Za te poranki, podczas których zamiast reklam przerywanych eleganckimi głowami Dzień dobry TVN, wolałam… rozprawiać z Tobą o wyższości wagoników z keczupem nad owsianką.
Za bal u misiów, za pizzę z wilkiem, za ósmy raz Pucia w przeciągu tego samego kwadransa, za sklep w piaskownicy, za puzzle w biedronki, za malowanie Mamy Króliczkowej i Taty Króliczkowego i za zbliżanie mnie do tej magii dzieciństwa, której nie dadzą nawet najlepsze psychotropy.
Za “Mamo, czemu jesteś smutna?”, za najszybszy ambulans w Polsce z drewnianą strzykawką i stetoskopem, za spontaniczny przytulas i “Kocham cię mamusiu!” wykrzyczane na środku sklepu. Nikt nigdy mnie tak nie kochał. I vice versa.
Za to, że stworzyłaś mistrzynię: spontanicznego miksowania pankejków, wycinania kota z sera, lepienia kulek z mielonego, gotowania pomidorowej i risotto po omacku i co trzy dni.
Za te kilkadziesiąt przegranych bitew… mokrych majtek. Po to, by wygrać wojnę: o słuszność siadania na nocnik.
Za te poważne rozmowy w nadbałtyckim lesie sosnowym o pojemności serca, w którym musiałaś nagle także upchnąć swoją młodszą siostrzyczkę, która była tylko brzuchem Mamy. Za to, że zrozumieliśmy jak trudne emocje muszą zmieścić się w tak małej i młodej głowie. Za to, że wszystkim nam wymościłaś posłanie w swoim serduszku na medal.
Za te turbo drzemki, w których Ty nie odpoczywałaś, tylko ładowałaś baterie. A ja nie wiedziałam, ile człowiek jest w stanie osiągnąć celów dnia… w 28 minut.
Za te przełożone wyjścia, nieodbyte spotkania, tylko zaplanowane randki z Tatą, bo… gorączka, bo tęsknota, bo fanaberia. Bo nikt lepiej nie udzielił mi lekcji wyboru życiowych priorytetów.
Za te kilkaset nocy, których nie było: bo pełnia, bo ząbki, bo za długa drzemka w dzień, bo “ten typ tak miał”. Noce, które dłużyły się w nieskończoność, a których już się nie pamięta.
Za te psoty, bunty dwulatka, histerie trzylatka, tupanie, fochy z jedzeniem i inne testy cierpliwości na niby rozsądnej i opanowanej matce, która musiała chwycić w dłoń ster emocji kalibru większego niż kiedykolwiek.
Za żywy dowód na codzienny cud, który się staje na co dzień: widzieliśmy go w Twoim gaworzeniu, nieporadnych kroczkach, pierwszym ‘mamo’, we łzach co wołały jeść i oczach, co nie kłamią mówiąc… spojrzeniem. Widzimy go dalej. Z kreski testu ciążowego stałaś się… ukochanym Domownikiem.
…Ci obiecać.
Że wybrałam Ci najlepsze przedszkole, jakie było w zasięgu: według opinii, zasad i odbytych tam spotkań. Idziesz w dobre ręce.
Że wytłumaczę Twoim nowym paniom, co trzeba zrobić, gdy ktoś Ci nie pozwoli samej ubrać bucików, gdy jesteś zmęczona lub gdy pytasz: “Czy wilki chodzą w różowych sukienkach?”.
Że nigdy nie będę się wtrącać wtedy, kiedy sama z innymi dziećmi będziesz się uczyć wytyczania granic własnego “ja”. Dołączę, gdy granice te przekroczy ktoś za bardzo: sprawiając Ci ból.
Że w pierwszy poniedziałek września wstanę o 6:30, żeby wyprawić Cię najstaranniej z domu na… nową drogę trzyletniego życia. Mimo, iż do ołtarza/przedszkola poprowadzi Cię silniejszy w powstrzymywaniu łez: tata. A ja będę publicznie- jak co dzień na InstaStories z Tobą – dowodzić, że różowe życie jest koloru szarego. Tylko “co dzień” bez Ciebie będzie dużo… za długie!
Że serce będzie mi się darło dokładnie tak samo na pół jak Tobie, gdy któregoś ranka zapłaczesz: “Nie chcę iść. Chcę z Tobą, Mamusiu”. Tylko będę się wtedy musiała uśmiechać i tłumaczyć, że… dzieci na Ciebie czekają, że tak będzie lepiej, że trzeba.
Że będę. W 5 minut drogi, w trymiga, gdy zdecydujesz, że chcesz mnie widzieć. Będę myślami: non stop, gdy ty będziesz broić na placu zabaw albo zajadać obiadek.
…Cię przytulić.
Najmocniej jak potrafię. W tym progu przedszkolnej rzeczywistości. Ja będę przyciskać resztki starej beztroski, zanim nastanie nowy etap, który powoli wyrywa mi Cię z domu: jako preludium szkoły, studiów, ślubu…
Ty się będziesz wyrywać, bo kilka kroków dalej, za nowymi drzwiami widzisz jedno: ahoj, przygodo!
Zanim przekroczysz przedszkolny próg, chciałabym…
…Ci podziękować.
