– Co robisz? – spytała mnie kilka(naście) lat temu współlokatorka, gdy ubrałam się do wyjścia, usiadłam na kanapie i zaczęłam beznamiętnie gapić się w okno. – Czekam. Żeby nie iść na wykład – odpaliłam jak na niezbyt gorliwą wówczas studentkę przystało. Minęło sporo czasu, a gdy pytali mnie “co robię?” – wtedy, gdy zazwyczaj nie robiłam nic – odpowiadałam: “Marzę. A nuż się spełni”. No i się… nie spełniało.
Mogłabym Wam napisać: marzenia to ściema! Tylko wtedy moja romantyczna dusza Ani z Zielonego Wzgórza o iście kruczoczarnych (a nie zielonych) włosach ma ochotę wyskoczyć i spuścić mi łomot.
Mam marzenie…
Bo przecież mam marzenia. I miałam. I mieć będę. Te spełniające się tu i teraz? Jest ich trzy. Bycie Mamą. Blog. Podróże. I wiecie co? One mi się nie spełniły. Ot tak. Same. Bo… musiałam im pomóc. Jak? Zrobiłam z nich nie marzenie, a cel. Owszem, nie każdy cel jest marzeniem. Umówmy się, cel zaliczenia wizyty u dentysty albo w warzywniaku niekoniecznie musi być marzeniem. Ale nadając marzeniu charakter celu, dużo wnosimy do jego… mocy spełnialności.
Co potrzeba, by zamienić marzenia w realne cele?
1. Odwaga
Czasem przesądza o wszystkim i jest tym, co nas wypycha z bloków startowych. Marzyłam o tym, by mieć dziecko. Od zawsze. Niby nic wielkiego powiecie. Każdy (no dobra, prawie każdy) w pewnym etapie życia na to marzenie natrafia w swojej hierarchii życiowych planów. Tym, których te plany zaskakują i stają się zanim zacznie się o nich myśleć w ogóle – szczerze zazdroszczę: nawet nie wiecie, ile stresu Was omija! 🙂
Dlaczego u nas była to dość poważna sprawa i marzenie, którego spełnienia tak samo bardzo pragnęliśmy, co się… baliśmy? Otóż na swoim rodzicielskim koncie mieliśmy przecież kilka poronień oraz dość długą historię z chorym synkiem, który dał nam tyle samo szczęścia, co łez. I pustkę w domu. I niepewną przyszłość. Czy historia taka jak ta – której nie życzę największemu wrogowi – także lubi się powtarzać?
Co sprawiło, że mimo bolesnej przeszłości i wszelkich trudów medyczno-położniczych udało nam się doczekać dwóch cudownych, zdrowych, tęczowych córeczek? W wiadomościach prywatnych pytacie mnie o to często. Żaden lekarz (nikt nam nie dawał żadnej pewności). Żaden ksiądz (w sumie nawet ich nie pytaliśmy). Żadne grupy wsparcia. Tylko marzenie wygnania z domu… pustki. I decyzja. I odwaga, by TA decyzja wreszcie zapadła! I… świadomość, że nie mamy wiele do stracenia.
2. Metoda małych kwadratów
To moja autorska nazwa 🙂 Bo inni tę metodę nazywają metodą małych kroków. Tylko ja muszę postęp widzieć. Czarno na białym. A właściwie długopisem na kartce. A odmierzając go krokami, choćby w głowie – nic nie widzę oprócz czarnej dziury rozpaczy “jak to wszystko ogarnąć?”. O co chodzi? Najzwyczajniej w świecie biorę do ręki długopis, na górze strony zapisuję swój cel/marzenie i od dołu strony – metodą listy “to do” – zapisuję wszelkie czynności (od tych mikro po te makro zadania), które muszę wykonać, by do celu się zbliżyć. A obok stoi kwadracik, który po wykonaniu zadania sobie skreślam – jakże miłe to uczucie! Jakże motywujące! Jakże popychające do… zakreślania kolejnych kwadracików.
