Byłam przy niej, gdy zaliczała miękkie lądowanie – na moim brzuchu. Wraz z pierwszym krzykiem. Byłam przy niej, gdy tonęła buzią niepotrafiącą pomieścić wodospady mleka. Byłam przy niej, gdy świat coraz bardziej stawał się wertykalny. Byłam, gdy skojarzyła, że można po nim stąpać. Nie było mnie, gdy nagle skończył jej się krawężnik. Nie zdążyłam… Kiedy dziecko zaczyna chodzić: wszystko się zmienia. Podwójnie!
Nie zdążyłam przy tamtym krawężniku. I pewnie jeszcze nie raz nie zdążę. Nie zauważę. Nie będzie mnie. Gdy pojawią się schody. Gdy będzie ciemno. Gdy nadejdą źli ludzie. Gdy samochód będzie jechał za szybko.
Kiedy dziecko zaczyna chodzić…
Kiedy rodzi się dziecko, wszystko się zmieni – mówili. Kiedy dziecko zaczyna chodzić, już nic nie będzie takie samo – przepowiadali. Kiedy dziecko płacze, Twój świat się zmienia – podszeptywali. I po części mieli rację. Czyżby już oczami wyobraźni widzieli tę przepaść zza wysokiego krawężnika, który ją zrzucił? I morze łez. I drugie dno?
Kiedy dziecko zaczyna chodzić: wszystko się zmienia! Podwójnie…
Kiedy dziecko zaczyna chodzić faktycznie wszystko się zmienia. I mniemam twierdzić, że w niczym nieodkryta tu na nowo prawda ma dwa dna. Jedno – dotyczy teraźniejszości: wygodnych butów, usuwania przeszkód, progów i dywanów; skarpetek z antypoślizgem.
Drugie dno uwypukla się w stronę przyszłości. Jak ten świat, do którego przyszła ją potraktuje? Którą drogę wybiorą te z dnia na dzień pewniejsze kroki? Jakim następnym razem okaże się ten wysoki krawężnik, który ją zrzucił?
Kiedy dziecko zaczyna chodzić w “tata style”!
Czasem sobie myślę, że dobrze, że Nela z Zuzią nie są takie jak ja – w gorącej wodzie kąpane, skaczące w ogień tu i teraz, robiące wszystko na hip hip hurra. Raczej po tacie odziedziczyły dużą przestrzeń rozsądku z tyłu głowy, dobrą dozę asekuracji i manię sprawdzania wszystkiego po raz enty.
No dobra, może aż tak idealnie nie jest, bo Zuzia, która dopiero co ruszyła w świat o dwóch, a nie czterech łapkach, pod nogi przecież absolutnie nie patrzą. Ale jak już o coś zawadzi – sztukę spadania – dosłowne – na 4 łapy, z często wersją: „plus na pupę” – opanowała po mistrzowsku!
Świecie – bądź jej miękkim!
Świecie, oddaję Ci ją w opiekę! Jej zgrabne, ale ciągle chwiejne nogi: w Twoje dobre ręce!
Świecie, skoro moje dziecko wkomponowało się już w Twój dostatek i rysuje w nim nowe trasy – bądź jej przyjacielem!
Świecie, gdy znowu czegoś nie zauważy, pobiegnie za szybko, ktoś podłoży nogę: bądź jej miękkim.
Świecie, gdy jedzie spokojnie poboczem w własnym bagażem planów, marzeń i obowiązków – nie wyprzedzaj na podwójnej ciągłej.
Nie bądź ruchomymi piaskami niebezpieczeństw, o których mnie się jeszcze nie śniło i przy których krawężnik to mrówka wśród dinozaurów.
Ale Świecie,…
Nie bądź zbyt miękkim dywanem, bo łatwo w nim ugrzęznąć wygodą i leniwą pupą.
Nie bądź pustą piaskownicą, bo musi nauczyć się walczyć o swoje wiaderko i łopatki.
Nie bądź placem zabaw, bo życie to nie tylko bujanie w obłokach i rozrywka.
Nie bądź sypiącą się niezauważalnie, w mgnieniu oka klepsydrą pełną piasku i czasu Życia.
Świecie, bądź jak plaża:
Trochę zmywaj czasem głowę, gdy się zapomni o cienkiej granicy, gdzie suchy ląd.
Nie pozwól zgubić śladu przeszłości. Długofalowo kreśl horyzont przyszłości.
Oświecaj słońcem, które raz wschodzi, raz zachodzi, ale nigdy nie znika.
Rzuć trochę meduz – by wiedzieć, że przy nieopatrznym ruchu można łatwo się sparzyć.
Podaruj bursztyny – jako dowód, że wytrwałość i determinacja popłacają.
Rozłóż wodorosty i muszelki – dla nauki odróżniania dobra od zła.
Oświeć zachodzącym, czerwieniejącym słońcem, by serce nauczyło się wzruszać… z zachwytu.
Bądź!
Świecie, a gdy nie nadążysz, gdy pobiegnie za szybko, nieostrożnie, a mnie zabraknie. Pocałuj. Przytul. I bądź. W postaci dobrego człowieka.
