Dokładnie w maju mija 3 lata, odkąd postanowiliśmy odkopać nasze życie z gruzów i wyruszyć w podróż życia po USA…
Dokładnie 3 lata temu
Dokładnie trzy lata temu gapiłam się na tablicę odlotów zapraszającą do odprawy na pokład lotu do Nowego Jorku. To był nasz lot.
Dokładnie trzy lata temu szczypałam się przez pięć tygodni naszej podróży, aby upewnić się, że to nie sen. To był amerykański sen na jawie.
Dokładnie trzy lata temu nie mogłam uwierzyć, że we wszystkich tych miejscach jestem…
Dokładnie trzy lata później nie mogę uwierzyć, że jeszcze kiedyś dane mi będzie w te miejsca wrócić…
Tyle co się naczytaliśmy przewodników przed wyjazdem do Stanów, to nasze.
I wiecie co? Przewodniki przewodnikami. Najbardziej pomogli nam blogerzy i jutuberzy, którzy przestrzegali: nie poświęcajcie za dużo czasu w San Francisco, olejcie Hollywood. Tam nic nie ma! I wiecie co? Mieli rację! A gdzie jest… dużo piękna? Oto nasze osobiste 10 the best of na podróż po USA:
10 the best of na podróż po USA:
Tutaj… obrazy powiedzą Wam więcej niż moje litery 🙂
1. New York
Czy warto tam się zatrzymać? Warto! I to nie wcale dlatego, że jest Manhattan, jest ohydne metro, jest Empire State Building i jeżdżą żółte taksówki. Mnie absolutnie zauroczyły kameralne zaułki w mieście-molochu stojące… fasadą budynków z czerwonej cegły, zapełnione siatką metalowych schodów; zielonymi skwerami z piknikującymi Nowojorczykami w garniturach i szpilkach; dzielnicami Europą pachnącymi jak Little Italy; światowym splendorem sławy jak Broadway i szalonym światem neonów na skrzyżowaniu świata: Times Square.Jest też hipstersko! Najbardziej w Highline Park – elegancko-artystycznym deptaku założonym na dawnym nasypie kolejowym. Albo pod Rockefeller Center, gdzie w fontannach pływają… różowe, gumowe kaczuszki.
2. Plaża na Florydzie: Bahia Honda State Park
Tak, na tej plaży – schowanej za malowniczymi wydmami, pokrytej piknikowymi kocami, zwieńczonej białą latarnią morską poczułam się, jakby mnie przenieśli w dalsze części książki Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”. I tak, przeszła mi przez moją nierudą głowę myśl: a gdyby tu, w okolicy tej plaży stworzyć własny tom „Ukochany dom Ani”. Na zabraniu gazetki z biura nieruchomości się skończyło. Ale moja miłość do swojskości i bliskości plaż Florydy – trwa…
3. Key West
Na najbardziej wysunięty kawałek amerykańskiej ziemi warto się wybrać z trzech powodów: po drodze wzdłuż cypelka kryje się kilka naprawdę uroczych dziewiczych plaż. A w samym Key West, miejscowości pełnej prawdziwych kogutów na ulicach, jest dom Ernesta Hemingwaya, a w tym domu… prawdziwe, jedyne takie na świecie: sześciopalczaste koty. I po trzecie, na Mallory Square, wśród ulicznych artystów, popijając pobliską Kubą pachnące Mohito zobaczyć można idealnie pocztówkowy zachód słońca.
4. Wielki Kanion!
Nie warto kusić się na super drogi i relatywnie mało atrakcyjny wjazd do Kanionu w pobliżu Las Vegas, gdzie robią Ci super drogie zdjęcie na szklanym skywalku i tyle. Lepiej (dużo lepiej!) udać się tam od strony South Rim. Tam, staniesz jak wryty nad kilkoma punktami widokowymi i… jeśli masz kapelusz – zdejmiesz go w szacunku… do wielkiej natury, malutki Człowieczku.
5. Bryce Canyon
Znasz ciasto sękacz z mazurskich stron? To wyobraź sobie, że ktoś porozkładał przed Tobą setki takich mniejszych lub większych sękaczy zrobionych ze skały, a Ty sobie możesz pomiędzy nimi spacerować. Wraz z wiewiórami, szopami i zwierzątkami, o których nawet nam się nie śniło.
