Kilka dni temu, gdy spacerowałam sobie brzegiem morza, kilkadziesiąt kilometrów obok wydarzyła się tragedia w Ustce – dziecko wpadło do wody i walczy o życie. Tym samym, od razu jego Rodzice wpadli pod stukający młotek Wysokiego Sądu – „najmądrzejszych rodziców świata”, którzy nie znają ani empatii, ani litości. Kilka lat temu, gdy czuwałam przy umierającym w szpitalu synku, obok na podpiętych do ciężkiej aparatury łóżkach wydarzała się tragedia – codziennie dzieci przegrywały walkę o życie. Nikt, poza najbliższymi o nich nie wiedział. O ich rodzicach – nikt nawet nie pomyślał.
Mądrzejsi
Wypadek ostatnich dni w Ustce znów rozwiązał usta i popuścił cugle mędrkowania niektórym rodzicom, nie-rodzicom, mediom oraz „krewnym i znajomym królika”. A mnie w obliczu tej tragedii weszła do głowy tylko jedna myśl: w dzisiejszych czasach, cholernie trudno jest być rodzicem. Nie mam na myśli walki o każdą minutę snu, o szukanie złotych sposobów na odpieluchowanie, o nadążanie za każdą potrzebą zakomunikowaną płaczem lub monologiem niezrozumiałych głosek. Każdy rodzic ma swojego nieprzejednanego i niezwyciężonego wroga: mądrzejszych od siebie. Wróć: pseudo-mądrzejszych. Innych rodziców, dziadków, ciocie, przyjaciół, „krewnych i znajomych królika”.
Molo w Ustce
Molo w Ustce. Jest słoneczny, trochę wietrzny, spokojny dzień pierwszej połowy września. Wzdłuż plaży spacerują rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa z psami, zakochane pary ze splecionym warkoczem ramion własnych. Na końcu molo jedna z rodzin robi sobie zdjęcie. Mama, tata i córeczka w wózku. Pstryk i już. Można wracać na piasek i dalej spacerować wzdłuż plaży.
Molo w Ustce. Jest słoneczny, trochę wietrzny, spokojny dzień pierwszej połowy września. Wzdłuż plaży spacerują rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa z psami, zakochane pary ze splecionym warkoczem ramion własnych. Na końcu molo jedna z rodzin robi sobie zdjęcie. Mama, tata i córeczka w wózku. Pstryk i… zawiał wiatr, dziewczynce w wózku zrywa czapkę, mama z tatą rzucają się na ratunek czapce, nieopatrznie wypuszczając telefon, który wysmykuje się pomiędzy zbyt szerokie dla niego rozstawy desek zbitych w pomost na molo i… plusk, wpada bez pożegnania w spienione i ciemne wody Bałtyku.
Molo w Ustce. Jest słoneczny, trochę wietrzny, spokojny dzień pierwszej połowy września. Wzdłuż plaży spacerują rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa z psami, zakochane pary ze splecionym warkoczem ramion własnych. Na końcu molo jedna z rodzin robi sobie zdjęcie. Mama, tata i córeczka w wózku. Pstryk i… zawiał wiatr. Zawiał za słabo, by przewrócić mamę, tatę lub wózek. Wystarczająco mocno, by niezabezpieczony wózek pchnąć do przodu. Wprost do okrutnie zimnych, bezlitośnie nieprzejednanych, złowrogo niedocenianych, a zabójczych fal Bałtyku. Wraz z wózkiem spadło dziecko.
Co różni te trzy historie? Ułamek sekundy. Gram pecha więcej. Chwila tej samej nieuwagi, która zdarza się na co dzień, ale jej finał uchodzi nam na sucho. Mniej szczęścia. I jedną walkę o życie więcej.
W kokonie
Owszem, Rodzice mogli zabezpieczyć wózek. Mogli przewidzieć siłę wiatru. Mogli nie iść na molo. Mogli nie robić sobie zdjęcia. Mogli nie jechać na wakacje.
Dzieci, wokół których siedziałam na przeszywająco cichej sali OIOM-u mogły nie iść do szkoły. Wtedy nie potrąciłby ich na chodniku pędzący samochód. Mogły nie grać w piłkę, wtedy nie zderzyłyby się z napastnikiem z drużyny przeciwnej. Ich rodzice mogli nie pić bezpiecznie dzierżonej w swoich rękach kawy, zaraz przed tym jak ich podopieczni chcieli splądrować jeszcze parujący wrzątkiem czajnik. Rodzice mogli nie puszczać do przedszkola, wtedy zmniejszyliby ryzyko zarażenia się rzadką, a śmiertelną sepsą.
Historia z Ustki nie daje nam prawa do zasiadania w ławie przysięgłych, albo co gorsza – od razu dyktować wyrok – bez sekundy skruchy, empatii, zastanowienia. Tragedia z Ustki nie jest taka sama jak letnie, nagminne relacje rodzicielskiego bestialstwa i nieopisanej słowami głupoty zamykania dzieci w nagrzanych i rozgrzewających je do śmierci samochodach. Tragedia z Ustki to wy-pa-dek. A Słownik Języka Polskiego mówi, że „wypadek to nieszczęśliwe, niezamierzone wydarzenie, które spowodowało straty materialne, w którym ktoś ucierpiał”.
