Zanim zostałam mamą, gdzieś mi się już zdążyło usłyszeć, że „nie” to ulubione słowo każdego dziecka i często: jedyne, jakie uznają za słuszne. Niedawno, będąc już mamą gdzieś przeczytałam: „Chcesz się przygotować do macierzyństwa? Ćwicz mówienie do słupa”.
Metoda win-win
Gdzieś tam po cichu się zaśmiałam. Ale nie byłabym sobą, jakbym nie zweryfikowała tych anegdot z rzeczywistością. W moim domu, owszem: „nie” wiedzie prym. I nie mam (nie znam) tajemnych metod porozumiewania się z moim dzieckiem. Nie ogarniam podręcznikowych reguł pt.: “jak rozmawiać z dzieckiem, żeby nas słuchało”. Sama sobie natomiast wymyśliłam dwie zasady, których się trzymam i które mi na tyle ułatwiają dzień z Małą, że coraz częściej to moje „tak” ląduje na wierzchu, a druga strona też zdaje się być zadowolona. Metoda? Win-win. Nie ma ani wygranych, ani przegranych.
Jak rozmawiać z dzieckiem?
Zapraszam Was na drugą część tekstu, jaka powstała dzięki mojej rozmowie z drugą mamą – Kasią, z bloga www.czasnaziemi.pl. Zawsze twierdziłam, że jako mama-pierworódka, jednego dziecka i to od dopiero niecałych dwóch lat nie powinnam wymądrzać się na tematy wychowawcze. Bo co dopiero ma powiedzieć mama trójki dzieci? Najpierw mnie zapewne by wyśmiała. Ale jeśli spotkały się dwie mamy, dwójki zupełnie różnych dzieci: z obgadywania naszych sposobów, jak rozmawiać z dzieckiem, które zaraz skończy dwa lata mogły powstać całkiem ciekawe wnioski. Zresztą, sprawdźcie sami!
„ Nie, to nie” z szansą na „tak”
Ania (Tabayka): Często spotykam się z moim dzieckiem na skrzyżowaniu decyzji. Zazwyczaj idziemy na czołowe: ja „tak”, ono pod prąd: na „nie”. Chyba to znasz, prawda? Ale ktoś bardzo mądry, jeszcze zanim mój brzuch się rozpakował, powiedział mi: „traktuj swoje dziecko tak, jak Ty byś chciała być traktowana”. W skrócie: nie traktuj dziecka jak debila, tylko dlatego, że jest młodsze o prawie całe Twoje dotychczasowe życie. Mocne, ale pomaga mi najbardziej.
I to w sytuacjach kryzysowych. Jeśli jako maleńka istotka, jeszcze niewiedząca, że istnieje coś takiego jak mówienie, płakała mi wniebogłosy ssąc pierś, nie udawałam, że problem nie istnieje, że jej się „odwidziało”, że nie chce „bo nie”. Ewidentnie była tego przyczyna. Doradca laktacyjny powiedział mi jaka: był zbyt silny wypływ mleka i jej podświadomy strach przed zachłyśnięciem się. Przyszła pomoc i skończył się płacz.
Teraz mówi już „nie” i często-gęsto pojawia się w dużo mniej istotnych, acz ciągle ważnych kwestiach typu: zakładamy kurtkę, rękawiczki, jemy zupkę do końca. Moja metoda? Nie zmuszam na siłę. Na szczęście (przysięgam, nie wiem skąd?) znajduję w sobie na tyle pokładów cierpliwości i uporu, by tłumaczyć i negocjować: jak nie założysz rękawiczek, zmarzną Ci rączki. Jak nie skutkuje po n-tym razie, daję tym rączkom zmarznąć minutę, po czym zabawnie animując rękawiczki – same śpieszą na ratunek naciągane na małe rączki, które już się nie buntują. Ale kiedy mogę: nie zmuszam. Nie chce jeść zupy? Zje za pół godziny, jak naprawdę zgłodnieje. Nie chce jeść dalej? Widać jej nie smakuje. Wtedy w ostateczności odkręcam niezastąpiony słoiczek pomidorowej i zyskuję… nową (mało przyjemną) wiedzę: jakich smaków (znowu!) nie lubi. A gdy jej „nie” jest mi całkowicie obojętne: gdy chce przełączyć piosenkę, nie budować już z klocków, zmienić książeczkę – odpuszczam. Niech postawi na swoim.
I najważniejsze: odpuszczam też czasem sobie. Gdy żadna z metod nie działa, a dziś jest ten dzień, gdzie faktycznie gadam do słupa – odpuszczam. Robię po swojemu, dopuszczając spory margines działań mojego malkontenta. I odpuszczam znajomość idealnych sposobów – one nie istnieją. Tak samo jak idealne matki. I idealne dzieci. I w tym cały urok.