Świecie, bądź jej miękkim!
Byłam przy niej, gdy zaliczała miękkie lądowanie – na moim brzuchu. Wraz z pierwszym krzykiem. Byłam przy niej, gdy tonęła buzią niepotrafiącą pomieścić wodospady mleka. Byłam przy niej, gdy świat coraz bardziej stawał się wertykalny. Byłam, gdy skojarzyła, że można po nim stąpać. Nie było mnie, gdy nagle skończył jej się krawężnik. Nie zdążyłam… Kiedy dziecko zaczyna chodzić: wszystko się zmienia. Podwójnie!
Nie zdążyłam przy tamtym krawężniku. I pewnie jeszcze nie raz nie zdążę. Nie zauważę. Nie będzie mnie. Gdy pojawią się schody. Gdy będzie ciemno. Gdy nadejdą źli ludzie. Gdy samochód będzie jechał za szybko.
Kiedy dziecko zaczyna chodzić…
Kiedy rodzi się dziecko, wszystko się zmieni – mówili. Kiedy dziecko zaczyna chodzić, już nic nie będzie takie samo – przepowiadali. Kiedy dziecko płacze, Twój świat się zmienia – podszeptywali. I po części mieli rację. Czyżby już oczami wyobraźni widzieli tę przepaść zza wysokiego krawężnika, który ją zrzucił? I morze łez. I drugie dno?
Kiedy dziecko zaczyna chodzić: wszystko się zmienia! Podwójnie…
Kiedy dziecko zaczyna chodzić faktycznie wszystko się zmienia. I mniemam twierdzić, że w niczym nieodkryta tu na nowo prawda ma dwa dna. Jedno – dotyczy teraźniejszości: wygodnych butów, usuwania przeszkód, progów i dywanów; skarpetek z antypoślizgem.
Drugie dno uwypukla się w stronę przyszłości. Jak ten świat, do którego przyszła ją potraktuje? Którą drogę wybiorą te z dnia na dzień pewniejsze kroki? Jakim następnym razem okaże się ten wysoki krawężnik, który ją zrzucił?
Kiedy dziecko zaczyna chodzić w “tata style”!
Czasem sobie myślę, że dobrze, że Nela z Zuzią nie są takie jak ja – w gorącej wodzie kąpane, skaczące w ogień tu i teraz, robiące wszystko na hip hip hurra. Raczej po tacie odziedziczyły dużą przestrzeń rozsądku z tyłu głowy, dobrą dozę asekuracji i manię sprawdzania wszystkiego po raz enty.
No dobra, może aż tak idealnie nie jest, bo Zuzia, która dopiero co ruszyła w świat o dwóch, a nie czterech łapkach, pod nogi przecież absolutnie nie patrzą. Ale jak już o coś zawadzi – sztukę spadania – dosłowne – na 4 łapy, z często wersją: „plus na pupę” – opanowała po mistrzowsku!
Świecie – bądź jej miękkim!
Świecie, oddaję Ci ją w opiekę! Jej zgrabne, ale ciągle chwiejne nogi: w Twoje dobre ręce!
Świecie, skoro moje dziecko wkomponowało się już w Twój dostatek i rysuje w nim nowe trasy – bądź jej przyjacielem!
Świecie, gdy znowu czegoś nie zauważy, pobiegnie za szybko, ktoś podłoży nogę: bądź jej miękkim.
Świecie, gdy jedzie spokojnie poboczem w własnym bagażem planów, marzeń i obowiązków – nie wyprzedzaj na podwójnej ciągłej.
Nie bądź ruchomymi piaskami niebezpieczeństw, o których mnie się jeszcze nie śniło i przy których krawężnik to mrówka wśród dinozaurów.
Ale Świecie,…
Nie bądź zbyt miękkim dywanem, bo łatwo w nim ugrzęznąć wygodą i leniwą pupą.
Nie bądź pustą piaskownicą, bo musi nauczyć się walczyć o swoje wiaderko i łopatki.
Nie bądź placem zabaw, bo życie to nie tylko bujanie w obłokach i rozrywka.
Nie bądź sypiącą się niezauważalnie, w mgnieniu oka klepsydrą pełną piasku i czasu Życia.
Świecie, bądź jak plaża:
Trochę zmywaj czasem głowę, gdy się zapomni o cienkiej granicy, gdzie suchy ląd.
Nie pozwól zgubić śladu przeszłości. Długofalowo kreśl horyzont przyszłości.
Oświecaj słońcem, które raz wschodzi, raz zachodzi, ale nigdy nie znika.
Rzuć trochę meduz – by wiedzieć, że przy nieopatrznym ruchu można łatwo się sparzyć.
Podaruj bursztyny – jako dowód, że wytrwałość i determinacja popłacają.
Rozłóż wodorosty i muszelki – dla nauki odróżniania dobra od zła.
Oświeć zachodzącym, czerwieniejącym słońcem, by serce nauczyło się wzruszać… z zachwytu.
Bądź!
Świecie, a gdy nie nadążysz, gdy pobiegnie za szybko, nieostrożnie, a mnie zabraknie. Pocałuj. Przytul. I bądź. W postaci dobrego człowieka.