Jako że w ostatnim wpisie opowiedzieliśmy Wam już o naszych pierwszych, rodzinnych wczasach z naszym Maluchem w wersji bardziej „na lenia”: hotel-plaża-basen-hotel, dziś pora odpowiedzieć na drugie pytanie, które pada najczęściej: „Co warto zobaczyć na Teneryfie?”. Tym samym zabieramy Was na objazdówkę w pigułce: “Teneryfa w jeden dzień”. Byliśmy tylko tydzień. I fakt, byliśmy głównie nastawieni na wypoczynek. I najważniejsze: byliśmy z naszym Tabayątkiem, które tam właśnie świętowało swoje 8 miesięcy, co przekładało się na nasz szacunek do jej wieku: nie chcieliśmy zbyt przeforsować, zbyt przebodźcować, zbyt narazić na wszelaki dyskomfort. Jednak kto nas zna, nie uwierzy, że cały tydzień grzaliśmy swoimi czterema literkami czarny piasek na plaży – choć akurat w tej kwestii było i tak odwrotnie: on parzył nas, więc uciekliśmy wgłąb wyspy 😉 Postanowiliśmy sobie zrobić wycieczkę pt. “Teneryfa w jeden dzień”.
Tabayka w dolinie La Masca
Samodzielność, czyli samochód
Bo jeśli wakacje z dzieckiem, to wcale nie znaczy, że mieliśmy zakotwiczyć na plaży czy basenie i obrać swoją jedyną stację dokującą przy barze. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy troszkę nie pozwiedzali. Tym razem nie z agentem podróży. Tym razem znów po naszemu – wypożyczając samochód na cały dzień wraz z fotelikiem samochodowym (koszt za całą dobę ok. 40 Euro plus fotelik 3 Euro). Chęć wypożyczenia samochodu zgłasza się na recepcji hotelu, pracownik wypożyczalni podstawia pod hotel wybrany samochód (u nas trwało to dosłownie kilka minut), chwilka na niezbędną papierologię i w drogę! Pojazd mamy zwrócić byle do 9 rano poprzez zgłoszenie się na recepcję naszego hotelu, choćby w nocy o północy z kluczykami. Hotel i wypożyczalnia załatwiają resztę. Fajnie? Fajnie i wygodnie – bez spięcia czasowego, że mamy czas do godziny zamknięcia wypożyczalni. My skorzystaliśmy z wypożyczalni Atlas położonej w Los Gigantes – polecamy!
Kręta droga z Los Gigantes do Masca
Teneryfa w jeden dzień, czyli co warto zobaczyć
Jako że Teneryfa nie jest dużą wyspą: ponad 2000 km2 i około miliona mieszkańców, zwiedzanie jej nawet w jeden dzień należy do dość wygodnych i łatwych. Dobre oznaczenia, piękne drogi wijące się wśród takich skał, tuneli i podjazdów, że polski kompleks dziurawych nawet autostrad boli jeszcze bardziej…
Pierwszy przystanek mieliśmy w Los Gigantes. Właściwie to można by tam dojść dłuższym spacerkiem od naszego hotelu. Prężące się ku górze na niemal 800 metrów, ale ciężko nurzające się w wodach oceanu klify przypominają nam jak… jesteśmy malutcy.
Prawdziwą spiralą zakrętów, zakręcików, łuków i serpentyn wśród zieloności pięter przejeżdżamy naprawdę bardzo malowniczą, przyprawiającą słabe głowy o mdłości – dosłownie (!) drogę z Puerto de Santiago do miejscowości Masca – urokliwej, malutkiej miejscowości położonej wśród skał i zieloności wszelkiej! Ciężko z miejscem parkingowym, więc oglądamy ją tylko z jednego z wielu punktów widokowych po drodze. Docieramy w około 40 minut do mojego ulubionego punktu wycieczki: miasteczka Garachico! Niby takie zwykłe, hiszpańskie “ciudad”. Perspektywa się zmienia jak patrzysz na nie przez pryzmat historii: miasto to w 1706 roku zostało całkowicie (!) zalane lawą po erupcji wulkanu. Zostało odbudowane, wulkaniczna lawa pozostawiła po sobie przybrzeżne niecki tuż nad oceanem, a przydrożne knajpki serwują tam najlepszą kawę jaką piłam – specjał Teneryfy o nazwie: barraquito, czyli kawa podana na słodko, z mlekiem skondensowanym, likierem, której słodycz przełamuje skórka cytryny pokruszona na spienionym mleku. Mmm…
Garachico i “baseny-niecki” nad oceanem ulane z lawy
Z tym pysznym smakiem w ustach ruszamy spędzić po południe na podobno najpiękniejszej plaży Teneryfy położonej na przedmieściach Santa Cruz – Playa las Teresitas. I tu: wielkie rozczarowanie. Owszem, plaża długa i szeroka; żółty piasek nawieziony z Sahary i sztucznie usypany falochron wyglądają estetycznie, ale… gdy stojąc na plaży spojrzysz w ocean i widzisz przed sobą kilka ogromnych platform wiertniczych, mija Ci wszelka ochota, aby rozkładać tam kocyk. I tak przemysłowy horyzont i sztuczność tej plaży przegrywają u nas z kameralnością i naturalnością innych, ciemnych plaż powulkanicznych wyspy. I co ważne, południowy zachód wyspy (tam gdzie mieszkaliśmy) jest cieplutki – ponad 30 stopni! Na Playa de las Teresitas z kolei wiało i było jakieś 10 stopni mniej!
