Wiecie już, że ja nie żyję, a celebruję, prawda? 🙂 I jak nie lubię się powtarzać, tak to oświadczenie, będziecie czytać często i będę to robić świadomie. Bo żyć to za mało. Dla mnie za mało. Muszę sobie poświętować, czyli po mojemu: zwyczajnie niezwyczajnie nacieszyć się z szeroko pojętych drobnostek – ze słońca; z tęczy po burzy; z pierwszego dnia lata; z nowego słowa uformowanego z wdziękiem przez córeczkę; z pierwszych, własnoręcznie ulepionych pierogów. Te pozytywne drobiazgi ładują mi akumulatory na czasy, kiedy na jakąś chwilę i przez jakiś powód przestają się one nagle pojawiać lub ja nie potrafię z taką łatwością ich zauważać. Więc, póki są, zbieram je po drodze i kolekcjonuję zamykając… w pudełku, w pamięci, w literach. Tutaj. Przed Wami.
Czułam
Jest taki dzień w roku, który odmierza mi lata. Od lat czterech. Jest taki dzień w roku, w którym następuje reset. Minionego roku. Jest taki dzień w roku, kiedy chodzę te kilka (co najmniej) kroków nad ziemią i patrzę kilka chwil dłużej między chmury. Jest taki dzień, kiedy zamiast smutno, jest wesoło. I wcale nie chodzi tu ani o Sylwestra, ani o Nowy Rok. Bo Sylwestra spędzam z różnymi ludźmi, w różnych miejscach. A ten dzień spędzam w tym samym miejscu, z tymi samymi ludźmi. I chodzi zawsze o pierwszy weekend czerwca, najbliższy dacie piątego czerwca. I wtedy zawsze pada sakramentalne: “dacie wiarę, że minął już rok…”?
Cztery lata temu to właśnie piątego czerwca zawalił mi się świat. Choroba mojego synka wyłączyła mu widzialność, a założyła skrzydła… I trochę czasu musiało upłynąć, zanim podjęliśmy decyzję, że ten najgorszy dzień w życiu przekujemy w coś dobrego: w coś, co wskrzesi szczery uśmiech, zbliży oddalonych, zrobi rachunek zysków i strat, pozwoli uwierzyć od nowa. Od czterech lat, w najbliższy weekend piątego czerwca organizujemy „Rycerzykowy Memoriał”. Co roku jest prawie tak samo: prawie ci sami kochani bliscy, bieszczadzkie plenery, koszulki ze specjalnym nadrukiem, salwy śmiechów przy ognisku ze scenariuszem zabaw z kalamburami w tle. I najważniejsze: jest balonik w Kubusia Puchatka, który puszczamy gdzieś hen, w niebo. I wtedy wstępuje w nas ta nowa, dobra pewność: „Anioły czuwają. Nic nam się złego nie może przydarzyć”. A jak się przydarzy? Trudno, niech oni się martwią…
Bo przecież… głupio tak, nie wierzyć w nic.
Widziałam
Lubię oglądać filmy nic o nich nie wiedząc. Nie czytając opinii, nie podglądając wątków fabuły. Lubię robić też coś filmowo pod prąd. Tym samym, gdy całe miasto było wytapetowane plakatami: “Jutro będziemy szczęśliwi“, my sięgnęliśmy po jego pierwowzór produkcji meksykańskiej. I jeśli chcecie mieć udany wieczór filmowy: pełen refleksji, ładnych obrazów i przyklaśnięcia (o ironio, jakże nam bliskiej) filozofii “jakby jutra miało nie być”, to tytuł “Instrukcji nie załączono” spełni to życzenie zamiast złotej rybki. I mogłabym o tym filmie napisać długi, osobny wpis, ale… po co miałabym pokalać literami tak ciepły i czuły obraz, który opowiada o tym, co naprawdę ważne. Z uśmiechem, który na koniec zroszą łzy. Męskie także.
