Absolutna cisza. Przez dłuższy czas obserwujemy półokrągły tajemniczy obiekt. Gdy wreszcie znika, ciszę rozrywa krzyk. Wszystkie zwierzęta na domowej sawannie zostają spłoszone, a ludzie – choć wystraszeni – przybywają tłumnie obserwować cudowne efekty lądowania nowego przybysza.
Początki
Niby wygląda podobnie jak my, ale wszystko ma inaczej:zdecydowanie króluje skala mikro, dużo zmarszczeń, pomarszczeń, fałd wszelakich. Początkowo ledwo się porusza, przytulone przez grawitację, wreszcie podpełzuje. W stronę dwóch stożków – cielistych wulkanów, z którym powinna trysnąć biała lawa słodkiego mleka. Aktywacja: przez ssanie. Tego się nie uczy, to się umie – przez zasiedzenie w swoim Ufo, w którym było nudno, ciasno i ciemno, a długie noco-dni umilał… kciuk i poskręcany sznur pępowiny.
Marsjanin przybywa na naszą planetę zazwyczaj sam. Tylko niekiedy występuje stadnie: w parze lub (w porywie) z kilkoma innych współtowarzyszami kosmicznej podróży. Posiada zdolność samodzielnego oddychania tlenem ziemskim, jednak w początkowej fazie swojego pobytu udaje mu się to tylko przez nos. Z czasem dopiero opanowuje oddychanie ustno-nosowe. Ważne jest zatem, aby nie przeszkadzał mu katar: wówczas niezwykle trudno mu skoordynować np. oddychanie z jedzeniem.
Ruch
Wszystkie osobniki są (pomijając niezwykle rzadkie anomalie) parzystokopytne: mają dwie nogi, dwie ręce, po pięć palców na każdej – te przy dłoniach są niesłychanie zwinne, te od stóp potrafią sprawnie dotknąć marsjańskiej buzi. Długo działająca na nie kosmiczna siła nieważkości sprawiła, że ich stawy i układ kostny są jeszcze słabe i dość wiotkie.
Marsjanin początkowo porusza się tylko w poziomie: najpierw właściwie lawiruje w miejscu nieskoordynowaną ilością pacnięć ręką lub nogą, które przeszkadzają mu np. zasnąć i zastanawiają jego samego, do kogo należą. Następnie powiększające się ciało nabiera sił, a mięśnie masy i gibkości potrzebnej do energochłonnego pełzania wbrew wszelkim torom przeszkód napotkanych po drodze. Mniej więcej w okresie, gdy jego układ trawienny jest gotów zejść ze szczytów mlecznych wulkanów na poziom fotelika do karmienia i smaków brokułów, marchwi oraz zblendowanego królika, wyostrza się jego kibić i potrafi przyjąć kształt nigdy niezatrzymującego się pomostu, zarzucającego swoje krańce nad najbardziej ryzykownymi wodami brudnych powierzchni, zakurzonych dywanów i gniazdek elektrycznych.
Wzrok
Przybysz z dalekiej planety wzrok ma zwykle nie do końca wykształcony – w Ufo było ciemno, a jaskrawe światła naszej planety go rażą. Wie, że jest raz ciemno, raz jasno. Częściej jasno. Właściwie tak mglisto-mlecznie przed oczami. Wtedy są dźwięki, coś się rusza. Następuje wiele kształtów, wysokości, natężeń i stanów skupienia. Gdy jest ciemno, jest dużo ciszej i puściej. I jakoś bardziej nieswojo, bo wszelkie czynności życiowe: jedzenie, oddychanie, potrzeby fizjologiczne się nie zmieniają. A pożywienia brak. Byle jaki kocyk może zsunąć się na mini nos i zabrać za dużo powietrza. Międzynożna poduszka wchłaniająca może przestać zacząć wchłaniać, bo jest… przepełniona. Jednak zdolności adaptacyjne i zew walki o przetrwanie szybko wykształcają u niego mechanizm wołania o pomoc: bardzo głośny mechanizm. I zazwyczaj skuteczny. Nazywamy go płaczem.
Dotyk
Dotyk jest ulubionym zmysłem naszego Przyjaciela i realizuje się w tym zmyśle nie tylko za pomocą ręki, ale także (i przede wszystkim) buzi. Za każdym razem dziwi się i próbuje jakoś to zrozumieć, że ta nasza jedna, mała planeta może mu zaoferować coś, co jest zimne, ciepłe, wilgotne, przemoknięte, suche, plastykowe, bawełniane, szklane, chropowate, w kropki, pasiaste, grube, śliskie, żywe, sztuczne, drewniane, sypkie… Jego główny odbiornik zmysłów umiejscowiony w głowie, mimo pracy na najwyższej prędkości z możliwych, jest w stanie tylko zakodować ustno-palpacyjne rozróżnienie tych struktur. O umiejętności ich poszczególnego nazywana jeszcze nie może być mowy. Za to zupełnie nie wiadomo, skąd i jaką drogą dedukcji, Marsjanin jest w stanie (z rozbrajającą naturalnością i oczywistością) zawołać dwie, jakże ważne sylaby: ma-ma lub ta-ta… I wtedy on sam i uosobienia tych dwóch sylab wchodzą w nową erę.