Za te poranki, podczas których zamiast reklam przerywanych eleganckimi głowami Dzień dobry TVN, wolałam… rozprawiać z Tobą o wyższości wagoników z keczupem nad owsianką.
Za bal u misiów, za pizzę z wilkiem, za ósmy raz Pucia w przeciągu tego samego kwadransa, za sklep w piaskownicy, za puzzle w biedronki, za malowanie Mamy Króliczkowej i Taty Króliczkowego i za zbliżanie mnie do tej magii dzieciństwa, której nie dadzą nawet najlepsze psychotropy.
Za “Mamo, czemu jesteś smutna?”, za najszybszy ambulans w Polsce z drewnianą strzykawką i stetoskopem, za spontaniczny przytulas i “Kocham cię mamusiu!” wykrzyczane na środku sklepu. Nikt nigdy mnie tak nie kochał. I vice versa.
Za to, że stworzyłaś mistrzynię: spontanicznego miksowania pankejków, wycinania kota z sera, lepienia kulek z mielonego, gotowania pomidorowej i risotto po omacku i co trzy dni.
Za te kilkadziesiąt przegranych bitew… mokrych majtek. Po to, by wygrać wojnę: o słuszność siadania na nocnik.
Za te poważne rozmowy w nadbałtyckim lesie sosnowym o pojemności serca, w którym musiałaś nagle także upchnąć swoją młodszą siostrzyczkę, która była tylko brzuchem Mamy. Za to, że zrozumieliśmy jak trudne emocje muszą zmieścić się w tak małej i młodej głowie. Za to, że wszystkim nam wymościłaś posłanie w swoim serduszku na medal.
Za te turbo drzemki, w których Ty nie odpoczywałaś, tylko ładowałaś baterie. A ja nie wiedziałam, ile człowiek jest w stanie osiągnąć celów dnia… w 28 minut.
Za te przełożone wyjścia, nieodbyte spotkania, tylko zaplanowane randki z Tatą, bo… gorączka, bo tęsknota, bo fanaberia. Bo nikt lepiej nie udzielił mi lekcji wyboru życiowych priorytetów.
Za te kilkaset nocy, których nie było: bo pełnia, bo ząbki, bo za długa drzemka w dzień, bo “ten typ tak miał”. Noce, które dłużyły się w nieskończoność, a których już się nie pamięta.
Za te psoty, bunty dwulatka, histerie trzylatka, tupanie, fochy z jedzeniem i inne testy cierpliwości na niby rozsądnej i opanowanej matce, która musiała chwycić w dłoń ster emocji kalibru większego niż kiedykolwiek.
Za żywy dowód na codzienny cud, który się staje na co dzień: widzieliśmy go w Twoim gaworzeniu, nieporadnych kroczkach, pierwszym ‘mamo’, we łzach co wołały jeść i oczach, co nie kłamią mówiąc… spojrzeniem. Widzimy go dalej. Z kreski testu ciążowego stałaś się… ukochanym Domownikiem.
…Ci obiecać.
Że wybrałam Ci najlepsze przedszkole, jakie było w zasięgu: według opinii, zasad i odbytych tam spotkań. Idziesz w dobre ręce.
Że wytłumaczę Twoim nowym paniom, co trzeba zrobić, gdy ktoś Ci nie pozwoli samej ubrać bucików, gdy jesteś zmęczona lub gdy pytasz: “Czy wilki chodzą w różowych sukienkach?”.
Że nigdy nie będę się wtrącać wtedy, kiedy sama z innymi dziećmi będziesz się uczyć wytyczania granic własnego “ja”. Dołączę, gdy granice te przekroczy ktoś za bardzo: sprawiając Ci ból.
Że w pierwszy poniedziałek września wstanę o 6:30, żeby wyprawić Cię najstaranniej z domu na… nową drogę trzyletniego życia. Mimo, iż do ołtarza/przedszkola poprowadzi Cię silniejszy w powstrzymywaniu łez: tata. A ja będę publicznie- jak co dzień na InstaStories z Tobą – dowodzić, że różowe życie jest koloru szarego. Tylko “co dzień” bez Ciebie będzie dużo… za długie!
Że serce będzie mi się darło dokładnie tak samo na pół jak Tobie, gdy któregoś ranka zapłaczesz: “Nie chcę iść. Chcę z Tobą, Mamusiu”. Tylko będę się wtedy musiała uśmiechać i tłumaczyć, że… dzieci na Ciebie czekają, że tak będzie lepiej, że trzeba.
Że będę. W 5 minut drogi, w trymiga, gdy zdecydujesz, że chcesz mnie widzieć. Będę myślami: non stop, gdy ty będziesz broić na placu zabaw albo zajadać obiadek.
…Cię przytulić.
Najmocniej jak potrafię. W tym progu przedszkolnej rzeczywistości. Ja będę przyciskać resztki starej beztroski, zanim nastanie nowy etap, który powoli wyrywa mi Cię z domu: jako preludium szkoły, studiów, ślubu…
Ty się będziesz wyrywać, bo kilka kroków dalej, za nowymi drzwiami widzisz jedno: ahoj, przygodo!
Życzę Ci najpiękniejszej Przygody, Córeczko!