Tak właśnie było z blogiem. Wiedziałam, że nie chcę być tylko “żoną i mamą na macierzyńskim”. Ale ogarnięcie technicznie postawienia bloga, grafika, kontent, jego promocja i systematyczność wydały mi się przeszkodą nie do pokonania. Do czasu… Do czasu rozpisania sobie kwadracików: co najpierw trzeba zrobić (hosting, domena); co potem (nazwa, logo); co mogę oddelegować np. mężowi; co muszę zrobić sama (zakładki, treści itd.). I poszło! Nie w tydzień, ale w trzy miesiące. Najważniejsze, że był progres. I on jest tym niekończącym się (póki co) zakreślaniem kwadracików. Bo to ciągle takie marzenie, które chce… więcej! 😀
3. Kompromis
Czasem marzenia stają ze sobą w szranki. Ze sobą nawzajem. Albo z rzeczywistością. Np. marzy mi się dom. I marzą mi się dalekie podróże. Co stoi na przeszkodzie? Kasa, misiu, kasa… Jeśli wybuduję dom; mój budżet nie pozwoli na rozbijanie się po świecie. Jeśli zdecyduję się na spędzaniu wczesnego dzieciństwa moich dzieci na pakowaniu walizek i odkrywaniu nowych zakątków świata – dom musi poczekać. I póki co, w naszej hierarchii życiowych marzeń, wygrywają… podróże! I pewnie będą długo wygrywać. Na tyle, na ile starczy… kasy 🙂 I ciekawości świata. A ona zdaje się być niewyczerpana. A dom? Poczeka. Cóż, powiedzmy, że idyllą byłoby kiedyś wybudować z oszczędności. Tylko raczej nie w tej szerokości geograficznej zarobków, gdzie słowo “kredyt” staje się nie fanaberią próżności, ale… konieczną codziennością do pokonania. Niesprawiedliwą codziennością. I oczywiście nie uśmiecha mi się branie kredytu na drugą, jakże niepewną połowę życia. Ale może nadejdzie kiedyś taki moment, że podróży będzie trochę mniej, pieniędzy trochę więcej, a możliwość pożyczenia mniej drastyczna niż ta pod hasłem “kredyt hipoteczny”.
4. Nawyki pod kontrolą
Muszę o tym napisać jako mama. Jako mama, która bywa sfrustrowana, zmęczona, nieidealna. Bo wiem, co to bezsenne noce; bo znam bajkowe scenariusze, które pochłania tzw. “życie” i wtedy… żadne marzenie i żadna droga ku jego spełnienia nie wygląda dobrze. To wyboje. To ostre zakręty w niedoczasie, w zmęczeniu. To wertepy chęci samorealizacji wśród rzeczywistości, która jej przeczy. Dlatego zanim zaczniesz malować swoje kwadraciki i kreślić swoją drogę do celu: zadbaj o to, by być względnie wypoczętą (przynajmniej chwilowo), wyspaną i pozytywnie nastawioną do życia – takiego, jakim ono jest. Marzenia nie lubią frustratów!
5. Motywacja jest przereklamowana
Marzenie to potrzeba zmian. Jak ją urealnić? Potrzeba iskry! Inspiracji – od kogoś. I działania – głównie od siebie. Motywacja – to koło napędowe. Really? Jeśli chcę schudnąć i mam do przejechania danego wieczoru 500 kcal na rowerku biegowym i za cholerę mi się nie chce… nie znajduję żadnej motywacji. Ale jeśli faktycznie moim marzeniem jest schudnięcie, to odwalam jakże modne ostatnio poczucie prokrastynacji, nie szukam na siłę momentu, kiedy przyjdzie mi natchnienie, motywacja lub Bóg wie jeszcze jaka cudowna siła sprawcza, tylko… wskakuję w wygodne portki i… pedałuję! Do celu! Do marzenia! Przez utratę kalorii… do gwiazd! Komu za to podziękuję? Tylko sobie.
– Co robisz? – pyta mnie mąż. – Piszę artykuł na temat, na który już dawno chciałam napisać i wreszcie znalazłam wenę. A moim marzeniem jest… że go przeczytasz i choć jeden z jego podpunktów pomoże Ci odkurzyć twoje własne marzenia. I zamienisz je w cel! 🙂
Mój wpis o marzeniach, marka Provident postanowiła włączyć do swojej kampanii, pośród innych wpisów o marzeniach na brandblogu Blaber.pl.