Zostaw, przestań, chodź tu
Erę nie tylko pielęgnowania, pilnowania, bawienia, tulenia, podziwiania. Erę podjęcia ogromnej wagi odpowiedzialności wychowywania Marsjanina, aby przystosować go do niełatwych warunków życia na naszej planecie. Era ta w początkowej fazie przeciętnie ogranicza się do zasady: „zostaw, przestań, chodź tu”.Zazwyczaj my chcemy tak, a ono inaczej. Pokazujemy, uczymy, tłumaczymy. Ono chce zupełnie na odwrót: w przeciwną stronę, inny obiekt, odwrotną pozycję. Wtedy rozżarza się malutka nitka ognia, ale zanim się zapali, wszelki płomień zostaje zduszony… makatką pieszczoty.
Ziemia niczyja
Czasem pojawia się ziemia niczyja. Rysuje się gdzieś między naszym poczuciem nadopiekuńczości, a jego potrzebą nauki samodzielności. I to tam jest najbardziej niebezpiecznie. Tam mogą paść pociski bezmyślności, zagapienia, odwrócenia uwagi… o jedną sekundę za długo.
Marsjanin z czasem staje się coraz bardziej samodzielny i jego wygląd oraz zachowanie upodabniają się (zwykle tropem kodu genetycznego) do naszych. Zanim to jednak nastąpi, trzeba powziąć długą i wyboistą drogę walki o ochronę iprzetrwanie tego zagrożonego naszym światem gatunku. Warto. Bo to gatunek z rodziny bobasowatych, z natury przesłodki, jedyny w swoim rodzaju, mieszczący w swoich małych rączkach – jedynie i aż – nasz cały świat.
Czytała… Krystyna Czubówna ☺
*) Wpis ten powstał w mojej głowie ponad roku temu, gdy media podały tragiczną historię dwuletniej dziewczynki, która niepilnowana przez mamę, biegnąc na przywitanie taty, wbiegła mu pod koła cofającego do garażu samochodu. Historia ta otwiera oczy, jak bardzo nasze dzieci są z innej planety. Jak bardzo trzeba im wszystko pokazać, udowadniać, uczyć i przede wszystkim – uważać! Bo… “Tragedia w Ustce wydarzyła się z dwóch powodów”.
Moje dziecko, Marsjanin
Absolutna cisza. Przez dłuższy czas obserwujemy półokrągły tajemniczy obiekt. Gdy wreszcie znika, ciszę rozrywa krzyk. Wszystkie zwierzęta na domowej sawannie zostają spłoszone, a ludzie – choć wystraszeni – przybywają tłumnie obserwować cudowne efekty lądowania nowego przybysza.
Początki
Niby wygląda podobnie jak my, ale wszystko ma inaczej: zdecydowanie króluje skala mikro, dużo zmarszczeń, pomarszczeń, fałd wszelakich. Początkowo ledwo się porusza, przytulone przez grawitację, wreszcie podpełzuje. W stronę dwóch stożków – cielistych wulkanów, z którym powinna trysnąć biała lawa słodkiego mleka. Aktywacja: przez ssanie. Tego się nie uczy, to się umie – przez zasiedzenie w swoim Ufo, w którym było nudno, ciasno i ciemno, a długie noco-dni umilał… kciuk i poskręcany sznur pępowiny.
Marsjanin przybywa na naszą planetę zazwyczaj sam. Tylko niekiedy występuje stadnie: w parze lub (w porywie) z kilkoma innych współtowarzyszami kosmicznej podróży. Posiada zdolność samodzielnego oddychania tlenem ziemskim, jednak w początkowej fazie swojego pobytu udaje mu się to tylko przez nos. Z czasem dopiero opanowuje oddychanie ustno-nosowe. Ważne jest zatem, aby nie przeszkadzał mu katar: wówczas niezwykle trudno mu skoordynować np. oddychanie z jedzeniem.
Ruch
Wszystkie osobniki są (pomijając niezwykle rzadkie anomalie) parzystokopytne: mają dwie nogi, dwie ręce, po pięć palców na każdej – te przy dłoniach są niesłychanie zwinne, te od stóp potrafią sprawnie dotknąć marsjańskiej buzi. Długo działająca na nie kosmiczna siła nieważkości sprawiła, że ich stawy i układ kostny są jeszcze słabe i dość wiotkie.