Byłam
W czerwcu byłam w wielu modnych, nowych miejscach Krakowa. Ale teraz to tylko jedno miejsca zasługuje by podsumować moja baykę czerwcową. A nazywa się: Niedaleko Cafe. Jest nie dla wszystkich niedaleko, ale na pewno w zasięgu dla mieszkańców Bronowic, Azorów i okolic Modlniczki. I nie jest nowe. Nie jest modne. Nie jest znane. A skradło moje serce choćby po to, żeby właśnie tam spędzać niedalekie, miłe i smaczne wieczory wśród przyjaciół. Skradł serce pomysł: otwarcia baru we własnym, prywatnym, kameralnym ogródku dobrze dostosowanym do potrzeb rodzin z dziećmi (piaskownica, huśtawki i bezpieczna przestrzeń na piknik rodziców i bieganie dzieci). Skradł serce właściciel-kelner klękający na naszym kocu, pytający, czy bajgla z łososiem może posmarować margaryną roślinną (nasza alergia mleczna trwa w najlepsze i są o niej poinformowani wszyscy kelnerzy Krakowa). Skradły serce niekrakowskie ceny i hipsterskie, ale dalekie od snobistycznych klimaty. Skradł serce koktajl oreo… sami się przekonajcie dlaczego! W Niedaleko Cafe… 😉
Tym podsumowaniem czerwca jednocześnie rozpoczynam nowy cykl wpisów na ostatni dzień każdego miesiąca. Będę Wam przedstawiać moje chwile-akumulatory, które napędziły miniony miesiąc. I będę się bardzo cieszyć jak w komentarzach opowiecie mi o Waszych! A będę się cieszyć jeszcze bardziej, jak uczynicie z tego taki rytuał: zapamiętywania (przynajmniej raz w miesiącu) swoich małych chwil szczęśliwości. Tym samym, łatwiej będzie nam znieść chwile zwykłości lub smutności wszelkich. Umawiamy się na taka małą fanaberię ludzi nie żyjących, a celebrujących? 🙂
Jakie jest Wasze: #czułam, #byłam, #widziałam? 😉
Moja BAYKA czerwcowa
Wiecie już, że ja nie żyję, a celebruję, prawda? 🙂 I jak nie lubię się powtarzać, tak to oświadczenie, będziecie czytać często i będę to robić świadomie. Bo żyć to za mało. Dla mnie za mało. Muszę sobie poświętować, czyli po mojemu: zwyczajnie niezwyczajnie nacieszyć się z szeroko pojętych drobnostek – ze słońca; z tęczy po burzy; z pierwszego dnia lata; z nowego słowa uformowanego z wdziękiem przez córeczkę; z pierwszych, własnoręcznie ulepionych pierogów. Te pozytywne drobiazgi ładują mi akumulatory na czasy, kiedy na jakąś chwilę i przez jakiś powód przestają się one nagle pojawiać lub ja nie potrafię z taką łatwością ich zauważać. Więc, póki są, zbieram je po drodze i kolekcjonuję zamykając… w pudełku, w pamięci, w literach. Tutaj. Przed Wami.
Czułam
Jest taki dzień w roku, który odmierza mi lata. Od lat czterech. Jest taki dzień w roku, w którym następuje reset. Minionego roku. Jest taki dzień w roku, kiedy chodzę te kilka (co najmniej) kroków nad ziemią i patrzę kilka chwil dłużej między chmury. Jest taki dzień, kiedy zamiast smutno, jest wesoło. I wcale nie chodzi tu ani o Sylwestra, ani o Nowy Rok. Bo Sylwestra spędzam z różnymi ludźmi, w różnych miejscach. A ten dzień spędzam w tym samym miejscu, z tymi samymi ludźmi. I chodzi zawsze o pierwszy weekend czerwca, najbliższy dacie piątego czerwca. I wtedy zawsze pada sakramentalne: “dacie wiarę, że minął już rok…”?