Co nas ominęło?
Ze względu na pesel naszego dziecka i jego jeszcze bardzo mało wymagające spektrum zainteresowań ograniczające się do podziwiania lamp w kształcie kotwicy, mówiących w wielu językach ludzi wokół i nieufności wobec każdego głośniejszego szumu fal oceanu, a także zakładając od początku plan minimalistyczny: “Teneryfa w jeden dzień”, dla własnej wygody i bezpieczeństwa odpuściliśmy sobie spacer wąwozem Masca i rejs z Playa de Masca pod Los Gigantes, a ponoć bardzo bardzo warto! Wisienka na torcie podczas zwiedzania wyspy – wulkan Teide też będzie musiał na nas zaczekać. A parki rozrywki: Siam Park – wodne królestwo rozrywki i Loro Park – słynny na cały świat ogród zoologiczny, zobaczą się z nami pewnie wtedy, co Teide 😉
Jak widać, Teneryfa chętnie gości i typowych leniuszków: oferując zielone krajobrazy powulkanicznych wzgórz, wygodne piaski plaż i bogatą infrastrukturę hoteli; i aktywnych turystów, którzy mogą przebierać w ofercie miejsc wartych zwiedzenia, których wachlarz sięga od wędrówek górskich po wodne szaleństwa. Nam tego aktywnego wypoczynku było trochę za mało, więc… pora planować wyjazd “Teneryfa bis”. Kto leci z nami? 🙂
W tle: Playa de las Teresitas wśród przemysłowej okolicy przedmieść stolicy: Santa Cruz
Teneryfa w jeden dzień, czyli wakacje z dzieckiem w trybie active
Jako że w ostatnim wpisie opowiedzieliśmy Wam już o naszych pierwszych, rodzinnych wczasach z naszym Maluchem w wersji bardziej „na lenia”: hotel-plaża-basen-hotel, dziś pora odpowiedzieć na drugie pytanie, które pada najczęściej: „Co warto zobaczyć na Teneryfie?”. Tym samym zabieramy Was na objazdówkę w pigułce: “Teneryfa w jeden dzień”. Byliśmy tylko tydzień. I fakt, byliśmy głównie nastawieni na wypoczynek. I najważniejsze: byliśmy z naszym Tabayątkiem, które tam właśnie świętowało swoje 8 miesięcy, co przekładało się na nasz szacunek do jej wieku: nie chcieliśmy zbyt przeforsować, zbyt przebodźcować, zbyt narazić na wszelaki dyskomfort. Jednak kto nas zna, nie uwierzy, że cały tydzień grzaliśmy swoimi czterema literkami czarny piasek na plaży – choć akurat w tej kwestii było i tak odwrotnie: on parzył nas, więc uciekliśmy wgłąb wyspy 😉 Postanowiliśmy sobie zrobić wycieczkę pt. “Teneryfa w jeden dzień”.
Tabayka w dolinie La Masca
Samodzielność, czyli samochód
Bo jeśli wakacje z dzieckiem, to wcale nie znaczy, że mieliśmy zakotwiczyć na plaży czy basenie i obrać swoją jedyną stację dokującą przy barze. Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy troszkę nie pozwiedzali. Tym razem nie z agentem podróży. Tym razem znów po naszemu – wypożyczając samochód na cały dzień wraz z fotelikiem samochodowym (koszt za całą dobę ok. 40 Euro plus fotelik 3 Euro). Chęć wypożyczenia samochodu zgłasza się na recepcji hotelu, pracownik wypożyczalni podstawia pod hotel wybrany samochód (u nas trwało to dosłownie kilka minut), chwilka na niezbędną papierologię i w drogę! Pojazd mamy zwrócić byle do 9 rano poprzez zgłoszenie się na recepcję naszego hotelu, choćby w nocy o północy z kluczykami. Hotel i wypożyczalnia załatwiają resztę. Fajnie? Fajnie i wygodnie – bez spięcia czasowego, że mamy czas do godziny zamknięcia wypożyczalni. My skorzystaliśmy z wypożyczalni Atlas położonej w Los Gigantes – polecamy!
