Tak bardzo tęskno mi za tymi pierwszymi, wyjątkowymi wczasami z dzieckiem, spędzonymi daleko od wszelkich problemów pierwszego tabayowego świata, że może wpis na blogu pomoże mi… tęsknić trochę mniej! Ale przede wszystkim wpis ten ma pomóc Wam: zaplanować wczasy rodzinne na Teneryfie bezbłędnie! I upewnić się, że się da, że jest fajnie i że też zapewne będziecie musieli potem stawić czoło tylko jednemu: setkom zdziwionych oczu zadających pytanie z wyczuwalnym akcentem niedowierzania, z porządnym wołaczem na końcu lub szeptem na bezdechu: “Ale jak to tak, Teneryfa z dzieckiem!?”. Karty pokładowe są! Pasażerowie: Tabayka, Tabayowy i ośmiomiesięczne niemowlę w komplecie. Cel: Teneryfa – wyspa lawą (której nie widziałam) i kawą (najlepszą, jaką piłam) płynąca… No to lecimy!
Oczekiwania
Chcieliśmy zupełnie przeciętnych wczasów rodzinnych. Nie fajerwerków. Wybraliśmy hotel trzy i pół gwiazdkowy na Wyspach Kanaryjskich, zamiast 5-cio gwiazdkowego SPA na Dominikanie. Chcieliśmy nie tylko ładnych plaż, ale i miejsc wartych odwiedzenia. Dlatego skusiła Teneryfa, a nie pobliskie księżycowe Fuertaventura czy Lanzarote. Chcieliśmy ciepła. Chcieliśmy bliskości plaży, wygodnego basenu przy hotelu, spokoju okolicy, opcji All inclusive – wakacje z dzieckiem: dzieckiem – niemowlakiem stawiają w końcu swoje dodatkowe kryteria, by wypoczynek takim właśnie był w dosłownym tego słowa znaczeniu. W początkach marca w Polsce jeszcze bardziej zima niż wiosna. Dlatego odrzuciliśmy tym samym atrakcyjną w tych samych terminach Maderę i Europę kontynentalną – okolice 20-stu stopni Celsjusza zupełnie nas… nie grzały! Chcieliśmy jak najkrótszego lotu. Skończyliśmy na bezlitosnym grafiku prawie 6-ciu godzin w przestrzeni powietrznej na planie podróży. Chcieliśmy świętego spokoju, więc zupełnie niepodobnie do naszego stylu podróżowania, tym razem uderzyliśmy jak w dym do turystycznego agenta – „Pan załatwi wszystko”. I załatwił. Wystarczyło się tylko spakować i dojechać na lotnisko.
Rzeczywistość
Teraz powinien być ten moment, w którym opisuję Wam mrożącą krew w żyłach opowieść, kiedy to po ogromnych turbulencjach samolotowych trafiamy do walącego się hotelu-rudery, plaża jest rozwalonym kopczykiem kamieni, a obsługa zespołem tubylców, którzy kombinują tylko jak się nas pozbyć. Hmm… Poniosła mnie wyobraźnia, bo nasza rzeczywistość wyglądała zupełnie odwrotnie i tak – muszę to przyznać głośno i entuzjastycznie – pierwszy raz miejsce (Teneryfa), jak i hotel – wyglądały lepiej niż na wyjazdowych broszurkach. Serio!
Wyspa zielenią kwitnąca
Klomby kolorowo i różnokształtnie kwitnących kaktusów, agawy, wszechobecne palmy i liście aloesu – na zboczach, skałach, piętrach wzgórz, trawnikach, podwórkach – wszędzie! I te kolory… Co najmniej kilka razy sprawdzasz, czy nie masz na nosie okularów podkręcających filtr soczystości tej zieleni. Głównie południowy zachód wyspy przypomina taki rajski ogród bez jabłoni. Północ i wschód są bardziej stonowane – i pod względem kolorów i temperatur – jadąc w stronę północnej części wyspy w pewnym momencie wjeżdżasz w chmurę i… już z niej nie wyjeżdżasz. Natychmiast robi się mgliście, dżdżysto i… 15 stopni zimniej!
Miasteczko
Wybór miejsca naszego słodkiego lenistwa padł na niewielką miejscowość na zachodzie wyspy – Puerto de Santiago – nie tak wielkiej, głośnej i marketingowo-turystycznej jak choćby pobliskie Las Americas, ale też nie tak kameralnej jak sąsiedzkie Los Gigantes. W sam raz: kilka sklepów, knajpek, główna promenada, pasaż handlowy z bibelotami dla turystów i bliskość wszelkich głównych atrakcji wyspy – doskonała baza wypadowa. I cieeepło! Ach, ponad 30 stopni w marcu!
Plaża
Czarny piasek jest… sexy! Przynajmniej ten na naszej plaży – Playa de la Arena – nie szary, nie grafitowy, nie brudnawy – taki całkowicie czarniusieńki był, z białymi skrzącymi drobinkami niczym brokat! Powulkaniczny piasek w powulkanicznych skałach tworzących zatokę – takie okoliczności przyrody towarzyszyły nam codziennemu ganianiu Tabayątka po rozłożonym kocu, pod wypożyczanym co dzień parasolem, które to bardzo rwało się spróbować tego sexy piasku… baaardzo przyczepnego, kleił się do wszystkich i do wszystkiego!
Teneryfa z dzieckiem – infrastruktura dla rodzin z maluszkami
Jest Lidl 🙂 I to rozwiało wszelkie moje wątpliwości na wypadek zbyt małego zapasu pampersów czy słoiczków – smakowały!
Hiszpanie lubią dzieci – wszędzie są podjazdy na wózki (i walizki), krzesełka do karmienia, w pokoju mieliśmy łóżeczko-kojec, a na stołówce możliwość podgrzewania słoiczków.
I… w stolicy (Santa Cruz), drogie Panie, Mateczki, warto (całkiem przypadkiem przecież ;-)) skręcić sobie do centrum handlowego Meridiano – uwaga – jest Primark… i multum ubranek dla nas i Malucha w fajnych cenach!
Znów karty pokładowe w dłoni. Wracamy. Nasze Tabayątko jakoś nawet dzielnie znosi te (tym razem) prawie sześć godzin w chmurach – Francuzi strajkują – musimy lecieć przez Afrykę. Trochę opaleni, kalmarami najedzeni, hiszpańskim „mañana” przesiąknięci – wracamy – z 34 stopni do 2… Po powrocie, o dziwo tego szoku nie odchorowywujemy 🙂
W kolejnym wpisie (żeby nikogo tu nie znużyć!) odpowiemy Wam na kolejne pytanie, które wszyscy zadawali nam już po wylądowaniu: „no to gdzieście byli i coście robili na tej Teneryfie…?” 😉
Póki pamięć jeszcze świeża i aby Wasz urlop był tak samo przyjemny jak nasz, w najbliższym czasie napiszę o sprawach, które mnie same zaprzątały głowę przed:
jak aktywnie spędzić czas na Teneryfie z Maluchem: czytaj TUTAJ
Teneryfa z dzieckiem – oczekiwania vs. rzeczywistość
Tak bardzo tęskno mi za tymi pierwszymi, wyjątkowymi wczasami z dzieckiem, spędzonymi daleko od wszelkich problemów pierwszego tabayowego świata, że może wpis na blogu pomoże mi… tęsknić trochę mniej! Ale przede wszystkim wpis ten ma pomóc Wam: zaplanować wczasy rodzinne na Teneryfie bezbłędnie! I upewnić się, że się da, że jest fajnie i że też zapewne będziecie musieli potem stawić czoło tylko jednemu: setkom zdziwionych oczu zadających pytanie z wyczuwalnym akcentem niedowierzania, z porządnym wołaczem na końcu lub szeptem na bezdechu: “Ale jak to tak, Teneryfa z dzieckiem!?”. Karty pokładowe są! Pasażerowie: Tabayka, Tabayowy i ośmiomiesięczne niemowlę w komplecie. Cel: Teneryfa – wyspa lawą (której nie widziałam) i kawą (najlepszą, jaką piłam) płynąca… No to lecimy!
Oczekiwania
Chcieliśmy zupełnie przeciętnych wczasów rodzinnych. Nie fajerwerków. Wybraliśmy hotel trzy i pół gwiazdkowy na Wyspach Kanaryjskich, zamiast 5-cio gwiazdkowego SPA na Dominikanie. Chcieliśmy nie tylko ładnych plaż, ale i miejsc wartych odwiedzenia. Dlatego skusiła Teneryfa, a nie pobliskie księżycowe Fuertaventura czy Lanzarote. Chcieliśmy ciepła. Chcieliśmy bliskości plaży, wygodnego basenu przy hotelu, spokoju okolicy, opcji All inclusive – wakacje z dzieckiem: dzieckiem – niemowlakiem stawiają w końcu swoje dodatkowe kryteria, by wypoczynek takim właśnie był w dosłownym tego słowa znaczeniu. W początkach marca w Polsce jeszcze bardziej zima niż wiosna. Dlatego odrzuciliśmy tym samym atrakcyjną w tych samych terminach Maderę i Europę kontynentalną – okolice 20-stu stopni Celsjusza zupełnie nas… nie grzały! Chcieliśmy jak najkrótszego lotu. Skończyliśmy na bezlitosnym grafiku prawie 6-ciu godzin w przestrzeni powietrznej na planie podróży. Chcieliśmy świętego spokoju, więc zupełnie niepodobnie do naszego stylu podróżowania, tym razem uderzyliśmy jak w dym do turystycznego agenta – „Pan załatwi wszystko”. I załatwił. Wystarczyło się tylko spakować i dojechać na lotnisko.
