Jest wczesny wieczór. Kładę małą główkę Tabayątka na przewijaku. W tle lecą kołysanki, których moje uszy ciągle się uczą, a gardło jeszcze nie zdobyło na tyle odwagi, by pociągnąć wespół ze stereo. Na suficie migoczą kolorowe gwiazdki z wyświetlacza. Pachnie pokąpielowym zapachem niemowlaka. Zakładamy pidżamkę. Gdy mała, szamocząca się pod przytulną bawełną, nieznosząca ubierania główka walczy z atakującym ją rampersem, ja przyglądam się malutkim, czerwonym, jeszcze poporodowym naczyniaczkom na karku. To uszczypnięcie bociana – mówili. Bardzo spodobało mi się to określenie. Teraz, w ciszy i spokoju różem wypełnionej sypialni uśmiecham się, myśląc o bocianie. A przecież jeszcze niedawno, późnym latem, kilka lat wstecz, gdy po raz kolejny bociany odlatywały z polskich, wygodnych im gniazd, było mi mniej do śmiechu… Ani pod drzwiami, ani na teście ciążowym nie znajdowałam żadnego białego zawiniątka. A bociany odleciały… Tak jak teraz odlatują.
Kiedy…?
– Kiedy kogoś przyprowadzisz? – pytali, gdy nie miałam chłopaka. – Kiedy ślub? – pytali, gdy trwał stan pierwszego zakochania. – Kiedy dzieci? – pytali, gdy zakochanie stało się mężem i żoną. – Kiedy…? – zapadała głucha cisza jak wiadomo było, że pierwsze ciąże nie skończyły się happy endem. Cisza stała się jeszcze bardziej druzgocąca jak świat się dowiedział, że nasz synek dał odpowiedź na pytanie: „kiedy dziecko?”, ale nikt nie potrafił odpowiedzieć, jak długo jeszcze będzie to dziecko z nami, bo choroba nieustępliwie postępowała zabierając nam jego i jego siły co dnia. Kiedy kolejne dziecko? – nikt nie odważył się zadać tego pytania, gdy Krzyś odszedł, a my zostaliśmy sami. Szczerze mówiąc, sami baliśmy się sobie samym zadać to pytanie. W końcu czas, tęsknota za byciem znowu rodzicem, a przede wszystkim odwaga, dały światu szansę ujrzenia u nas dwóch bladych kresek – kolejnej ciąży, która wydała na świat naszą Anielkę. I wreszcie nastał happy end. I wreszcie znowu lubię bociany. I wreszcie znowu inni widząc te tegoroczne, przefruwające się nad naszymi głowami, znacząco puszczają do nas oko mając na końcu języka: „Kiedy kolejne?”…
Bo…
Dziś mnie to bawi. Ale też nie zapomniałam przeszłości i zdaję sobie sprawę z istnienia setek, tysięcy, a może i milionów kobiet tego świata, które dalej wkurzają bociany i które w ciszy swojego prywatnego bólu, milczeniem albo wymijającym uśmiechem zdają się krzyczeć:
„Nie mam dziecka, bo nie mam jajowodu”, „bo nie mam partnera, godnego bycia tatą”, „bo jestem chora”, „bo od lat starań nam wychodzi, niewiadomo czemu”, „bo nie czuję się jeszcze gotowa”, „bo nie chcę”, „bo nie mam pieniędzy”, „bo biorę konieczne, szkodliwe leki”, „bo mam jedno chore dziecko i boję się kolejnego”, „bo kilkakrotnie byłam w ciąży, które skończyły się, zanim zdążyłam się nimi pochwalić”, „bo mam już jedno i w zupełności mi wystarczy”, „bo nie chcę go wychowywać sama, gdy tata chleje”, „bo mam swój prywatny, ważny powód”, „bo nic Ci do tego!”.
Skreśl tę 6-tkę!
Kiedy będziesz miała dziecko…? To tak samo jak pytać: kiedy wreszcie wygrasz w to lotto? Kiedy skreślisz tę szóstkę? Grasz w ogóle?
Dziecko jest jak wygrana na loterii. Losem szczęścia. Jest największą wygraną. Cudem! Fakt, losowi trzeba pomagać – zgłaszamy się do konkursu: zgodnie z dniami, które Bóg lub lekarz nakazał – kołdra fruwa! Czasem ma się tego farta – ‘bingo’ przychodzi ot, tak! Czasem trzeba się natrudzić, pokombinować, żmudnie postarać, dużo pomodlić lub nałykać stosy tabletek. Czasem po prostu poczekać. Z dużą dawką cierpliwości i pokory. A koło fortuny? Wiadomo, się toczy. Moje koło…
Więc nie bądź Magdą Masny. Nie podpowiadaj. Nie odkrywaj cichaczem czyichś kart-literek. Nie podglądaj. Czekaj cierpliwie, aż sami pokażą Ci wygraną. Może będzie nią zawiniątko od bociana, którego tak bardzo życzy każdemu dzieciaty świat. A może to będzie kot. Albo bilet na drugi koniec świata. Tam, gdzie nie ma bocianów.
PS. Droga Rodzino i Przyjaciele… Nie, ten wpis nie ma na celu niczego insynuować 😉 Czasem sobie tylko wyobrażamy, jak to by było, gdyby nas w składzie takim jak teraz… nie było.