Marzenia wcale się nie spełniają! Czyli jak zamienić marzenia w realne cele?
– Co robisz? – spytała mnie kilka(naście) lat temu współlokatorka, gdy ubrałam się do wyjścia, usiadłam na kanapie i zaczęłam beznamiętnie gapić się w okno. – Czekam. Żeby nie iść na wykład – odpaliłam jak na niezbyt gorliwą wówczas studentkę przystało. Minęło sporo czasu, a gdy pytali mnie “co robię?” – wtedy, gdy zazwyczaj nie robiłam nic – odpowiadałam: “Marzę. A nuż się spełni”. No i się… nie spełniało.
Mogłabym Wam napisać: marzenia to ściema! Tylko wtedy moja romantyczna dusza Ani z Zielonego Wzgórza o iście kruczoczarnych (a nie zielonych) włosach ma ochotę wyskoczyć i spuścić mi łomot.
Mam marzenie…
Bo przecież mam marzenia. I miałam. I mieć będę. Te spełniające się tu i teraz? Jest ich trzy. Bycie Mamą. Blog. Podróże. I wiecie co? One mi się nie spełniły. Ot tak. Same. Bo… musiałam im pomóc. Jak? Zrobiłam z nich nie marzenie, a cel. Owszem, nie każdy cel jest marzeniem. Umówmy się, cel zaliczenia wizyty u dentysty albo w warzywniaku niekoniecznie musi być marzeniem. Ale nadając marzeniu charakter celu, dużo wnosimy do jego… mocy spełnialności.
Co potrzeba, by zamienić marzenia w realne cele?
1. Odwaga
Czasem przesądza o wszystkim i jest tym, co nas wypycha z bloków startowych. Marzyłam o tym, by mieć dziecko. Od zawsze. Niby nic wielkiego powiecie. Każdy (no dobra, prawie każdy) w pewnym etapie życia na to marzenie natrafia w swojej hierarchii życiowych planów. Tym, których te plany zaskakują i stają się zanim zacznie się o nich myśleć w ogóle – szczerze zazdroszczę: nawet nie wiecie, ile stresu Was omija! 🙂
Dlaczego u nas była to dość poważna sprawa i marzenie, którego spełnienia tak samo bardzo pragnęliśmy, co się… baliśmy? Otóż na swoim rodzicielskim koncie mieliśmy przecież kilka poronień oraz dość długą historię z chorym synkiem, który dał nam tyle samo szczęścia, co łez. I pustkę w domu. I niepewną przyszłość. Czy historia taka jak ta – której nie życzę największemu wrogowi – także lubi się powtarzać?
Co sprawiło, że mimo bolesnej przeszłości i wszelkich trudów medyczno-położniczych udało nam się doczekać dwóch cudownych, zdrowych, tęczowych córeczek? W wiadomościach prywatnych pytacie mnie o to często. Żaden lekarz (nikt nam nie dawał żadnej pewności). Żaden ksiądz (w sumie nawet ich nie pytaliśmy). Żadne grupy wsparcia. Tylko marzenie wygnania z domu… pustki. I decyzja. I odwaga, by TA decyzja wreszcie zapadła! I… świadomość, że nie mamy wiele do stracenia.
2. Metoda małych kwadratów
To moja autorska nazwa 🙂 Bo inni tę metodę nazywają metodą małych kroków. Tylko ja muszę postęp widzieć. Czarno na białym. A właściwie długopisem na kartce. A odmierzając go krokami, choćby w głowie – nic nie widzę oprócz czarnej dziury rozpaczy “jak to wszystko ogarnąć?”. O co chodzi? Najzwyczajniej w świecie biorę do ręki długopis, na górze strony zapisuję swój cel/marzenie i od dołu strony – metodą listy “to do” – zapisuję wszelkie czynności (od tych mikro po te makro zadania), które muszę wykonać, by do celu się zbliżyć. A obok stoi kwadracik, który po wykonaniu zadania sobie skreślam – jakże miłe to uczucie! Jakże motywujące! Jakże popychające do… zakreślania kolejnych kwadracików.
Tak właśnie było z blogiem. Wiedziałam, że nie chcę być tylko “żoną i mamą na macierzyńskim”. Ale ogarnięcie technicznie postawienia bloga, grafika, kontent, jego promocja i systematyczność wydały mi się przeszkodą nie do pokonania. Do czasu… Do czasu rozpisania sobie kwadracików: co najpierw trzeba zrobić (hosting, domena); co potem (nazwa, logo); co mogę oddelegować np. mężowi; co muszę zrobić sama (zakładki, treści itd.). I poszło! Nie w tydzień, ale w trzy miesiące. Najważniejsze, że był progres. I on jest tym niekończącym się (póki co) zakreślaniem kwadracików. Bo to ciągle takie marzenie, które chce… więcej! 😀
3. Kompromis
Czasem marzenia stają ze sobą w szranki. Ze sobą nawzajem. Albo z rzeczywistością. Np. marzy mi się dom. I marzą mi się dalekie podróże. Co stoi na przeszkodzie? Kasa, misiu, kasa… Jeśli wybuduję dom; mój budżet nie pozwoli na rozbijanie się po świecie. Jeśli zdecyduję się na spędzaniu wczesnego dzieciństwa moich dzieci na pakowaniu walizek i odkrywaniu nowych zakątków świata – dom musi poczekać. I póki co, w naszej hierarchii życiowych marzeń, wygrywają… podróże! I pewnie będą długo wygrywać. Na tyle, na ile starczy… kasy 🙂 I ciekawości świata. A ona zdaje się być niewyczerpana. A dom? Poczeka. Cóż, powiedzmy, że idyllą byłoby kiedyś wybudować z oszczędności. Tylko raczej nie w tej szerokości geograficznej zarobków, gdzie słowo “kredyt” staje się nie fanaberią próżności, ale… konieczną codziennością do pokonania. Niesprawiedliwą codziennością. I oczywiście nie uśmiecha mi się branie kredytu na drugą, jakże niepewną połowę życia. Ale może nadejdzie kiedyś taki moment, że podróży będzie trochę mniej, pieniędzy trochę więcej, a możliwość pożyczenia mniej drastyczna niż ta pod hasłem “kredyt hipoteczny”.
4. Nawyki pod kontrolą
Muszę o tym napisać jako mama. Jako mama, która bywa sfrustrowana, zmęczona, nieidealna. Bo wiem, co to bezsenne noce; bo znam bajkowe scenariusze, które pochłania tzw. “życie” i wtedy… żadne marzenie i żadna droga ku jego spełnienia nie wygląda dobrze. To wyboje. To ostre zakręty w niedoczasie, w zmęczeniu. To wertepy chęci samorealizacji wśród rzeczywistości, która jej przeczy. Dlatego zanim zaczniesz malować swoje kwadraciki i kreślić swoją drogę do celu: zadbaj o to, by być względnie wypoczętą (przynajmniej chwilowo), wyspaną i pozytywnie nastawioną do życia – takiego, jakim ono jest. Marzenia nie lubią frustratów!
5. Motywacja jest przereklamowana
Marzenie to potrzeba zmian. Jak ją urealnić? Potrzeba iskry! Inspiracji – od kogoś. I działania – głównie od siebie. Motywacja – to koło napędowe. Really? Jeśli chcę schudnąć i mam do przejechania danego wieczoru 500 kcal na rowerku biegowym i za cholerę mi się nie chce… nie znajduję żadnej motywacji. Ale jeśli faktycznie moim marzeniem jest schudnięcie, to odwalam jakże modne ostatnio poczucie prokrastynacji, nie szukam na siłę momentu, kiedy przyjdzie mi natchnienie, motywacja lub Bóg wie jeszcze jaka cudowna siła sprawcza, tylko… wskakuję w wygodne portki i… pedałuję! Do celu! Do marzenia! Przez utratę kalorii… do gwiazd! Komu za to podziękuję? Tylko sobie.
– Co robisz? – pyta mnie mąż. – Piszę artykuł na temat, na który już dawno chciałam napisać i wreszcie znalazłam wenę. A moim marzeniem jest… że go przeczytasz i choć jeden z jego podpunktów pomoże Ci odkurzyć twoje własne marzenia. I zamienisz je w cel! 🙂
Mój wpis o marzeniach, marka Provident postanowiła włączyć do swojej kampanii, pośród innych wpisów o marzeniach na brandblogu Blaber.pl.