Otwierają się szklane drzwi biurowca. Zza nich najpierw wyłania się aktówka. Potem skórzany, świecący, męski but z długim nosem. A potem pewny, równomierny krok, który niesie ze sobą sylwetkę faceta ubraną w skrojony, jasnopopielaty garnitur. I ta twarz… spokojna, promienna, pogodna, osnuta niesfornym kosmykiem blond spadającym na właśnie zaczynającym odpoczynek czoło. Twarz dyrektora działu sprzedaży. Twarz ojca i męża. Twarz dziecka. Twarz Adama.
Otwierają się szklane drzwi…
Otwierają się szklane drzwi lokalu fryzjerskiego. Wychodzi z niego kolejna klientka. Zadowolona klientka. A w środku zmęczone od stania nogi i spracowane ręce ogarniają pochówek (do kosza) tego, co zostało z jeszcze przed chwilą bujnej czupryny klientki, która za pomocą odpowiedniego pomysłu i techniki stała się fryzurą. Dzięki Adzie. Ada owszem, ma zmęczone nogi i ręce, ale… radosne serce. Robi to, co kocha i co potrafi robić najlepiej. I zbiera tego owoce: pękający w szwach notes od zapisów kolejnych klientek i pękający od radosnych pisków dom, gdy wraca z pracy. A w głowie: spokój i spełnienie.
Otwierają się szklane drzwi terminalu odlotów. Wewnątrz hałas, zgiełk, megafony ponaglających głosów spóźnionych pasażerów. Moniki imienia jeszcze nie wymieniają. Ma czas. Na oddanie niezbyt dużej, ale wysłużonej walizki. Na doplecenie rozwichrzonych warkoczy. Na pożegnalny telefon do mamy, w którym usłyszy: „uważaj na siebie”. Słyszy to za każdym razem, jak wyrusza w podróż. A wyrusza często. Właściwie ciągle jest w podróży. Prywatno-zawodowej. Zwiedza zakątki świata, o których nawet nam się nie śniło, a potem je opisuje w reportażach i przewodnikach. Jest szczęśliwa. Bo realizuje kierunek, jaki wybrała: nieustanną podróż życia. A jej dom jest… wszędzie.
Wyścig umiejętności
Oni jeszcze tak bardzo niedawno też byli dziećmi… A ich rodzice chcieli jak najlepiej. Przejęci, ciągle pytali: “Kiedy dziecko powinno zacząć chodzić?”, “A kiedy mówić?”, “A potrafi bawić się sam?”… Adam nauczył się chodzić w wieku 18 miesięcy. Wtedy jego rówieśnicy już biegali. Ada nie umiała wydusić z siebie nic więcej oprócz „mama” i „tata” niemal do drugiego roku życia. Monika nigdy nie bawiła się lalkami, tylko godzinami układała klocki albo jeździła na rowerku.
Co łączy ich Mamy? Godziny straconych najpiękniejszych i najważniejszych momentów ich macierzyństwa. Dlaczego najpiękniejszych? Bo ponoć najpiękniejszy i najważniejszy dla mamy i dziecka – jeśli chodzi o budowanie więzi i umiejętności jest okres wczesnego dzieciństwa – do 3 lat. Gdzie wtedy były i co robiły? Wertowały książki, poradniki, czeluścia internetu lub wiedzę innych mam w poszukiwaniu odpowiedzi: „Kiedy dziecko powinno zacząć chodzić?”, „Czy to normalne, że jeszcze nic nie mówi”, „Joli synek umie kosi kosi łapki, a mój jeszcze nie”.
W blokach startowych: nasze dzieci
Te mamy nie różnią się wiele od nas samych, ode mnie, od Ciebie, prawda? Wciąż przecież powstają całe zastępy dzisiejszych matek pseudoidealnych, bo dobrowolnie biorących udział w wyścigu na zajebistość nie swoją, a swoich dzieci. Pokolenie za pokoleniem, matka za matką, łapiemy się za ręce stając w szranki na umiejętności naszych dzieci: które wcześniej, które lepiej, które sprawniej. Licytujemy się w odpowiedzi na pytanie, kiedy dziecko powinno zacząć chodzić. A potem za te ręce się szarpiemy: słowem, uwagą‚ pseudo-mądrością, jak coś jest inaczej niż nam się wydaje. A nam się tylko wydaje. Choć czasem mam wrażenie, że „mama” to nie tylko osoba wydająca na świat dziecko, ale także przekonanie o swojej nagle wrodzonej nieomylności. A nieomylna odpowiedź jest tylko jedna i dowodzą jej prawdy i skuteczności same nasze dzieci. Brzmi ona: z czasem. Kiedy dziecko powinno chodzić, mówić i robić kosi-kosi? Wtedy, kiedy samo będzie miało na to ochotę.
Kiedy dziecko powinno zacząć chodzić?