Dwa powody
Tragedia w Ustce niech wydarzy się w naszej głowie tylko i wyłącznie z dwóch, ważnych powodów: po pierwsze, niech uświadomi jak bardzo nasze życie jest kruche. Nasze życie – Rodziców: przebiegających na oślep na przejściu dla pieszych albo wciskających pedał gazu, by zdążyć nie wiadomo gdzie i po co… o 5 minut wcześniej. Naszych dzieci: rozbujających się zbyt wysoko na starych, rozklekotanych huśtawkach, plądrujących przyciski w samochodzie, gdy w stacyjce tkwi zapomniany kluczyk; wybiegających w martwy punkt lusterka na spotkanie z tatą, który cofa do garażu.
A drugi powód? Zamiast oceniać, pławić się w swoich najmądrzejszych uwagach świata, oskarżeniach i szyderstwach na temat nierozważnych Rodziców, zróbmy sobie trening empatii oraz rachunek sumienia: czy my zawsze zabezpieczamy wózek? Gdybym weszła do kuchni minutę później, moja córeczka wypadłaby z krzesełka, w którym zdążyła już wstać i wspiąć się na stolik. Nie wiadomo jak. Bo była przypięta. Gdybym zorientowała się sekundę później, moja córeczka połknęłaby na moich oczach, leżąc na przewijaku nakrętkę od Bepanthenu. Nie wiadomo skąd. Bo w zasięgu jej niby nie było. Jaką jestem matką? Odpowiem nieskromnie: najlepszą, jaką potrafię być. Taką samą jak mama dziewczynki z molo. Taką samą jak mama potrąconego chłopca ze szpitala. Ty pewnie miałbyś o nas inne zdanie. Gdybyś też nie był rodzicem.
Bo czy my wszyscy jesteśmy zawsze tak super hiper uważni, przezorni i przewidujący podczas sprawowania opieki nad naszymi dziećmi? Jeśli nie, to niech tragedia z Ustki otworzy nam oczy na fakt, że o nieszczęście, szczególnie to niezamierzone jest naprawdę łatwiej niż nam się wydaje.
Bądźmy mądrzy, ale przed szkodą. Własną. Bo molo w Ustce dzieje się w naszych domach, na naszych podwórkach – co dnia.
Tragedia w Ustce wydarzyła się z dwóch powodów
Kilka dni temu, gdy spacerowałam sobie brzegiem morza, kilkadziesiąt kilometrów obok wydarzyła się tragedia w Ustce – dziecko wpadło do wody i walczy o życie. Tym samym, od razu jego Rodzice wpadli pod stukający młotek Wysokiego Sądu – „najmądrzejszych rodziców świata”, którzy nie znają ani empatii, ani litości. Kilka lat temu, gdy czuwałam przy umierającym w szpitalu synku, obok na podpiętych do ciężkiej aparatury łóżkach wydarzała się tragedia – codziennie dzieci przegrywały walkę o życie. Nikt, poza najbliższymi o nich nie wiedział. O ich rodzicach – nikt nawet nie pomyślał.
Mądrzejsi
Wypadek ostatnich dni w Ustce znów rozwiązał usta i popuścił cugle mędrkowania niektórym rodzicom, nie-rodzicom, mediom oraz „krewnym i znajomym królika”. A mnie w obliczu tej tragedii weszła do głowy tylko jedna myśl: w dzisiejszych czasach, cholernie trudno jest być rodzicem. Nie mam na myśli walki o każdą minutę snu, o szukanie złotych sposobów na odpieluchowanie, o nadążanie za każdą potrzebą zakomunikowaną płaczem lub monologiem niezrozumiałych głosek. Każdy rodzic ma swojego nieprzejednanego i niezwyciężonego wroga: mądrzejszych od siebie. Wróć: pseudo-mądrzejszych. Innych rodziców, dziadków, ciocie, przyjaciół, „krewnych i znajomych królika”.
Molo w Ustce
Molo w Ustce. Jest słoneczny, trochę wietrzny, spokojny dzień pierwszej połowy września. Wzdłuż plaży spacerują rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa z psami, zakochane pary ze splecionym warkoczem ramion własnych. Na końcu molo jedna z rodzin robi sobie zdjęcie. Mama, tata i córeczka w wózku. Pstryk i już. Można wracać na piasek i dalej spacerować wzdłuż plaży.
Molo w Ustce. Jest słoneczny, trochę wietrzny, spokojny dzień pierwszej połowy września. Wzdłuż plaży spacerują rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa z psami, zakochane pary ze splecionym warkoczem ramion własnych. Na końcu molo jedna z rodzin robi sobie zdjęcie. Mama, tata i córeczka w wózku. Pstryk i… zawiał wiatr, dziewczynce w wózku zrywa czapkę, mama z tatą rzucają się na ratunek czapce, nieopatrznie wypuszczając telefon, który wysmykuje się pomiędzy zbyt szerokie dla niego rozstawy desek zbitych w pomost na molo i… plusk, wpada bez pożegnania w spienione i ciemne wody Bałtyku.
