyka. Niesamowite przeżycie… pamiętania inaczej.
P.S. Mąż płakał w Five Guys – ze szczęścia. Nigdy nie jadł tak pysznego burgera! 🙂