Marsjanin początkowo porusza się tylko w poziomie: najpierw właściwie lawiruje w miejscu nieskoordynowaną ilością pacnięć ręką lub nogą, które przeszkadzają mu np. zasnąć i zastanawiają jego samego, do kogo należą. Następnie powiększające się ciało nabiera sił, a mięśnie masy i gibkości potrzebnej do energochłonnego pełzania wbrew wszelkim torom przeszkód napotkanych po drodze. Mniej więcej w okresie, gdy jego układ trawienny jest gotów zejść ze szczytów mlecznych wulkanów na poziom fotelika do karmienia i smaków brokułów, marchwi oraz zblendowanego królika, wyostrza się jego kibić i potrafi przyjąć kształt nigdy niezatrzymującego się pomostu, zarzucającego swoje krańce nad najbardziej ryzykownymi wodami brudnych powierzchni, zakurzonych dywanów i gniazdek elektrycznych.
Wzrok
Przybysz z dalekiej planety wzrok ma zwykle nie do końca wykształcony – w Ufo było ciemno, a jaskrawe światła naszej planety go rażą. Wie, że jest raz ciemno, raz jasno. Częściej jasno. Właściwie tak mglisto-mlecznie przed oczami. Wtedy są dźwięki, coś się rusza. Następuje wiele kształtów, wysokości, natężeń i stanów skupienia. Gdy jest ciemno, jest dużo ciszej i puściej. I jakoś bardziej nieswojo, bo wszelkie czynności życiowe: jedzenie, oddychanie, potrzeby fizjologiczne się nie zmieniają. A pożywienia brak. Byle jaki kocyk może zsunąć się na mini nos i zabrać za dużo powietrza. Międzynożna poduszka wchłaniająca może przestać zacząć wchłaniać, bo jest… przepełniona. Jednak zdolności adaptacyjne i zew walki o przetrwanie szybko wykształcają u niego mechanizm wołania o pomoc: bardzo głośny mechanizm. I zazwyczaj skuteczny. Nazywamy go płaczem.
Dotyk
Dotyk jest ulubionym zmysłem naszego Przyjaciela i realizuje się w tym zmyśle nie tylko za pomocą ręki, ale także (i przede wszystkim) buzi. Za każdym razem dziwi się i próbuje jakoś to zrozumieć, że ta nasza jedna, mała planeta może mu zaoferować coś, co jest zimne, ciepłe, wilgotne, przemoknięte, suche, plastykowe, bawełniane, szklane, chropowate, w kropki, pasiaste, grube, śliskie, żywe, sztuczne, drewniane, sypkie… Jego główny odbiornik zmysłów umiejscowiony w głowie, mimo pracy na najwyższej prędkości z możliwych, jest w stanie tylko zakodować ustno-palpacyjne rozróżnienie tych struktur. O umiejętności ich poszczególnego nazywana jeszcze nie może być mowy. Za to zupełnie nie wiadomo, skąd i jaką drogą dedukcji, Marsjanin jest w stanie (z rozbrajającą naturalnością i oczywistością) zawołać dwie, jakże ważne sylaby: ma-ma lub ta-ta… I wtedy on sam i uosobienia tych dwóch sylab wchodzą w nową erę.
Zostaw, przestań, chodź tu
Erę nie tylko pielęgnowania, pilnowania, bawienia, tulenia, podziwiania. Erę podjęcia ogromnej wagi odpowiedzialności wychowywania Marsjanina, aby przystosować go do niełatwych warunków życia na naszej planecie. Era ta w początkowej fazie przeciętnie ogranicza się do zasady: „zostaw, przestań, chodź tu”. Zazwyczaj my chcemy tak, a ono inaczej. Pokazujemy, uczymy, tłumaczymy. Ono chce zupełnie na odwrót: w przeciwną stronę, inny obiekt, odwrotną pozycję. Wtedy rozżarza się malutka nitka ognia, ale zanim się zapali, wszelki płomień zostaje zduszony… makatką pieszczoty.
Ziemia niczyja
Czasem pojawia się ziemia niczyja. Rysuje się gdzieś między naszym poczuciem nadopiekuńczości, a jego potrzebą nauki samodzielności. I to tam jest najbardziej niebezpiecznie. Tam mogą paść pociski bezmyślności, zagapienia, odwrócenia uwagi… o jedną sekundę za długo.
Marsjanin z czasem staje się coraz bardziej samodzielny i jego wygląd oraz zachowanie upodabniają się (zwykle tropem kodu genetycznego) do naszych. Zanim to jednak nastąpi, trzeba powziąć długą i wyboistą drogę walki o ochronę i przetrwanie tego zagrożonego naszym światem gatunku. Warto. Bo to gatunek z rodziny bobasowatych, z natury przesłodki, jedyny w swoim rodzaju, mieszczący w swoich małych rączkach – jedynie i aż – nasz cały świat.
Czytała… Krystyna Czubówna ☺
*) Wpis ten powstał w mojej głowie ponad roku temu, gdy media podały tragiczną historię dwuletniej dziewczynki, która niepilnowana przez mamę, biegnąc na przywitanie taty, wbiegła mu pod koła cofającego do garażu samochodu. Historia ta otwiera oczy, jak bardzo nasze dzieci są z innej planety. Jak bardzo trzeba im wszystko pokazać, udowadniać, uczyć i przede wszystkim – uważać! Bo… “Tragedia w Ustce wydarzyła się z dwóch powodów”.