To był prawdziwy kondukt żałobny. Bo ileż to razy mówiłam: “od jutra” zza wyimaginowanej, czarnej woalki; ileż to razy wstukiwałam “jak odstawić od piersi cycoholika”, “jak przestać karmić piersią” i do żadnej z polecanych metod nie byłam przekonana; ileż to razy byłam pewna, że to się nie uda, że nie dam(y) rady…
W pierwszym rzędzie snująca się łamanym krokiem: ja. Matka karmiąca. Fanka naturalnej metody karmienia naturalnego małego ssaka – człowieka w skali mikro. Współtwórca mlecznego uzależnienia: mojego i mojej córki. A przed nami, w wyimaginowanej urnie… noce zawieszone na cycu, chwile tylko dla nas, czułości, jakich nie zna żadna inna czynność dnia. I… bezpowrotność. A pomiędzy nami: strumień łez. Głównie moich. Chcecie wiedzieć, jak wyglądał u mnie odcinek serialu “Macierzyństwo” pt. “Jak odstawić od piersi cycoholika?”. Inaczej niż sobie to wyobrażacie.
Ten pierwszy, ostatni raz…
Zwyczajnie zaniosłam się płaczem, kiedy tata wrócił z sypialni córeczki po raz pierwszy usypiając ją bez mojego wieczornego karmienia. Z sukcesem. Pierwszym, drugim, kolejnym. I tak nam zostało przez kolejny miesiąc: tylko dwa karmienia nocne.
Tak, żałoba matki po karmieniu piersią istnieje naprawdę. Choć jak kiedyś o tym czytałam – wybuchałam śmiechem. W tych dniach – wybuchałam płaczem. Po kryjomu. Żeby nie czuła, że coś się dzieje złego. Żeby się nie bała.
A jak zaplanowaliśmy finał przejścia na wzajemny odwyk od cyca? Świadomie. Nie zgrywaliśmy głupich, że nic się nie zmieni. Wierząc w to, że nasze dziecko rozumie więcej niż nam się wydaje, urządziliśmy prawdziwą ceremonię pożegnania z cycem.
Jak odstawić dziecko od piersi? Świadomie!
Tylko tym jednym jedynym razem, wyjątkowo, był znów ostatni cyc “na dobranoc” wieczorową porą. Ostatnie zdjęcia – na pamiatkę. Ostatni przytulas między jedno, a drugie wzgórze jeszcze pełne mleka. Był symboliczny mini torcik z napisem (na przypiętym kartoniku): “Cycy, papa!” i wręczona Neli karteczka odczytana na głos:
“Nelcia jest już tak duża, że wypiła już całe mleczko. I jest już tak dojrzała, że cyc Mamy nie będzie jej już potrzebny”. Z datą. Z drżącą ręką napisanym podpisem rodziców. Pełna świadomość.
I po raz ostatni nakarmiłam, skapując łzy i chowając oczy w rękaw. Po kilku łyczkach odkleiła dzióbek mówiąc “nie”. Skorzystałam z okazji, podchwyciwszy temat. Masz rację: nie ma już mleczka. Ale po kilku minutach wróciła, porozumiewawczo spoglądając na moją kieszonkę na koszuli przy piersi. Brnęłam dalej: “Ale nie ma już mleczka. Wszystko wypiłaś…”. I ten wzrok… Nie zapomnę go do końca życia. Przeszywający mnie do najgłębszych kanalików mlecznych, dziurawiący mi matczyne serce i rozpływające dopiero co pozbierane od łez oczy. Ona zrozumiała. Była świadoma tego, co mówię. Ten grymas smutku, dezorientacji, rozczarowania i zawahania: rozpłakać się czy nie – obroniła wzorowo. Wspięła się do mnie na kolana i tak mocno, mocno przytuliła. Całą sobą. Nie ja ją. Ona mnie. Tak jak chyba jeszcze nigdy. Jakby chciała powiedzieć: “Mamo, dziękuję za te 20 miesięcy… mlekiem płynące”. A mnie zalał wodospad łez. Nie jej. Moich własnych. A w głowie, równolegle przeleciał slide show mlekiem i miłością płynący; wygrawerował się w sercu i zostawiam go tutaj: gdyby kiedyś głowa i serce zawiodły z pamięcią.