6. Antelope Canyon
Jesteś na terytorium Indian. I to oni zawożą Cię do tak niewielkiego, a tak spektakularnego kanionu po suchym korycie rzeki. I to oni mają to szczęście, że mogą oglądać codziennie grę naturalnych świateł i cieni po nieziemskich formacjach skalnych. Ty tam wchodzisz pewnie raz w życiu i na chwilę – najlepiej w godzinach południowych, by skorzystać najefektowniejszej gry światłocieni. A tego widoku nie zapominasz… nigdy.
7. Monument Valley
Nie znaleźliśmy punktu, do którego dobiegł Forrest Gump. Za to znaleźliśmy kadr z okładki National Geographic. Kadr „na żywo” prezentuje się jeszcze lepiej niż od najlepszych fotografów!
8. Death Valley
Jeśli tam Ci diabeł nie powie dobranoc, to na pewno zastanowisz się, czy dotarłeś na koniec świata. Bo tak apokaliptyczny obraz jak wyschnięte, ogromne, słone jezioro przy Dante’s View zapada w pamięć i nastraja na tyle, że „masz ciary”, że nie chcesz Doliny Śmierci opuszczać po zmroku. Myśmy nie chcieli, ale nam nie wyszło. Nikomu nie życzę.
9. Yosemite National Park
Jeśli twórcy kreskówek typu „Śpiąca królewna” albo „Królewna Śnieżka” czarujący nas obrazkami lasów, wodospadów i kolorowych motyli szukali gdzieś inspiracji, to pokuszę się stwierdzeniem, że mogli ją znaleźć w Yosemite National Park. Tam jest jak w bajce: rześka zieleń, tęczowe odbicia na mgiełce wody unoszącej się nad siłą i wysokością dziesiątek wodospadów, sekwoje, lustrzane jeziora, nieśpiące miśki i klimatyczne kempingi. A nieopodal… miejscowość Mariposa: mogliby tam dziś kręcić kolejne serie Dr. Quinn bez potrzeby zmiany scenografii.
10. Dolina Krzemowa
Było zupełnie tak, jak sobie… nie wyobrażałam. Zamiast wielkich biurowców: wielkie płaskie kompleksy pełne niskich budynków i zieleni. Szyldy światowych marek: Google, YouTube, Facebook, Apple. I albo pracownicy przemieszczający się na rowerach, albo ładujący na parkingach swoje elektryczne auta. A poza kampusami biur? Zero blokowisk. Zwykłe osiedla słodkich domków: z tarasem, werandą i huśtawką. Tak… normalnie. Tak… fajnie!
P.S.
11. Hawaje
Skoro byliśmy już w Kalifornii, a zostało nam trochę niewykorzystanego budżetu i tydzień czasu, to… spełniliśmy nasze marzenie w postaci lotu na Hawaje. Honolulu zostawiliśmy w tyle. Skryliśmy się w małej, hawajskiej miejscowości: Lanikai Beach. Przewodniki mówiły, że to jedna z najpiękniejszych plaż świata. Nie kłamały. Ostatniego dnia, gdy patrzyłam na ten błękit wody oceanu muskającej bielusieńki piasek u stóp wydm, wdzierających się do kameralnych, amerykańskich domków, mąż powiedział mi: „Napatrz się, bo pewnie jesteś tu ostatni raz w życiu”. Wiecie, co było w tym najsmutniejsze? Że miał rację. Więcej zdjęć z Hawajów: w kolejnych postach! 🙂
Co polecamy w Stanach ominąć albo przynajmniej nie poświęcać nań zbyt wiele czasu:
Beverly Hills – tam, oprócz hiper drogich sklepów, do których trzeba mieć albo zaproszenie, albo złotą kartę… nic nie ma.
San Francisco – warto zobaczyć, ale nie warto planować tam wielu dni. Bo to, co trzeba zobaczyć: Lombard Street, światowej sławy most Golden Gate czy molo z fokami przy Pierre 17 i samo ukształtowanie miasta – ciągle „pod górkę” lub „ z górki” zaliczy się w jeden, max. dwa dni. Cała reszta – dla nas przereklamowana.
Hollywood – oprócz amerykańskich „Krupówek” pełnych kiczu i wygrawerowanych nazwiskami płyt chodnikowych tam… nic nie ma 🙂
Los Angeles – miasto-moloch. W pamięci pozostaje jego przepastna i niekończąca się (serio!) panorama z Griffith Observatory. Więcej (oprócz napisu Hollywood) nie pamiętam. Tym samym, o czymś to świadczy, prawda? 😉
To jest dopiero pierwszy wpis z cyklu “Nasza podróż do USA”. Będzie ich jeszcze co najmniej 3! Pora odkurzyć zakładkę ‘Worldlife‘ 😉 Niebawem: kolejne teksty m.in. o tym, czego zazdroszczę Amerykanom i o tym, czemu ryczałam tam jak bóbr 🙂 Nie przegapicie ich, jeśli klikniecie w ten link: m.me/tabayka (a potem “Rozpocznij” i “Tak, chcę”).