Molo w Ustce. Jest słoneczny, trochę wietrzny, spokojny dzień pierwszej połowy września. Wzdłuż plaży spacerują rodziny z dziećmi, starsze małżeństwa z psami, zakochane pary ze splecionym warkoczem ramion własnych. Na końcu molo jedna z rodzin robi sobie zdjęcie. Mama, tata i córeczka w wózku. Pstryk i… zawiał wiatr. Zawiał za słabo, by przewrócić mamę, tatę lub wózek. Wystarczająco mocno, by niezabezpieczony wózek pchnąć do przodu. Wprost do okrutnie zimnych, bezlitośnie nieprzejednanych, złowrogo niedocenianych, a zabójczych fal Bałtyku. Wraz z wózkiem spadło dziecko.
Co różni te trzy historie? Ułamek sekundy. Gram pecha więcej. Chwila tej samej nieuwagi, która zdarza się na co dzień, ale jej finał uchodzi nam na sucho. Mniej szczęścia. I jedną walkę o życie więcej.
W kokonie
Owszem, Rodzice mogli zabezpieczyć wózek. Mogli przewidzieć siłę wiatru. Mogli nie iść na molo. Mogli nie robić sobie zdjęcia. Mogli nie jechać na wakacje.
Dzieci, wokół których siedziałam na przeszywająco cichej sali OIOM-u mogły nie iść do szkoły. Wtedy nie potrąciłby ich na chodniku pędzący samochód. Mogły nie grać w piłkę, wtedy nie zderzyłyby się z napastnikiem z drużyny przeciwnej. Ich rodzice mogli nie pić bezpiecznie dzierżonej w swoich rękach kawy, zaraz przed tym jak ich podopieczni chcieli splądrować jeszcze parujący wrzątkiem czajnik. Rodzice mogli nie puszczać do przedszkola, wtedy zmniejszyliby ryzyko zarażenia się rzadką, a śmiertelną sepsą.
Historia z Ustki nie daje nam prawa do zasiadania w ławie przysięgłych, albo co gorsza – od razu dyktować wyrok – bez sekundy skruchy, empatii, zastanowienia. Tragedia z Ustki nie jest taka sama jak letnie, nagminne relacje rodzicielskiego bestialstwa i nieopisanej słowami głupoty zamykania dzieci w nagrzanych i rozgrzewających je do śmierci samochodach. Tragedia z Ustki to wy-pa-dek. A Słownik Języka Polskiego mówi, że „wypadek to nieszczęśliwe, niezamierzone wydarzenie, które spowodowało straty materialne, w którym ktoś ucierpiał”.
Dwa powody
Tragedia w Ustce niech wydarzy się w naszej głowie tylko i wyłącznie z dwóch, ważnych powodów: po pierwsze, niech uświadomi jak bardzo nasze życie jest kruche. Nasze życie – Rodziców: przebiegających na oślep na przejściu dla pieszych albo wciskających pedał gazu, by zdążyć nie wiadomo gdzie i po co… o 5 minut wcześniej. Naszych dzieci: rozbujających się zbyt wysoko na starych, rozklekotanych huśtawkach, plądrujących przyciski w samochodzie, gdy w stacyjce tkwi zapomniany kluczyk; wybiegających w martwy punkt lusterka na spotkanie z tatą, który cofa do garażu.
A drugi powód? Zamiast oceniać, pławić się w swoich najmądrzejszych uwagach świata, oskarżeniach i szyderstwach na temat nierozważnych Rodziców, zróbmy sobie trening empatii oraz rachunek sumienia: czy my zawsze zabezpieczamy wózek? Gdybym weszła do kuchni minutę później, moja córeczka wypadłaby z krzesełka, w którym zdążyła już wstać i wspiąć się na stolik. Nie wiadomo jak. Bo była przypięta. Gdybym zorientowała się sekundę później, moja córeczka połknęłaby na moich oczach, leżąc na przewijaku nakrętkę od Bepanthenu. Nie wiadomo skąd. Bo w zasięgu jej niby nie było. Jaką jestem matką? Odpowiem nieskromnie: najlepszą, jaką potrafię być. Taką samą jak mama dziewczynki z molo. Taką samą jak mama potrąconego chłopca ze szpitala. Ty pewnie miałbyś o nas inne zdanie. Gdybyś też nie był rodzicem.
Bo czy my wszyscy jesteśmy zawsze tak super hiper uważni, przezorni i przewidujący podczas sprawowania opieki nad naszymi dziećmi? Jeśli nie, to niech tragedia z Ustki otworzy nam oczy na fakt, że o nieszczęście, szczególnie to niezamierzone jest naprawdę łatwiej niż nam się wydaje.
Bądźmy mądrzy, ale przed szkodą. Własną. Bo molo w Ustce dzieje się w naszych domach, na naszych podwórkach – co dnia.