Pamiętać chcę…
Doskonale pamiętam pierwsze chwile, kiedy to miałam wrażenie, że zamiast karmić dziecko, to poniewierałam nim na prawo i lewo przy graślawo wypiętej piersi. Przeklinając w duchu zazdrości wszystkie sąsiednie nie-pierworódki.
Doskonale pamiętam pierwsze letnie noce. Pierwsza wiedziałam, że umarł Wajda; że gdzieś tam w Polsce runął budynek; że Trump został prezydentem… Byłam online w porach, kiedy wszyscy spali. A ja karmiłam.
Kiedy tłumy spacerowały Monciakiem w Sopocie rzucając nam przycupnięte spojrzenia. Karmiłam.
Kiedy zupka okazała się niewypałem, a kaszka na kolację totalnym ‘blee’. Karmiłam.
Kiedy mknęliśmy autem hen daleko, a nagły głód zagłuszał płaczem wszelkie decybele silnika. Karmiłam.
Jedząc pomarańcze, bigos, sushi i tatara. Karmiłam.
Kiedy noc już witała się z wschodzącym dniem w akompaniamencie ćwierkających ptaków. Karmiłam.
Kiedy był gorszy dzień, smutne oczy, chandra, rozczarowanie światem złym. Przytuliłam. Karmiłam.
Kiedy wszyscy mówili: połóż się, to będziesz karmić i czuwać drzemiąc. Zawsze w fotelu. W pełnej czujności. Karmiłam.
Kiedy wszyscy w domu kichali i smarkali. Żeby najmłodsze kichało i smarkało możliwie najmniej. Karmiłam.
Kiedy ząbkowało, potrzebowało przytulenia, gorączkowało. Karmiłam.
Kiedy pojawiła się alergia na białko jaja kurzego i mleka krowiego. Jadłam suchy chleb z szynką. I karmiłam.
Kiedy wszyscy wytrzeszczali oczy “jeszcze?”, rzucając jakże “oczywiste”, że leci mi już tylko woda. Ciągle wartościowym mlekiem. Karmiłam.
Kiedy czytałam “jak odstawić dziecko od piersi” nie wierzyłam, że to się kiedyś stanie naprawdę. Karmiłam.
Kiedy okoliczności zdrowotne i staż (20 miesięcy) zmusiły nas do podjęcia decyzji o odcięciu dopływu mleka z mojej piersi. Płakałam…
A co potem?
A teraz? Teraz temat ‘cycy’ nie istnieje. Po pierwszych trzech nocach spędzonych na wyłączność z tatą, wróciliśmy wszyscy razem do jednego łóżka. Zamiast rytuału wieczornego karmienia, pojawił się nowy: czytania książeczki i popijania wody. W tym samym fotelu. Pobudek w nocy mamy wciąż jedną – na wodę. Do nieznanej dotąd butelki z mlekiem – nie przyzwyczajamy.
Ale co najważniejsze: Nela od czasu naszej ‘ceremonii pożegnania z cycem’ ani razu nie zawołała ‘cycy’. Ani razu się nie rozpłakała. Czasem sobie pogłaszcze, poklepie… A ja odpowiem wtedy uśmiechem: “Pamiętasz? Wypiłaś wszystko. Już tam nic nie ma”. I tyle. A sama wieczorami popijam szałwię 😉
Wiem, że ona rozumie. Wiem, że i ja się z tym pogodzę, choć czasem tęskno do tej bliskości. Wiem, że to rozstanie ona zniosła zdecydowanie lepiej ode mnie. Jej nie kapnęła ani jedna łza. Mnie: miliony. Tych świeżych podczas ostatniego karmienia i tych potem: gdy hormony szalały, gdy coś się bezpowrotnie skończyło.