If you’re going to San Francisco, zawróć! “10 the best of” naszej podróży po USA!
Dokładnie w maju mija 3 lata, odkąd postanowiliśmy odkopać nasze życie z gruzów i wyruszyć w podróż życia po USA…
Dokładnie 3 lata temu
Dokładnie trzy lata temu gapiłam się na tablicę odlotów zapraszającą do odprawy na pokład lotu do Nowego Jorku. To był nasz lot.
Dokładnie trzy lata temu szczypałam się przez pięć tygodni naszej podróży, aby upewnić się, że to nie sen. To był amerykański sen na jawie.
Dokładnie trzy lata temu nie mogłam uwierzyć, że we wszystkich tych miejscach jestem…
Dokładnie trzy lata później nie mogę uwierzyć, że jeszcze kiedyś dane mi będzie w te miejsca wrócić…
Tyle co się naczytaliśmy przewodników przed wyjazdem do Stanów, to nasze.
I wiecie co? Przewodniki przewodnikami. Najbardziej pomogli nam blogerzy i jutuberzy, którzy przestrzegali: nie poświęcajcie za dużo czasu w San Francisco, olejcie Hollywood. Tam nic nie ma! I wiecie co? Mieli rację! A gdzie jest… dużo piękna? Oto nasze osobiste 10 the best of na podróż po USA:
10 the best of na podróż po USA:
Tutaj… obrazy powiedzą Wam więcej niż moje litery 🙂
1. New York
Czy warto tam się zatrzymać? Warto! I to nie wcale dlatego, że jest Manhattan, jest ohydne metro, jest Empire State Building i jeżdżą żółte taksówki. Mnie absolutnie zauroczyły kameralne zaułki w mieście-molochu stojące… fasadą budynków z czerwonej cegły, zapełnione siatką metalowych schodów; zielonymi skwerami z piknikującymi Nowojorczykami w garniturach i szpilkach; dzielnicami Europą pachnącymi jak Little Italy; światowym splendorem sławy jak Broadway i szalonym światem neonów na skrzyżowaniu świata: Times Square. Jest też hipstersko! Najbardziej w Highline Park – elegancko-artystycznym deptaku założonym na dawnym nasypie kolejowym. Albo pod Rockefeller Center, gdzie w fontannach pływają… różowe, gumowe kaczuszki.
2. Plaża na Florydzie: Bahia Honda State Park
Tak, na tej plaży – schowanej za malowniczymi wydmami, pokrytej piknikowymi kocami, zwieńczonej białą latarnią morską poczułam się, jakby mnie przenieśli w dalsze części książki Montgomery „Ania z Zielonego Wzgórza”. I tak, przeszła mi przez moją nierudą głowę myśl: a gdyby tu, w okolicy tej plaży stworzyć własny tom „Ukochany dom Ani”. Na zabraniu gazetki z biura nieruchomości się skończyło. Ale moja miłość do swojskości i bliskości plaż Florydy – trwa…
3. Key West
Na najbardziej wysunięty kawałek amerykańskiej ziemi warto się wybrać z trzech powodów: po drodze wzdłuż cypelka kryje się kilka naprawdę uroczych dziewiczych plaż. A w samym Key West, miejscowości pełnej prawdziwych kogutów na ulicach, jest dom Ernesta Hemingwaya, a w tym domu… prawdziwe, jedyne takie na świecie: sześciopalczaste koty. I po trzecie, na Mallory Square, wśród ulicznych artystów, popijając pobliską Kubą pachnące Mohito zobaczyć można idealnie pocztówkowy zachód słońca.
4. Wielki Kanion!
Nie warto kusić się na super drogi i relatywnie mało atrakcyjny wjazd do Kanionu w pobliżu Las Vegas, gdzie robią Ci super drogie zdjęcie na szklanym skywalku i tyle. Lepiej (dużo lepiej!) udać się tam od strony South Rim. Tam, staniesz jak wryty nad kilkoma punktami widokowymi i… jeśli masz kapelusz – zdejmiesz go w szacunku… do wielkiej natury, malutki Człowieczku.