Nie wmawiaj mu, że go coś nie boli, skoro go boli
Kasia (Czas na ziemi): Mobilność, eksplorowanie każdego skrawka terytorium nierozerwalnie wiąże się z upadkami. O zawrót głowy przyprawia mnie to, ile razy synek się przewraca, obija, zderza z meblami. Mimo, że mam oczy dookoła głowy. Zaliczył już nawet upadek ze schodów. Wychodzi z tego cało, ale morze łez wyleje.
Nauczyłam się już, aby nie wmawiać mu, że go coś nie boli, gdy się potłucze. „Nic się nie stało. Nie boli Cię przecież!” – to raczej u nas się nie sprawdza. To jakbym zaprzeczała czyimś uczuciom. Jakbym nie ufała swemu dziecku. To jakbym nie dawała mu jakiegokolwiek pozwolenia na bycie nieszczęśliwym.
Po prostu. Wolę go przytulić, wczuć się w jego ból i powiedzieć, że za moment minie.
To tylko dwie obserwacje z wielu, jakie między sobą wymieniłyśmy. Po kolejne zapraszam Cię na blog Kasi, bo pięknie je opisuje dokładnie pod tym linkiem:czytaj ciąg dalszy tego wpisu.
Intuicja, Głupcze!
Reasumując: wiesz, co zrobiłam zaraz po zobaczeniu dwóch kresek na teście? Pobiegłam kupić poradniki ciążowe, a następnie te o mądrym wychowywaniu dzieci. A wiesz, co zrobiłam potem: nie otworzyłam ani jednego. I nie dlatego, że poczułam się najmądrzejszą, nieomylną, samowystarczalną pierworódką świata. Było wiele chwil zawahania, pytań, zwątpień. Co wtedy podpowiadało mi po równo serce i rozum: „Intuicja, głupcze!”. I taką metodą zrodziły się nasze „metody”, o których tu piszemy. Nie traktuj ich jako „poradnik wymądrzających się mam”. Jeśli masz ochotę i intuicję na to, że to może zadziałać i u Was – zwyczajnie spróbuj albo wymyśl własne! Powodzenia!
I pamiętaj, że tekst ten nie wyczerpuje tematu i jest to tylko kontynuacja wpisu na temat jak rozmawiać z dzieckiem – dwulatkiem. Pierwszą jego część znajdziesz tutaj – serdecznie zapraszamy!
I wiesz, my, młode mamy jednych dzieci czekamy też na Twoje cenne rady i obserwacje – zostaw je śmiało w komentarzu pod tekstem!
Dwulatek to czy Kosmita? Czyli jak rozmawiać z dzieckiem metodą win-win
Zanim zostałam mamą, gdzieś mi się już zdążyło usłyszeć, że „nie” to ulubione słowo każdego dziecka i często: jedyne, jakie uznają za słuszne. Niedawno, będąc już mamą gdzieś przeczytałam: „Chcesz się przygotować do macierzyństwa? Ćwicz mówienie do słupa”.
Metoda win-win
Gdzieś tam po cichu się zaśmiałam. Ale nie byłabym sobą, jakbym nie zweryfikowała tych anegdot z rzeczywistością. W moim domu, owszem: „nie” wiedzie prym. I nie mam (nie znam) tajemnych metod porozumiewania się z moim dzieckiem. Nie ogarniam podręcznikowych reguł pt.: “jak rozmawiać z dzieckiem, żeby nas słuchało”. Sama sobie natomiast wymyśliłam dwie zasady, których się trzymam i które mi na tyle ułatwiają dzień z Małą, że coraz częściej to moje „tak” ląduje na wierzchu, a druga strona też zdaje się być zadowolona. Metoda? Win-win. Nie ma ani wygranych, ani przegranych.
Jak rozmawiać z dzieckiem?
Zapraszam Was na drugą część tekstu, jaka powstała dzięki mojej rozmowie z drugą mamą – Kasią, z bloga www.czasnaziemi.pl. Zawsze twierdziłam, że jako mama-pierworódka, jednego dziecka i to od dopiero niecałych dwóch lat nie powinnam wymądrzać się na tematy wychowawcze. Bo co dopiero ma powiedzieć mama trójki dzieci? Najpierw mnie zapewne by wyśmiała. Ale jeśli spotkały się dwie mamy, dwójki zupełnie różnych dzieci: z obgadywania naszych sposobów, jak rozmawiać z dzieckiem, które zaraz skończy dwa lata mogły powstać całkiem ciekawe wnioski. Zresztą, sprawdźcie sami!
„ Nie, to nie” z szansą na „tak”
Ania (Tabayka): Często spotykam się z moim dzieckiem na skrzyżowaniu decyzji. Zazwyczaj idziemy na czołowe: ja „tak”, ono pod prąd: na „nie”. Chyba to znasz, prawda? Ale ktoś bardzo mądry, jeszcze zanim mój brzuch się rozpakował, powiedział mi: „traktuj swoje dziecko tak, jak Ty byś chciała być traktowana”. W skrócie: nie traktuj dziecka jak debila, tylko dlatego, że jest młodsze o prawie całe Twoje dotychczasowe życie. Mocne, ale pomaga mi najbardziej.
I to w sytuacjach kryzysowych. Jeśli jako maleńka istotka, jeszcze niewiedząca, że istnieje coś takiego jak mówienie, płakała mi wniebogłosy ssąc pierś, nie udawałam, że problem nie istnieje, że jej się „odwidziało”, że nie chce „bo nie”. Ewidentnie była tego przyczyna. Doradca laktacyjny powiedział mi jaka: był zbyt silny wypływ mleka i jej podświadomy strach przed zachłyśnięciem się. Przyszła pomoc i skończył się płacz.
Teraz mówi już „nie” i często-gęsto pojawia się w dużo mniej istotnych, acz ciągle ważnych kwestiach typu: zakładamy kurtkę, rękawiczki, jemy zupkę do końca. Moja metoda? Nie zmuszam na siłę. Na szczęście (przysięgam, nie wiem skąd?) znajduję w sobie na tyle pokładów cierpliwości i uporu, by tłumaczyć i negocjować: jak nie założysz rękawiczek, zmarzną Ci rączki. Jak nie skutkuje po n-tym razie, daję tym rączkom zmarznąć minutę, po czym zabawnie animując rękawiczki – same śpieszą na ratunek naciągane na małe rączki, które już się nie buntują. Ale kiedy mogę: nie zmuszam. Nie chce jeść zupy? Zje za pół godziny, jak naprawdę zgłodnieje. Nie chce jeść dalej? Widać jej nie smakuje. Wtedy w ostateczności odkręcam niezastąpiony słoiczek pomidorowej i zyskuję… nową (mało przyjemną) wiedzę: jakich smaków (znowu!) nie lubi. A gdy jej „nie” jest mi całkowicie obojętne: gdy chce przełączyć piosenkę, nie budować już z klocków, zmienić książeczkę – odpuszczam. Niech postawi na swoim.
I najważniejsze: odpuszczam też czasem sobie. Gdy żadna z metod nie działa, a dziś jest ten dzień, gdzie faktycznie gadam do słupa – odpuszczam. Robię po swojemu, dopuszczając spory margines działań mojego malkontenta. I odpuszczam znajomość idealnych sposobów – one nie istnieją. Tak samo jak idealne matki. I idealne dzieci. I w tym cały urok.
Nie wmawiaj mu, że go coś nie boli, skoro go boli
Kasia (Czas na ziemi): Mobilność, eksplorowanie każdego skrawka terytorium nierozerwalnie wiąże się z upadkami. O zawrót głowy przyprawia mnie to, ile razy synek się przewraca, obija, zderza z meblami. Mimo, że mam oczy dookoła głowy. Zaliczył już nawet upadek ze schodów. Wychodzi z tego cało, ale morze łez wyleje.
Nauczyłam się już, aby nie wmawiać mu, że go coś nie boli, gdy się potłucze. „Nic się nie stało. Nie boli Cię przecież!” – to raczej u nas się nie sprawdza. To jakbym zaprzeczała czyimś uczuciom. Jakbym nie ufała swemu dziecku. To jakbym nie dawała mu jakiegokolwiek pozwolenia na bycie nieszczęśliwym.
Po prostu. Wolę go przytulić, wczuć się w jego ból i powiedzieć, że za moment minie.
To tylko dwie obserwacje z wielu, jakie między sobą wymieniłyśmy. Po kolejne zapraszam Cię na blog Kasi, bo pięknie je opisuje dokładnie pod tym linkiem: czytaj ciąg dalszy tego wpisu.
Intuicja, Głupcze!
Reasumując: wiesz, co zrobiłam zaraz po zobaczeniu dwóch kresek na teście? Pobiegłam kupić poradniki ciążowe, a następnie te o mądrym wychowywaniu dzieci. A wiesz, co zrobiłam potem: nie otworzyłam ani jednego. I nie dlatego, że poczułam się najmądrzejszą, nieomylną, samowystarczalną pierworódką świata. Było wiele chwil zawahania, pytań, zwątpień. Co wtedy podpowiadało mi po równo serce i rozum: „Intuicja, głupcze!”. I taką metodą zrodziły się nasze „metody”, o których tu piszemy. Nie traktuj ich jako „poradnik wymądrzających się mam”. Jeśli masz ochotę i intuicję na to, że to może zadziałać i u Was – zwyczajnie spróbuj albo wymyśl własne! Powodzenia!
I pamiętaj, że tekst ten nie wyczerpuje tematu i jest to tylko kontynuacja wpisu na temat jak rozmawiać z dzieckiem – dwulatkiem. Pierwszą jego część znajdziesz tutaj – serdecznie zapraszamy!
I wiesz, my, młode mamy jednych dzieci czekamy też na Twoje cenne rady i obserwacje – zostaw je śmiało w komentarzu pod tekstem!
Ania i Kasia