Wiem, że jedno “time to say goodbye” niesie nowe “hello”. I ciągle wierzę, że najlepsze dopiero przed nami! A choćby… coraz lepiej przespane noce! 😀
Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego odstawienie mojego dziecka od piersi pochłonęło tyle moich emocji, zostawiam Ci kilka poprzednich wpisów… mlekiem i miłością płynących:
Kondukt żałobny na drodze mlecznej, czyli jak odstawić od piersi cycoholika
To był prawdziwy kondukt żałobny. Bo ileż to razy mówiłam: “od jutra” zza wyimaginowanej, czarnej woalki; ileż to razy wstukiwałam “jak odstawić od piersi cycoholika”, “jak przestać karmić piersią” i do żadnej z polecanych metod nie byłam przekonana; ileż to razy byłam pewna, że to się nie uda, że nie dam(y) rady…
W pierwszym rzędzie snująca się łamanym krokiem: ja. Matka karmiąca. Fanka naturalnej metody karmienia naturalnego małego ssaka – człowieka w skali mikro. Współtwórca mlecznego uzależnienia: mojego i mojej córki. A przed nami, w wyimaginowanej urnie… noce zawieszone na cycu, chwile tylko dla nas, czułości, jakich nie zna żadna inna czynność dnia. I… bezpowrotność. A pomiędzy nami: strumień łez. Głównie moich. Chcecie wiedzieć, jak wyglądał u mnie odcinek serialu “Macierzyństwo” pt. “Jak odstawić od piersi cycoholika?”. Inaczej niż sobie to wyobrażacie.
Ten pierwszy, ostatni raz…
Zwyczajnie zaniosłam się płaczem, kiedy tata wrócił z sypialni córeczki po raz pierwszy usypiając ją bez mojego wieczornego karmienia. Z sukcesem. Pierwszym, drugim, kolejnym. I tak nam zostało przez kolejny miesiąc: tylko dwa karmienia nocne.
Tak, żałoba matki po karmieniu piersią istnieje naprawdę. Choć jak kiedyś o tym czytałam – wybuchałam śmiechem. W tych dniach – wybuchałam płaczem. Po kryjomu. Żeby nie czuła, że coś się dzieje złego. Żeby się nie bała.
A jak zaplanowaliśmy finał przejścia na wzajemny odwyk od cyca? Świadomie. Nie zgrywaliśmy głupich, że nic się nie zmieni. Wierząc w to, że nasze dziecko rozumie więcej niż nam się wydaje, urządziliśmy prawdziwą ceremonię pożegnania z cycem.
Jak odstawić dziecko od piersi? Świadomie!
Tylko tym jednym jedynym razem, wyjątkowo, był znów ostatni cyc “na dobranoc” wieczorową porą. Ostatnie zdjęcia – na pamiatkę. Ostatni przytulas między jedno, a drugie wzgórze jeszcze pełne mleka. Był symboliczny mini torcik z napisem (na przypiętym kartoniku): “Cycy, papa!” i wręczona Neli karteczka odczytana na głos:
“Nelcia jest już tak duża, że wypiła już całe mleczko. I jest już tak dojrzała, że cyc Mamy nie będzie jej już potrzebny”. Z datą. Z drżącą ręką napisanym podpisem rodziców. Pełna świadomość.
I po raz ostatni nakarmiłam, skapując łzy i chowając oczy w rękaw. Po kilku łyczkach odkleiła dzióbek mówiąc “nie”. Skorzystałam z okazji, podchwyciwszy temat. Masz rację: nie ma już mleczka. Ale po kilku minutach wróciła, porozumiewawczo spoglądając na moją kieszonkę na koszuli przy piersi. Brnęłam dalej: “Ale nie ma już mleczka. Wszystko wypiłaś…”. I ten wzrok… Nie zapomnę go do końca życia. Przeszywający mnie do najgłębszych kanalików mlecznych, dziurawiący mi matczyne serce i rozpływające dopiero co pozbierane od łez oczy. Ona zrozumiała. Była świadoma tego, co mówię. Ten grymas smutku, dezorientacji, rozczarowania i zawahania: rozpłakać się czy nie – obroniła wzorowo. Wspięła się do mnie na kolana i tak mocno, mocno przytuliła. Całą sobą. Nie ja ją. Ona mnie. Tak jak chyba jeszcze nigdy. Jakby chciała powiedzieć: “Mamo, dziękuję za te 20 miesięcy… mlekiem płynące”. A mnie zalał wodospad łez. Nie jej. Moich własnych. A w głowie, równolegle przeleciał slide show mlekiem i miłością płynący; wygrawerował się w sercu i zostawiam go tutaj: gdyby kiedyś głowa i serce zawiodły z pamięcią.