5. Bryce Canyon
Znasz ciasto sękacz z mazurskich stron? To wyobraź sobie, że ktoś porozkładał przed Tobą setki takich mniejszych lub większych sękaczy zrobionych ze skały, a Ty sobie możesz pomiędzy nimi spacerować. Wraz z wiewiórami, szopami i zwierzątkami, o których nawet nam się nie śniło.
6. Antelope Canyon
Jesteś na terytorium Indian. I to oni zawożą Cię do tak niewielkiego, a tak spektakularnego kanionu po suchym korycie rzeki. I to oni mają to szczęście, że mogą oglądać codziennie grę naturalnych świateł i cieni po nieziemskich formacjach skalnych. Ty tam wchodzisz pewnie raz w życiu i na chwilę – najlepiej w godzinach południowych, by skorzystać najefektowniejszej gry światłocieni. A tego widoku nie zapominasz… nigdy.
7. Monument Valley
Nie znaleźliśmy punktu, do którego dobiegł Forrest Gump. Za to znaleźliśmy kadr z okładki National Geographic. Kadr „na żywo” prezentuje się jeszcze lepiej niż od najlepszych fotografów!
8. Death Valley
Jeśli tam Ci diabeł nie powie dobranoc, to na pewno zastanowisz się, czy dotarłeś na koniec świata. Bo tak apokaliptyczny obraz jak wyschnięte, ogromne, słone jezioro przy Dante’s View zapada w pamięć i nastraja na tyle, że „masz ciary”, że nie chcesz Doliny Śmierci opuszczać po zmroku. Myśmy nie chcieli, ale nam nie wyszło. Nikomu nie życzę.
9. Yosemite National Park
Jeśli twórcy kreskówek typu „Śpiąca królewna” albo „Królewna Śnieżka” czarujący nas obrazkami lasów, wodospadów i kolorowych motyli szukali gdzieś inspiracji, to pokuszę się stwierdzeniem, że mogli ją znaleźć w Yosemite National Park. Tam jest jak w bajce: rześka zieleń, tęczowe odbicia na mgiełce wody unoszącej się nad siłą i wysokością dziesiątek wodospadów, sekwoje, lustrzane jeziora, nieśpiące miśki i klimatyczne kempingi. A nieopodal… miejscowość Mariposa: mogliby tam dziś kręcić kolejne serie Dr. Quinn bez potrzeby zmiany scenografii.
10. Dolina Krzemowa
Było zupełnie tak, jak sobie… nie wyobrażałam. Zamiast wielkich biurowców: wielkie płaskie kompleksy pełne niskich budynków i zieleni. Szyldy światowych marek: Google, YouTube, Facebook, Apple. I albo pracownicy przemieszczający się na rowerach, albo ładujący na parkingach swoje elektryczne auta. A poza kampusami biur? Zero blokowisk. Zwykłe osiedla słodkich domków: z tarasem, werandą i huśtawką. Tak… normalnie. Tak… fajnie!
P.S.
11. Hawaje
Skoro byliśmy już w Kalifornii, a zostało nam trochę niewykorzystanego budżetu i tydzień czasu, to… spełniliśmy nasze marzenie w postaci lotu na Hawaje. Honolulu zostawiliśmy w tyle. Skryliśmy się w małej, hawajskiej miejscowości: Lanikai Beach. Przewodniki mówiły, że to jedna z najpiękniejszych plaż świata. Nie kłamały. Ostatniego dnia, gdy patrzyłam na ten błękit wody oceanu muskającej bielusieńki piasek u stóp wydm, wdzierających się do kameralnych, amerykańskich domków, mąż powiedział mi: „Napatrz się, bo pewnie jesteś tu ostatni raz w życiu”. Wiecie, co było w tym najsmutniejsze? Że miał rację. Więcej zdjęć z Hawajów: w kolejnych postach! 🙂
Co polecamy w Stanach ominąć albo przynajmniej nie poświęcać nań zbyt wiele czasu:
To jest dopiero pierwszy wpis z cyklu “Nasza podróż do USA”. Będzie ich jeszcze co najmniej 3! Pora odkurzyć zakładkę ‘Worldlife‘ 😉 Niebawem: kolejne teksty m.in. o tym, czego zazdroszczę Amerykanom i o tym, czemu ryczałam tam jak bóbr 🙂 Nie przegapicie ich, jeśli klikniecie w ten link: m.me/tabayka (a potem “Rozpocznij” i “Tak, chcę”).
P.S. W Kalifornii też bywało PIĘKNIE!