Nieważne, kiedy nasze dzieci zaczną chodzić. Ważne, by umiały chodzić właściwymi drogami, w odpowiednim towarzystwie.
Nieważne, że nasze dzieci nie umieją już tego wszystkiego, co ich rówieśnicy. Ważne, byśmy dorównywali im kroku na co dzień, zamiast marnować czas we frustracji i zamartwianiu się.
Nieważne, że nasze dzieci rozwijają się po swojemu, w różnym wieku. Ważne, by ich rodzice byli odpowiednio czujni dopiero wtedy, gdy naprawdę pewne granice zaczynają mocno odstawać od szeroko tolerancyjnie rozumianej normy.
Nieważne, że nasze dzieci późno zaczynają mówić. Ważne, by w odpowiednim wieku znały słowo „proszę”, „dziękuję” i „przepraszam”.
Nieważne, że nasze dzieci nie umieją naśladować kosi-kosi albo sroczki, co kaszkę warzyła. Ważne, by umiały naśladować poczucie empatii i pomaganie innym.
Nieważne, czy ubierasz dziecko w markowe ciuchy, czy w lumpeksach. Ważne, byś podarowała mu poczucie bezpieczeństwa.
Nieważne, czy podajesz dziecku mleko z piersi, czy z butelki. Ważne, by dostawało bezgraniczną miłość.
Nieważne, czy pracujesz, czy siedzisz z dzieckiem w domu; czy rodziłaś przez cesarkę, czy naturalnie. Ważne, byś okazywała dziecku cierpliwość i spokój.
Nieważne, czy inne mamy wiedzą lepiej i więcej niż Ty. Ważne, byś Ty wiedziała, że masz dla dziecka… czas.
Wtedy wszyscy dobiegną na metę tego szaleńczego wyścigu: idealnych-nieidealnych matek i mniej-bardziej zaje****** dzieci.
A co na mecie?
Laur zwycięstwa. Nasze dorosłe dziecko, które chodzi, mówi, kocha, ma swoje pasje i jest… dobrym i spełnionym człowiekiem. Niezależnie od tego, czy jest biznesmenem, fryzjerką, czy… podróżnikiem.
A Ty, Droga Mamo? Ty wtedy też śmiało odbieraj puchar zwycięstwa!
Z dwóch komórek, przy pomocy czasu, siły spokoju, miłości i poczucia bezpieczeństwa stworzyłaś najcudowniejszego człowieka na świecie. Twojego!I daj jemu i sobie spokojnie… żyć!
A jak bardzo zaje****** jest Twoje dziecko?
Otwierają się szklane drzwi biurowca. Zza nich najpierw wyłania się aktówka. Potem skórzany, świecący, męski but z długim nosem. A potem pewny, równomierny krok, który niesie ze sobą sylwetkę faceta ubraną w skrojony, jasnopopielaty garnitur. I ta twarz… spokojna, promienna, pogodna, osnuta niesfornym kosmykiem blond spadającym na właśnie zaczynającym odpoczynek czoło. Twarz dyrektora działu sprzedaży. Twarz ojca i męża. Twarz dziecka. Twarz Adama.
Otwierają się szklane drzwi…
Otwierają się szklane drzwi lokalu fryzjerskiego. Wychodzi z niego kolejna klientka. Zadowolona klientka. A w środku zmęczone od stania nogi i spracowane ręce ogarniają pochówek (do kosza) tego, co zostało z jeszcze przed chwilą bujnej czupryny klientki, która za pomocą odpowiedniego pomysłu i techniki stała się fryzurą. Dzięki Adzie. Ada owszem, ma zmęczone nogi i ręce, ale… radosne serce. Robi to, co kocha i co potrafi robić najlepiej. I zbiera tego owoce: pękający w szwach notes od zapisów kolejnych klientek i pękający od radosnych pisków dom, gdy wraca z pracy. A w głowie: spokój i spełnienie.
Otwierają się szklane drzwi terminalu odlotów. Wewnątrz hałas, zgiełk, megafony ponaglających głosów spóźnionych pasażerów. Moniki imienia jeszcze nie wymieniają. Ma czas. Na oddanie niezbyt dużej, ale wysłużonej walizki. Na doplecenie rozwichrzonych warkoczy. Na pożegnalny telefon do mamy, w którym usłyszy: „uważaj na siebie”. Słyszy to za każdym razem, jak wyrusza w podróż. A wyrusza często. Właściwie ciągle jest w podróży. Prywatno-zawodowej. Zwiedza zakątki świata, o których nawet nam się nie śniło, a potem je opisuje w reportażach i przewodnikach. Jest szczęśliwa. Bo realizuje kierunek, jaki wybrała: nieustanną podróż życia. A jej dom jest… wszędzie.