Pamiętać chcę…
Doskonale pamiętam pierwsze chwile, kiedy to miałam wrażenie, że zamiast karmić dziecko, to poniewierałam nim na prawo i lewo przy graślawo wypiętej piersi. Przeklinając w duchu zazdrości wszystkie sąsiednie nie-pierworódki.
Doskonale pamiętam pierwsze letnie noce. Pierwsza wiedziałam, że umarł Wajda; że gdzieś tam w Polsce runął budynek; że Trump został prezydentem… Byłam online w porach, kiedy wszyscy spali. A ja karmiłam.
Kiedy tłumy spacerowały Monciakiem w Sopocie rzucając nam przycupnięte spojrzenia. Karmiłam.
Kiedy zupka okazała się niewypałem, a kaszka na kolację totalnym ‘blee’. Karmiłam.
Kiedy mknęliśmy autem hen daleko, a nagły głód zagłuszał płaczem wszelkie decybele silnika. Karmiłam.
Jedząc pomarańcze, bigos, sushi i tatara. Karmiłam.
Kiedy noc już witała się z wschodzącym dniem w akompaniamencie ćwierkających ptaków. Karmiłam.
Kiedy był gorszy dzień, smutne oczy, chandra, rozczarowanie światem złym. Przytuliłam. Karmiłam.
Kiedy wszyscy mówili: połóż się, to będziesz karmić i czuwać drzemiąc. Zawsze w fotelu. W pełnej czujności. Karmiłam.
Kiedy wszyscy w domu kichali i smarkali. Żeby najmłodsze kichało i smarkało możliwie najmniej. Karmiłam.
Kiedy ząbkowało, potrzebowało przytulenia, gorączkowało. Karmiłam.
Kiedy pojawiła się alergia na białko jaja kurzego i mleka krowiego. Jadłam suchy chleb z szynką. I karmiłam.
Kiedy wszyscy wytrzeszczali oczy “jeszcze?”, rzucając jakże “oczywiste”, że leci mi już tylko woda. Ciągle wartościowym mlekiem. Karmiłam.
Kiedy czytałam “jak odstawić dziecko od piersi” nie wierzyłam, że to się kiedyś stanie naprawdę. Karmiłam.
Kiedy okoliczności zdrowotne i staż (20 miesięcy) zmusiły nas do podjęcia decyzji o odcięciu dopływu mleka z mojej piersi. Płakałam…
A co potem?
A teraz? Teraz temat ‘cycy’ nie istnieje. Po pierwszych trzech nocach spędzonych na wyłączność z tatą, wróciliśmy wszyscy razem do jednego łóżka. Zamiast rytuału wieczornego karmienia, pojawił się nowy: czytania książeczki i popijania wody. W tym samym fotelu. Pobudek w nocy mamy wciąż jedną – na wodę. Do nieznanej dotąd butelki z mlekiem – nie przyzwyczajamy.
Ale co najważniejsze: Nela od czasu naszej ‘ceremonii pożegnania z cycem’ ani razu nie zawołała ‘cycy’. Ani razu się nie rozpłakała. Czasem sobie pogłaszcze, poklepie… A ja odpowiem wtedy uśmiechem: “Pamiętasz? Wypiłaś wszystko. Już tam nic nie ma”. I tyle. A sama wieczorami popijam szałwię 😉
Wiem, że ona rozumie. Wiem, że i ja się z tym pogodzę, choć czasem tęskno do tej bliskości. Wiem, że to rozstanie ona zniosła zdecydowanie lepiej ode mnie. Jej nie kapnęła ani jedna łza. Mnie: miliony. Tych świeżych podczas ostatniego karmienia i tych potem: gdy hormony szalały, gdy coś się bezpowrotnie skończyło.
Wiem, że jedno “time to say goodbye” niesie nowe “hello”. I ciągle wierzę, że najlepsze dopiero przed nami! A choćby… coraz lepiej przespane noce! 😀
Jeśli chcesz wiedzieć dlaczego odstawienie mojego dziecka od piersi pochłonęło tyle moich emocji, zostawiam Ci kilka poprzednich wpisów… mlekiem i miłością płynących: