To również minie… Przypominam sobie te słowa za każdym razem, gdy w moim życiu jest nadzwyczaj dobrze. I przypominam je sobie także wtedy, gdy wszystko dookoła zaczyna się walić. Ostatnio te słowa też mocno plączą mi się w głowie. Bo jestem mamą.
To również minie…
Te nieprzyzwoicie wysokie decybele wrzasku eksplodujące w ułamku sekundy, kiedy odpadł guziczek od ulubionej piżamki w króliczki.
Te miski czekoladowej owsianki wyplute na nowy dywan.
Ten kolejny „dzień świstaka” rozpoczęty rozbrajaniem kupy z pampersa i zakończony wylewaniem wody z wanienki po kąpieli.
Ten niekończący się sezon na grypę żołądkową, alergie pokarmowe, zatoki, anginę, trzydniówkę i „Bóg wie, co jeszcze z przedszkola przywlekły”.
Ta niekończąca się opowieść z gatunku melodramatu przybierająca formę teatru jednego lub kilku aktorów krzyczących ciągle „mamoooo!”.
To zapętlone w wiecznym trybie replay „zostań-przestań-chodź tu”.
Te noce, które z okolicznościami wszelkiej maści bezskutecznie walczyły o sen.
Te dylematy wyboru mniejszego zła, to miotanie się między byciem matką i „madką”, ta cienka granica między uczeniem samodzielności a dawaniem poczucia bezpieczeństwa.
Ten nieokiełznany wrzask tryskający łzami prosto w Twoją twarz, która musi zachować spokój, powiedzieć coś i mądrego, i niekrzywdzącego, i czasem jeszcze się uśmiechnąć.
Te kilogramy kołdry, pod którą zasypiasz, ciężkiej od wyrzutów sumienia, bo ukarałaś, bo podniosłaś głos, bo nie dałaś rady.
To wiadro pomyj, które na siebie wylewasz podczas wieczornego demakijażu prosto w lustro, bo ciągle czujesz się niewystarczająco dobra w to całe macierzyństwo.
To również minie…
To również minie…
Te ciepłe policzki, które tulą się do Ciebie, gdy zasypiasz wieczorem tuż obok, i najpiękniejsze uśmiechy świata, które budzą skoro świt.
Te zarzucane na szyję rączki, kiedy wracasz do domu, kiedy z niego wychodzisz albo kiedy się tego najmniej spodziewasz – ot tak!
To „kocham was, mamusiu i tatusiu” wykrzyczane w lawinie śmiechu na samym środku galerii handlowej.
To wspólne dekorowanie naleśników, układanie łyżek i widelców ze zmywarki, mielenie pieprzu do zupy.
To „chcę się psytulić…”, „pocałuj”, „weź mnie na rączki…”.
To bycie razem – czytając książeczki, malując kotki albo budując stajnie z klocków Duplo.
To spojrzenie roziskrzone lawiną najszczerszych emocji, które chcą wysypać się wszystkie na raz: gdy kocha, gdy nienawidzi, gdy się cieszy.
Ten brylantowy rechot niedzielnych poranków splątanych stopami i stópkami w ciągle jeszcze ciepłej, wzburzonej wygłupami pościeli.
Ten entuzjazm, podziw i duma z pierwszych ząbków, kroczków, dni w przedszkolu.
Ten wygrywający wszelkie kadry świata widok śpiącej, rumianej, bezbronnej twarzyczki.
Ten czas na tulenie, nicnierobienie, świata naiwnie szczere odkrywanie.
To również minie…
To również minie…
Jak pewien burzliwy, intensywny, ale piękny sen.
Zbudzisz się gwałtownie, gdy dostaniesz zaproszenie na obronę jego dyplomu.
Obudzi Cię marsz Mendelssohna, gdy je zobaczysz u boku nowego wybranka życia.
Obudzi Cię z kubeł zimnej wody pod postacią słów: „Mamo, nie mów mi co mam robić! Przecież nie jestem już dzieckiem!”.
Tymczasem śnij! Bo sny nigdy nie zdarzają się dwa razy takie same…
P.S. Nie smuć się. Strach o to, by było zawsze wystarczająco zdrowe, bezpieczne i szczęśliwe, duma z najwspanialszego człowieka na świecie, którego sama stworzyłaś, miłość – bezwarunkowa i na zawsze – nie miną. Nigdy.
Mamo, TO minie…
To również minie… Przypominam sobie te słowa za każdym razem, gdy w moim życiu jest nadzwyczaj dobrze. I przypominam je sobie także wtedy, gdy wszystko dookoła zaczyna się walić. Ostatnio te słowa też mocno plączą mi się w głowie. Bo jestem mamą.
To również minie…
Te nieprzyzwoicie wysokie decybele wrzasku eksplodujące w ułamku sekundy, kiedy odpadł guziczek od ulubionej piżamki w króliczki.
Te miski czekoladowej owsianki wyplute na nowy dywan.
Ten kolejny „dzień świstaka” rozpoczęty rozbrajaniem kupy z pampersa i zakończony wylewaniem wody z wanienki po kąpieli.
Ten niekończący się sezon na grypę żołądkową, alergie pokarmowe, zatoki, anginę, trzydniówkę i „Bóg wie, co jeszcze z przedszkola przywlekły”.
Ta niekończąca się opowieść z gatunku melodramatu przybierająca formę teatru jednego lub kilku aktorów krzyczących ciągle „mamoooo!”.
To zapętlone w wiecznym trybie replay „zostań-przestań-chodź tu”.
Te noce, które z okolicznościami wszelkiej maści bezskutecznie walczyły o sen.
Te dylematy wyboru mniejszego zła, to miotanie się między byciem matką i „madką”, ta cienka granica między uczeniem samodzielności a dawaniem poczucia bezpieczeństwa.
Ten nieokiełznany wrzask tryskający łzami prosto w Twoją twarz, która musi zachować spokój, powiedzieć coś i mądrego, i niekrzywdzącego, i czasem jeszcze się uśmiechnąć.
Te kilogramy kołdry, pod którą zasypiasz, ciężkiej od wyrzutów sumienia, bo ukarałaś, bo podniosłaś głos, bo nie dałaś rady.
To wiadro pomyj, które na siebie wylewasz podczas wieczornego demakijażu prosto w lustro, bo ciągle czujesz się niewystarczająco dobra w to całe macierzyństwo.
To również minie…
To również minie…
Te ciepłe policzki, które tulą się do Ciebie, gdy zasypiasz wieczorem tuż obok, i najpiękniejsze uśmiechy świata, które budzą skoro świt.
Te zarzucane na szyję rączki, kiedy wracasz do domu, kiedy z niego wychodzisz albo kiedy się tego najmniej spodziewasz – ot tak!
To „kocham was, mamusiu i tatusiu” wykrzyczane w lawinie śmiechu na samym środku galerii handlowej.
To wspólne dekorowanie naleśników, układanie łyżek i widelców ze zmywarki, mielenie pieprzu do zupy.
To „chcę się psytulić…”, „pocałuj”, „weź mnie na rączki…”.
To bycie razem – czytając książeczki, malując kotki albo budując stajnie z klocków Duplo.
To spojrzenie roziskrzone lawiną najszczerszych emocji, które chcą wysypać się wszystkie na raz: gdy kocha, gdy nienawidzi, gdy się cieszy.
Ten brylantowy rechot niedzielnych poranków splątanych stopami i stópkami w ciągle jeszcze ciepłej, wzburzonej wygłupami pościeli.
Ten entuzjazm, podziw i duma z pierwszych ząbków, kroczków, dni w przedszkolu.
Ten wygrywający wszelkie kadry świata widok śpiącej, rumianej, bezbronnej twarzyczki.
Ten czas na tulenie, nicnierobienie, świata naiwnie szczere odkrywanie.
To również minie…
To również minie…
Jak pewien burzliwy, intensywny, ale piękny sen.
Zbudzisz się gwałtownie, gdy dostaniesz zaproszenie na obronę jego dyplomu.
Obudzi Cię marsz Mendelssohna, gdy je zobaczysz u boku nowego wybranka życia.
Obudzi Cię z kubeł zimnej wody pod postacią słów: „Mamo, nie mów mi co mam robić! Przecież nie jestem już dzieckiem!”.
Tymczasem śnij! Bo sny nigdy nie zdarzają się dwa razy takie same…
P.S. Nie smuć się. Strach o to, by było zawsze wystarczająco zdrowe, bezpieczne i szczęśliwe, duma z najwspanialszego człowieka na świecie, którego sama stworzyłaś, miłość – bezwarunkowa i na zawsze – nie miną. Nigdy.