Wyścig umiejętności
Oni jeszcze tak bardzo niedawno też byli dziećmi… A ich rodzice chcieli jak najlepiej. Przejęci, ciągle pytali: “Kiedy dziecko powinno zacząć chodzić?”, “A kiedy mówić?”, “A potrafi bawić się sam?”… Adam nauczył się chodzić w wieku 18 miesięcy. Wtedy jego rówieśnicy już biegali. Ada nie umiała wydusić z siebie nic więcej oprócz „mama” i „tata” niemal do drugiego roku życia. Monika nigdy nie bawiła się lalkami, tylko godzinami układała klocki albo jeździła na rowerku.
Co łączy ich Mamy? Godziny straconych najpiękniejszych i najważniejszych momentów ich macierzyństwa. Dlaczego najpiękniejszych? Bo ponoć najpiękniejszy i najważniejszy dla mamy i dziecka – jeśli chodzi o budowanie więzi i umiejętności jest okres wczesnego dzieciństwa – do 3 lat. Gdzie wtedy były i co robiły? Wertowały książki, poradniki, czeluścia internetu lub wiedzę innych mam w poszukiwaniu odpowiedzi: „Kiedy dziecko powinno zacząć chodzić?”, „Czy to normalne, że jeszcze nic nie mówi”, „Joli synek umie kosi kosi łapki, a mój jeszcze nie”.
W blokach startowych: nasze dzieci
Te mamy nie różnią się wiele od nas samych, ode mnie, od Ciebie, prawda? Wciąż przecież powstają całe zastępy dzisiejszych matek pseudoidealnych, bo dobrowolnie biorących udział w wyścigu na zajebistość nie swoją, a swoich dzieci. Pokolenie za pokoleniem, matka za matką, łapiemy się za ręce stając w szranki na umiejętności naszych dzieci: które wcześniej, które lepiej, które sprawniej. Licytujemy się w odpowiedzi na pytanie, kiedy dziecko powinno zacząć chodzić. A potem za te ręce się szarpiemy: słowem, uwagą‚ pseudo-mądrością, jak coś jest inaczej niż nam się wydaje. A nam się tylko wydaje. Choć czasem mam wrażenie, że „mama” to nie tylko osoba wydająca na świat dziecko, ale także przekonanie o swojej nagle wrodzonej nieomylności. A nieomylna odpowiedź jest tylko jedna i dowodzą jej prawdy i skuteczności same nasze dzieci. Brzmi ona: z czasem. Kiedy dziecko powinno chodzić, mówić i robić kosi-kosi? Wtedy, kiedy samo będzie miało na to ochotę.
Kiedy dziecko powinno zacząć chodzić?
Nieważne, kiedy nasze dzieci zaczną chodzić. Ważne, by umiały chodzić właściwymi drogami, w odpowiednim towarzystwie.
Nieważne, że nasze dzieci nie umieją już tego wszystkiego, co ich rówieśnicy. Ważne, byśmy dorównywali im kroku na co dzień, zamiast marnować czas we frustracji i zamartwianiu się.
Nieważne, że nasze dzieci rozwijają się po swojemu, w różnym wieku. Ważne, by ich rodzice byli odpowiednio czujni dopiero wtedy, gdy naprawdę pewne granice zaczynają mocno odstawać od szeroko tolerancyjnie rozumianej normy.
Nieważne, że nasze dzieci późno zaczynają mówić. Ważne, by w odpowiednim wieku znały słowo „proszę”, „dziękuję” i „przepraszam”.
Nieważne, że nasze dzieci nie umieją naśladować kosi-kosi albo sroczki, co kaszkę warzyła. Ważne, by umiały naśladować poczucie empatii i pomaganie innym.
Nieważne, czy ubierasz dziecko w markowe ciuchy, czy w lumpeksach. Ważne, byś podarowała mu poczucie bezpieczeństwa.
Nieważne, czy podajesz dziecku mleko z piersi, czy z butelki. Ważne, by dostawało bezgraniczną miłość.
Nieważne, czy pracujesz, czy siedzisz z dzieckiem w domu; czy rodziłaś przez cesarkę, czy naturalnie. Ważne, byś okazywała dziecku cierpliwość i spokój.
Nieważne, czy inne mamy wiedzą lepiej i więcej niż Ty. Ważne, byś Ty wiedziała, że masz dla dziecka… czas.
Wtedy wszyscy dobiegną na metę tego szaleńczego wyścigu: idealnych-nieidealnych matek i mniej-bardziej zaje****** dzieci.
A co na mecie?
Laur zwycięstwa. Nasze dorosłe dziecko, które chodzi, mówi, kocha, ma swoje pasje i jest… dobrym i spełnionym człowiekiem. Niezależnie od tego, czy jest biznesmenem, fryzjerką, czy… podróżnikiem.
A Ty, Droga Mamo? Ty wtedy też śmiało odbieraj puchar zwycięstwa!
Z dwóch komórek, przy pomocy czasu, siły spokoju, miłości i poczucia bezpieczeństwa stworzyłaś najcudowniejszego człowieka na świecie. Twojego! I daj jemu i sobie spokojnie… żyć!