Rzeczywistość
Teraz powinien być ten moment, w którym opisuję Wam mrożącą krew w żyłach opowieść, kiedy to po ogromnych turbulencjach samolotowych trafiamy do walącego się hotelu-rudery, plaża jest rozwalonym kopczykiem kamieni, a obsługa zespołem tubylców, którzy kombinują tylko jak się nas pozbyć. Hmm… Poniosła mnie wyobraźnia, bo nasza rzeczywistość wyglądała zupełnie odwrotnie i tak – muszę to przyznać głośno i entuzjastycznie – pierwszy raz miejsce (Teneryfa), jak i hotel – wyglądały lepiej niż na wyjazdowych broszurkach. Serio!
Wyspa zielenią kwitnąca
Klomby kolorowo i różnokształtnie kwitnących kaktusów, agawy, wszechobecne palmy i liście aloesu – na zboczach, skałach, piętrach wzgórz, trawnikach, podwórkach – wszędzie! I te kolory… Co najmniej kilka razy sprawdzasz, czy nie masz na nosie okularów podkręcających filtr soczystości tej zieleni. Głównie południowy zachód wyspy przypomina taki rajski ogród bez jabłoni. Północ i wschód są bardziej stonowane – i pod względem kolorów i temperatur – jadąc w stronę północnej części wyspy w pewnym momencie wjeżdżasz w chmurę i… już z niej nie wyjeżdżasz. Natychmiast robi się mgliście, dżdżysto i… 15 stopni zimniej!
Miasteczko
Wybór miejsca naszego słodkiego lenistwa padł na niewielką miejscowość na zachodzie wyspy – Puerto de Santiago – nie tak wielkiej, głośnej i marketingowo-turystycznej jak choćby pobliskie Las Americas, ale też nie tak kameralnej jak sąsiedzkie Los Gigantes. W sam raz: kilka sklepów, knajpek, główna promenada, pasaż handlowy z bibelotami dla turystów i bliskość wszelkich głównych atrakcji wyspy – doskonała baza wypadowa. I cieeepło! Ach, ponad 30 stopni w marcu!
Plaża
Czarny piasek jest… sexy! Przynajmniej ten na naszej plaży – Playa de la Arena – nie szary, nie grafitowy, nie brudnawy – taki całkowicie czarniusieńki był, z białymi skrzącymi drobinkami niczym brokat! Powulkaniczny piasek w powulkanicznych skałach tworzących zatokę – takie okoliczności przyrody towarzyszyły nam codziennemu ganianiu Tabayątka po rozłożonym kocu, pod wypożyczanym co dzień parasolem, które to bardzo rwało się spróbować tego sexy piasku… baaardzo przyczepnego, kleił się do wszystkich i do wszystkiego!
Teneryfa z dzieckiem – infrastruktura dla rodzin z maluszkami
Jest Lidl 🙂 I to rozwiało wszelkie moje wątpliwości na wypadek zbyt małego zapasu pampersów czy słoiczków – smakowały!
Hiszpanie lubią dzieci – wszędzie są podjazdy na wózki (i walizki), krzesełka do karmienia, w pokoju mieliśmy łóżeczko-kojec, a na stołówce możliwość podgrzewania słoiczków.
I… w stolicy (Santa Cruz), drogie Panie, Mateczki, warto (całkiem przypadkiem przecież ;-)) skręcić sobie do centrum handlowego Meridiano – uwaga – jest Primark… i multum ubranek dla nas i Malucha w fajnych cenach!
Znów karty pokładowe w dłoni. Wracamy. Nasze Tabayątko jakoś nawet dzielnie znosi te (tym razem) prawie sześć godzin w chmurach – Francuzi strajkują – musimy lecieć przez Afrykę. Trochę opaleni, kalmarami najedzeni, hiszpańskim „mañana” przesiąknięci – wracamy – z 34 stopni do 2… Po powrocie, o dziwo tego szoku nie odchorowywujemy 🙂
W kolejnym wpisie (żeby nikogo tu nie znużyć!) odpowiemy Wam na kolejne pytanie, które wszyscy zadawali nam już po wylądowaniu: „no to gdzieście byli i coście robili na tej Teneryfie…?” 😉
Póki pamięć jeszcze świeża i aby Wasz urlop był tak samo przyjemny jak nasz, w najbliższym czasie napiszę o sprawach, które mnie same zaprzątały głowę przed:
Śledźcie… bo kategoria Worldlife dopiero się rozkręca! 😉