Bocian leciał, nie doleciał…
Jest wczesny wieczór. Kładę małą główkę Tabayątka na przewijaku. W tle lecą kołysanki, których moje uszy ciągle się uczą, a gardło jeszcze nie zdobyło na tyle odwagi, by pociągnąć wespół ze stereo. Na suficie migoczą kolorowe gwiazdki z wyświetlacza. Pachnie pokąpielowym zapachem niemowlaka. Zakładamy pidżamkę. Gdy mała, szamocząca się pod przytulną bawełną, nieznosząca ubierania główka walczy z atakującym ją rampersem, ja przyglądam się malutkim, czerwonym, jeszcze poporodowym naczyniaczkom na karku. To uszczypnięcie bociana – mówili. Bardzo spodobało mi się to określenie. Teraz, w ciszy i spokoju różem wypełnionej sypialni uśmiecham się, myśląc o bocianie. A przecież jeszcze niedawno, późnym latem, kilka lat wstecz, gdy po raz kolejny bociany odlatywały z polskich, wygodnych im gniazd, było mi mniej do śmiechu… Ani pod drzwiami, ani na teście ciążowym nie znajdowałam żadnego białego zawiniątka. A bociany odleciały… Tak jak teraz odlatują.
Kiedy…?
– Kiedy kogoś przyprowadzisz? – pytali, gdy nie miałam chłopaka. – Kiedy ślub? – pytali, gdy trwał stan pierwszego zakochania. – Kiedy dzieci? – pytali, gdy zakochanie stało się mężem i żoną. – Kiedy…? – zapadała głucha cisza jak wiadomo było, że pierwsze ciąże nie skończyły się happy endem. Cisza stała się jeszcze bardziej druzgocąca jak świat się dowiedział, że nasz synek dał odpowiedź na pytanie: „kiedy dziecko?”, ale nikt nie potrafił odpowiedzieć, jak długo jeszcze będzie to dziecko z nami, bo choroba nieustępliwie postępowała zabierając nam jego i jego siły co dnia. Kiedy kolejne dziecko? – nikt nie odważył się zadać tego pytania, gdy Krzyś odszedł, a my zostaliśmy sami. Szczerze mówiąc, sami baliśmy się sobie samym zadać to pytanie. W końcu czas, tęsknota za byciem znowu rodzicem, a przede wszystkim odwaga, dały światu szansę ujrzenia u nas dwóch bladych kresek – kolejnej ciąży, która wydała na świat naszą Anielkę. I wreszcie nastał happy end. I wreszcie znowu lubię bociany. I wreszcie znowu inni widząc te tegoroczne, przefruwające się nad naszymi głowami, znacząco puszczają do nas oko mając na końcu języka: „Kiedy kolejne?”…
Bo…
Dziś mnie to bawi. Ale też nie zapomniałam przeszłości i zdaję sobie sprawę z istnienia setek, tysięcy, a może i milionów kobiet tego świata, które dalej wkurzają bociany i które w ciszy swojego prywatnego bólu, milczeniem albo wymijającym uśmiechem zdają się krzyczeć:
„Nie mam dziecka, bo nie mam jajowodu”, „bo nie mam partnera, godnego bycia tatą”, „bo jestem chora”, „bo od lat starań nam wychodzi, niewiadomo czemu”, „bo nie czuję się jeszcze gotowa”, „bo nie chcę”, „bo nie mam pieniędzy”, „bo biorę konieczne, szkodliwe leki”, „bo mam jedno chore dziecko i boję się kolejnego”, „bo kilkakrotnie byłam w ciąży, które skończyły się, zanim zdążyłam się nimi pochwalić”, „bo mam już jedno i w zupełności mi wystarczy”, „bo nie chcę go wychowywać sama, gdy tata chleje”, „bo mam swój prywatny, ważny powód”, „bo nic Ci do tego!”.
Skreśl tę 6-tkę!
Kiedy będziesz miała dziecko…? To tak samo jak pytać: kiedy wreszcie wygrasz w to lotto? Kiedy skreślisz tę szóstkę? Grasz w ogóle?
Dziecko jest jak wygrana na loterii. Losem szczęścia. Jest największą wygraną. Cudem! Fakt, losowi trzeba pomagać – zgłaszamy się do konkursu: zgodnie z dniami, które Bóg lub lekarz nakazał – kołdra fruwa! Czasem ma się tego farta – ‘bingo’ przychodzi ot, tak! Czasem trzeba się natrudzić, pokombinować, żmudnie postarać, dużo pomodlić lub nałykać stosy tabletek. Czasem po prostu poczekać. Z dużą dawką cierpliwości i pokory. A koło fortuny? Wiadomo, się toczy. Moje koło…
Więc nie bądź Magdą Masny. Nie podpowiadaj. Nie odkrywaj cichaczem czyichś kart-literek. Nie podglądaj. Czekaj cierpliwie, aż sami pokażą Ci wygraną. Może będzie nią zawiniątko od bociana, którego tak bardzo życzy każdemu dzieciaty świat. A może to będzie kot. Albo bilet na drugi koniec świata. Tam, gdzie nie ma bocianów.
PS. Droga Rodzino i Przyjaciele… Nie, ten wpis nie ma na celu niczego insynuować 😉 Czasem sobie tylko wyobrażamy, jak to by było, gdyby nas w składzie takim jak teraz… nie było.