Cztery lata temu to właśnie piątego czerwca zawalił mi się świat. Choroba mojego synka wyłączyła mu widzialność, a założyła skrzydła… I trochę czasu musiało upłynąć, zanim podjęliśmy decyzję, że ten najgorszy dzień w życiu przekujemy w coś dobrego: w coś, co wskrzesi szczery uśmiech, zbliży oddalonych, zrobi rachunek zysków i strat, pozwoli uwierzyć od nowa. Od czterech lat, w najbliższy weekend piątego czerwca organizujemy „Rycerzykowy Memoriał”. Co roku jest prawie tak samo: prawie ci sami kochani bliscy, bieszczadzkie plenery, koszulki ze specjalnym nadrukiem, salwy śmiechów przy ognisku ze scenariuszem zabaw z kalamburami w tle. I najważniejsze: jest balonik w Kubusia Puchatka, który puszczamy gdzieś hen, w niebo. I wtedy wstępuje w nas ta nowa, dobra pewność: „Anioły czuwają. Nic nam się złego nie może przydarzyć”. A jak się przydarzy? Trudno, niech oni się martwią…
Bo przecież… głupio tak, nie wierzyć w nic.
Widziałam
Lubię oglądać filmy nic o nich nie wiedząc. Nie czytając opinii, nie podglądając wątków fabuły. Lubię robić też coś filmowo pod prąd. Tym samym, gdy całe miasto było wytapetowane plakatami: “Jutro będziemy szczęśliwi“, my sięgnęliśmy po jego pierwowzór produkcji meksykańskiej. I jeśli chcecie mieć udany wieczór filmowy: pełen refleksji, ładnych obrazów i przyklaśnięcia (o ironio, jakże nam bliskiej) filozofii “jakby jutra miało nie być”, to tytuł “Instrukcji nie załączono” spełni to życzenie zamiast złotej rybki. I mogłabym o tym filmie napisać długi, osobny wpis, ale… po co miałabym pokalać literami tak ciepły i czuły obraz, który opowiada o tym, co naprawdę ważne. Z uśmiechem, który na koniec zroszą łzy. Męskie także.
Byłam
W czerwcu byłam w wielu modnych, nowych miejscach Krakowa. Ale teraz to tylko jedno miejsca zasługuje by podsumować moja baykę czerwcową. A nazywa się: Niedaleko Cafe. Jest nie dla wszystkich niedaleko, ale na pewno w zasięgu dla mieszkańców Bronowic, Azorów i okolic Modlniczki. I nie jest nowe. Nie jest modne. Nie jest znane. A skradło moje serce choćby po to, żeby właśnie tam spędzać niedalekie, miłe i smaczne wieczory wśród przyjaciół. Skradł serce pomysł: otwarcia baru we własnym, prywatnym, kameralnym ogródku dobrze dostosowanym do potrzeb rodzin z dziećmi (piaskownica, huśtawki i bezpieczna przestrzeń na piknik rodziców i bieganie dzieci). Skradł serce właściciel-kelner klękający na naszym kocu, pytający, czy bajgla z łososiem może posmarować margaryną roślinną (nasza alergia mleczna trwa w najlepsze i są o niej poinformowani wszyscy kelnerzy Krakowa). Skradły serce niekrakowskie ceny i hipsterskie, ale dalekie od snobistycznych klimaty. Skradł serce koktajl oreo… sami się przekonajcie dlaczego! W Niedaleko Cafe… 😉
Tym podsumowaniem czerwca jednocześnie rozpoczynam nowy cykl wpisów na ostatni dzień każdego miesiąca. Będę Wam przedstawiać moje chwile-akumulatory, które napędziły miniony miesiąc. I będę się bardzo cieszyć jak w komentarzach opowiecie mi o Waszych! A będę się cieszyć jeszcze bardziej, jak uczynicie z tego taki rytuał: zapamiętywania (przynajmniej raz w miesiącu) swoich małych chwil szczęśliwości. Tym samym, łatwiej będzie nam znieść chwile zwykłości lub smutności wszelkich. Umawiamy się na taka małą fanaberię ludzi nie żyjących, a celebrujących? 🙂
Jakie jest Wasze: #czułam, #byłam, #widziałam? 😉