Wakacyjny luz blues. Wertujesz katalogi biur podróży, przetrząsasz internetowe oferty i recenzje hoteli, sprawdzając, czy nie znajdziesz w nich stada prusaków albo wanny pleśnią gorejącej. Robisz w głowie prywatne rankingi plusów i minusów pomysłu, czy dziecko w samolocie z Tobą obok, to na pewno wystarczająco dobry pomysł. Przecież choć na ten zaplanowany tydzień bądź dwa przestaną Cię obowiązywać reguły domowej sztafety z cyklu: obiad-sprzątanie-usypianie-prasowanie plus dyscypliny dodatkowe. Tylko w którym punkcie tego planowania orientujesz się, że szykujesz sobie iście (dosłownie!) niebiańskie wakacje w przestworzach z dzieckiem z… piekła rodem?
NA PARKINGU
Zostawiwszy samochód na prywatnym parkingu w pobliżu lotniska, układasz skrzętnie w rządku co najmniej kilkunastokilowe walizki wypełnione Twoimi rzeczami osobistymi tylko w niewielkim procencie. Resztę przestrzeni zajmują miniaturowe pidżamki, kostiumy kąpielowe, szlafroczki, pampersy, pieluchy do pływania, kaczuszki, grzechotki, kocyki, misie, książeczki. No i są sweterki, pulowerki, dresy i skarpetki na wypadek gdyby było zimno. Są także rampersy, kremy z wysokim filtrem, bluzeczki na ramiączkach i krótkie porteczki na wypadek nieziemskich upałów. Przecież dobrze oceniana matka, to przezorna matka – zawsze dobrze zabezpieczona. I nie ważne, że większość tego ekwipunku może sobie kupić na miejscu (pod warunkiem, że nie wybiera się na pustynne krainy krajów i marek mało znanych); ważne, że wszystko ma pod kontrolą: spoczywające w ciężkiej walizce. Nie tylko ciężar bagażu obciąża Twoje serce uginające się od parkingowych zmartwień: pan dowożący busem na właściwy terminal nie ma fotelika… Jak przejechać te kilka kilometrów z maluchem na kolanach? Toż to niebezpieczne!
NA LOTNISKU
Twoje oczy muszą włączyć się na wielość trybów. Najpierw musisz sfokusować wyświetlacz z Waszą bramką do odlotu. W międzyczasie musisz nieprzerwanie działać opcją śledzenia Twoich wszystkich podopiecznych. No i najważniejsze: musisz najdoskonalej jak tylko potrafisz udać, że zupełnie nie dostrzegasz tych dziesiątek nienawistnych spojrzeń godzących w Ciebie i Twoją rodzinę wprost z przedługaśnej kolejki, gdy żwawym, pewnym krokiem zmierzacie wprost do odprawowego kokpitu obsługi lotniska. No bo przecież… rodziny z dziećmi odprawiane są bez kolejki. Istna fanaberia!
Ściskając kartę lotu w dłoni, mając darmowo przydzielone, z litości nierodzielania rodziny, miejsca obok siebie w samolocie; suniesz wśród barierek ku kontroli bezpieczeństwa. Tam już jest trochę mniej litości: kolejka obowiązuje wszystkich. Ale tabliczki wiszące absolutnie wszędzie i wieszczące przekreślonymi obrazkami absolutny zakaz wnoszenia wody i pokarmów płynnych nie obowiązują… dzieci! Mamy dzieci, więc w ich bagażu podręcznym (dziecku przysługuje odrębny bagaż podręczny) mamy słoiczki z zupkami i małą butelkę wody. Pan z kontroli sprawdza tylko, czy są oryginalnie zapakowane i… puszcza śmiało na taśmie dalej. Za bagażami podręcznymi leci także wózek, który możemy mieć przy sobie aż do momentu znalezienia się przy schodkach do samolotu na płycie lotniska. Wówczas oddajemy wózek obsłudze lotniska, po to, by obsługa lotniska docelowego wydała go dopiero na taśmie z resztą bagaży.
Za taśmą mamy chwilę oddechu po to, by reszta pasażerów mogła wciągnąć oddech wzbierając w sobie złość, gdy znowu masz pierwszeństwo w wejściu do transferowego autobusu, a następnie do samolotu.
W SAMOLOCIE
Gdyby tylko się dało, gwarantuję, że większość miejsc w obrębie co najmniej 10m2 wokół naszych przydzielonych siedzeń byłaby pusta. Bo kto wytrzyma wierzgające z nudów małe nogi kopiące plecy pasażera zajmującego fotel przed nami. Kto by wytrzymał ścisk na wspólnej kanapie siedzeń z rodzinką, która musi trzymać przez kilka godzin lotu dziecko do lat dwóch na kolanach, którego wolność jest dodatkowo ograniczona pasem bezpieczeństwa przeznaczonym specjalnie dla dzieci. Kto wytrzyma wiszącą co i rusz nad nami głowę stewardesy dostarczającej stale książeczki, kredki i piciu dla najmłodszych uczestników podróży. Kto będzie co chwila wstawał, by przepuścić w przejściu przejętą mamusię, która musi zmienić pampersa dziecku na przewijaku znajdującym się w toalecie i w tym celu czeka ją eskapada na drugi koniec samolotu. A dziecko czeka walka z lękiem w klaustrofobicznym, trzęsącym się wnętrzu tej toalety z okrutnie twardym przewijakiem. I najważniejsze: kto jest w stanie znieść ten niekończący się, z czasem nieodróżniany, przenikliwy krzyk każdego z dzieci, dobiegający z różnych stref wspólnego lotu, bo… uszy się zatkały, bo nie ma nowych zabawek, bo nie może spać, bo głodne, bo kupka, bo ciasno, bo chce chodzić, bo nudno. Doprawdy, w porównaniu z nim chrapanie wszelkich starszych panów… toż to miód na współpasażerskie uszy!
WAŻNE!
Tekst ten dedykuję wszystkim pasażerom, którzy nie mają jeszcze albo już dzieci. Kiedyś byłam jedną z Was. I uważałam, że ideę: dziecko w samolocie – faktycznie, powinni tego zabronić. Od kiedy jestem mamą, uważam, że powinni zabronić nadużywania alkoholu na pokładzie przez zaczynających urlop przedwcześnie. Powinni zabronić rozpychania się łokciami na pokładzie i w kolejkach. Powinni zabronić kąśliwych spojrzeń. Powinni zabronić… chrapania! A matce? Matce dajcie odpocząć! W końcu nie jest jej lekko w tych niebiosach, w drodze na może i bardziej zasłużony niż kogokolwiek innego urlop.
I tak oto powstał dla Was najbardziej przewrotny tekst-poradnik o podróżowaniu z dzieckiem w przestworzach ☺ Generalnie… jest nieziemsko! A zamartwiania na wyrost przed jak to będzie – zbyt przyziemne, by na nie tracić energię.
Dziecko w samolocie. Powinni tego zabronić!
Wakacyjny luz blues. Wertujesz katalogi biur podróży, przetrząsasz internetowe oferty i recenzje hoteli, sprawdzając, czy nie znajdziesz w nich stada prusaków albo wanny pleśnią gorejącej. Robisz w głowie prywatne rankingi plusów i minusów pomysłu, czy dziecko w samolocie z Tobą obok, to na pewno wystarczająco dobry pomysł. Przecież choć na ten zaplanowany tydzień bądź dwa przestaną Cię obowiązywać reguły domowej sztafety z cyklu: obiad-sprzątanie-usypianie-prasowanie plus dyscypliny dodatkowe. Tylko w którym punkcie tego planowania orientujesz się, że szykujesz sobie iście (dosłownie!) niebiańskie wakacje w przestworzach z dzieckiem z… piekła rodem?
NA PARKINGU
Zostawiwszy samochód na prywatnym parkingu w pobliżu lotniska, układasz skrzętnie w rządku co najmniej kilkunastokilowe walizki wypełnione Twoimi rzeczami osobistymi tylko w niewielkim procencie. Resztę przestrzeni zajmują miniaturowe pidżamki, kostiumy kąpielowe, szlafroczki, pampersy, pieluchy do pływania, kaczuszki, grzechotki, kocyki, misie, książeczki. No i są sweterki, pulowerki, dresy i skarpetki na wypadek gdyby było zimno. Są także rampersy, kremy z wysokim filtrem, bluzeczki na ramiączkach i krótkie porteczki na wypadek nieziemskich upałów. Przecież dobrze oceniana matka, to przezorna matka – zawsze dobrze zabezpieczona. I nie ważne, że większość tego ekwipunku może sobie kupić na miejscu (pod warunkiem, że nie wybiera się na pustynne krainy krajów i marek mało znanych); ważne, że wszystko ma pod kontrolą: spoczywające w ciężkiej walizce. Nie tylko ciężar bagażu obciąża Twoje serce uginające się od parkingowych zmartwień: pan dowożący busem na właściwy terminal nie ma fotelika… Jak przejechać te kilka kilometrów z maluchem na kolanach? Toż to niebezpieczne!
NA LOTNISKU
Twoje oczy muszą włączyć się na wielość trybów. Najpierw musisz sfokusować wyświetlacz z Waszą bramką do odlotu. W międzyczasie musisz nieprzerwanie działać opcją śledzenia Twoich wszystkich podopiecznych. No i najważniejsze: musisz najdoskonalej jak tylko potrafisz udać, że zupełnie nie dostrzegasz tych dziesiątek nienawistnych spojrzeń godzących w Ciebie i Twoją rodzinę wprost z przedługaśnej kolejki, gdy żwawym, pewnym krokiem zmierzacie wprost do odprawowego kokpitu obsługi lotniska. No bo przecież… rodziny z dziećmi odprawiane są bez kolejki. Istna fanaberia!
Ściskając kartę lotu w dłoni, mając darmowo przydzielone, z litości nierodzielania rodziny, miejsca obok siebie w samolocie; suniesz wśród barierek ku kontroli bezpieczeństwa. Tam już jest trochę mniej litości: kolejka obowiązuje wszystkich. Ale tabliczki wiszące absolutnie wszędzie i wieszczące przekreślonymi obrazkami absolutny zakaz wnoszenia wody i pokarmów płynnych nie obowiązują… dzieci! Mamy dzieci, więc w ich bagażu podręcznym (dziecku przysługuje odrębny bagaż podręczny) mamy słoiczki z zupkami i małą butelkę wody. Pan z kontroli sprawdza tylko, czy są oryginalnie zapakowane i… puszcza śmiało na taśmie dalej. Za bagażami podręcznymi leci także wózek, który możemy mieć przy sobie aż do momentu znalezienia się przy schodkach do samolotu na płycie lotniska. Wówczas oddajemy wózek obsłudze lotniska, po to, by obsługa lotniska docelowego wydała go dopiero na taśmie z resztą bagaży.
Za taśmą mamy chwilę oddechu po to, by reszta pasażerów mogła wciągnąć oddech wzbierając w sobie złość, gdy znowu masz pierwszeństwo w wejściu do transferowego autobusu, a następnie do samolotu.
W SAMOLOCIE
Gdyby tylko się dało, gwarantuję, że większość miejsc w obrębie co najmniej 10m2 wokół naszych przydzielonych siedzeń byłaby pusta. Bo kto wytrzyma wierzgające z nudów małe nogi kopiące plecy pasażera zajmującego fotel przed nami. Kto by wytrzymał ścisk na wspólnej kanapie siedzeń z rodzinką, która musi trzymać przez kilka godzin lotu dziecko do lat dwóch na kolanach, którego wolność jest dodatkowo ograniczona pasem bezpieczeństwa przeznaczonym specjalnie dla dzieci. Kto wytrzyma wiszącą co i rusz nad nami głowę stewardesy dostarczającej stale książeczki, kredki i piciu dla najmłodszych uczestników podróży. Kto będzie co chwila wstawał, by przepuścić w przejściu przejętą mamusię, która musi zmienić pampersa dziecku na przewijaku znajdującym się w toalecie i w tym celu czeka ją eskapada na drugi koniec samolotu. A dziecko czeka walka z lękiem w klaustrofobicznym, trzęsącym się wnętrzu tej toalety z okrutnie twardym przewijakiem. I najważniejsze: kto jest w stanie znieść ten niekończący się, z czasem nieodróżniany, przenikliwy krzyk każdego z dzieci, dobiegający z różnych stref wspólnego lotu, bo… uszy się zatkały, bo nie ma nowych zabawek, bo nie może spać, bo głodne, bo kupka, bo ciasno, bo chce chodzić, bo nudno. Doprawdy, w porównaniu z nim chrapanie wszelkich starszych panów… toż to miód na współpasażerskie uszy!
WAŻNE!
Tekst ten dedykuję wszystkim pasażerom, którzy nie mają jeszcze albo już dzieci. Kiedyś byłam jedną z Was. I uważałam, że ideę: dziecko w samolocie – faktycznie, powinni tego zabronić. Od kiedy jestem mamą, uważam, że powinni zabronić nadużywania alkoholu na pokładzie przez zaczynających urlop przedwcześnie. Powinni zabronić rozpychania się łokciami na pokładzie i w kolejkach. Powinni zabronić kąśliwych spojrzeń. Powinni zabronić… chrapania! A matce? Matce dajcie odpocząć! W końcu nie jest jej lekko w tych niebiosach, w drodze na może i bardziej zasłużony niż kogokolwiek innego urlop.
I tak oto powstał dla Was najbardziej przewrotny tekst-poradnik o podróżowaniu z dzieckiem w przestworzach ☺ Generalnie… jest nieziemsko! A zamartwiania na wyrost przed jak to będzie – zbyt przyziemne, by na nie tracić energię.