Teneryfa w jeden dzień, czyli co warto zobaczyć
Jako że Teneryfa nie jest dużą wyspą: ponad 2000 km2 i około miliona mieszkańców, zwiedzanie jej nawet w jeden dzień należy do dość wygodnych i łatwych. Dobre oznaczenia, piękne drogi wijące się wśród takich skał, tuneli i podjazdów, że polski kompleks dziurawych nawet autostrad boli jeszcze bardziej…
Pierwszy przystanek mieliśmy w Los Gigantes. Właściwie to można by tam dojść dłuższym spacerkiem od naszego hotelu. Prężące się ku górze na niemal 800 metrów, ale ciężko nurzające się w wodach oceanu klify przypominają nam jak… jesteśmy malutcy.
Prawdziwą spiralą zakrętów, zakręcików, łuków i serpentyn wśród zieloności pięter przejeżdżamy naprawdę bardzo malowniczą, przyprawiającą słabe głowy o mdłości – dosłownie (!) drogę z Puerto de Santiago do miejscowości Masca – urokliwej, malutkiej miejscowości położonej wśród skał i zieloności wszelkiej! Ciężko z miejscem parkingowym, więc oglądamy ją tylko z jednego z wielu punktów widokowych po drodze. Docieramy w około 40 minut do mojego ulubionego punktu wycieczki: miasteczka Garachico! Niby takie zwykłe, hiszpańskie “ciudad”. Perspektywa się zmienia jak patrzysz na nie przez pryzmat historii: miasto to w 1706 roku zostało całkowicie (!) zalane lawą po erupcji wulkanu. Zostało odbudowane, wulkaniczna lawa pozostawiła po sobie przybrzeżne niecki tuż nad oceanem, a przydrożne knajpki serwują tam najlepszą kawę jaką piłam – specjał Teneryfy o nazwie: barraquito, czyli kawa podana na słodko, z mlekiem skondensowanym, likierem, której słodycz przełamuje skórka cytryny pokruszona na spienionym mleku. Mmm…
Garachico i “baseny-niecki” nad oceanem ulane z lawy
Z tym pysznym smakiem w ustach ruszamy spędzić po południe na podobno najpiękniejszej plaży Teneryfy położonej na przedmieściach Santa Cruz – Playa las Teresitas. I tu: wielkie rozczarowanie. Owszem, plaża długa i szeroka; żółty piasek nawieziony z Sahary i sztucznie usypany falochron wyglądają estetycznie, ale… gdy stojąc na plaży spojrzysz w ocean i widzisz przed sobą kilka ogromnych platform wiertniczych, mija Ci wszelka ochota, aby rozkładać tam kocyk. I tak przemysłowy horyzont i sztuczność tej plaży przegrywają u nas z kameralnością i naturalnością innych, ciemnych plaż powulkanicznych wyspy. I co ważne, południowy zachód wyspy (tam gdzie mieszkaliśmy) jest cieplutki – ponad 30 stopni! Na Playa de las Teresitas z kolei wiało i było jakieś 10 stopni mniej!
Co nas ominęło?
Ze względu na pesel naszego dziecka i jego jeszcze bardzo mało wymagające spektrum zainteresowań ograniczające się do podziwiania lamp w kształcie kotwicy, mówiących w wielu językach ludzi wokół i nieufności wobec każdego głośniejszego szumu fal oceanu, a także zakładając od początku plan minimalistyczny: “Teneryfa w jeden dzień”, dla własnej wygody i bezpieczeństwa odpuściliśmy sobie spacer wąwozem Masca i rejs z Playa de Masca pod Los Gigantes, a ponoć bardzo bardzo warto! Wisienka na torcie podczas zwiedzania wyspy – wulkan Teide też będzie musiał na nas zaczekać. A parki rozrywki: Siam Park – wodne królestwo rozrywki i Loro Park – słynny na cały świat ogród zoologiczny, zobaczą się z nami pewnie wtedy, co Teide 😉
Jak widać, Teneryfa chętnie gości i typowych leniuszków: oferując zielone krajobrazy powulkanicznych wzgórz, wygodne piaski plaż i bogatą infrastrukturę hoteli; i aktywnych turystów, którzy mogą przebierać w ofercie miejsc wartych zwiedzenia, których wachlarz sięga od wędrówek górskich po wodne szaleństwa. Nam tego aktywnego wypoczynku było trochę za mało, więc… pora planować wyjazd “Teneryfa bis”. Kto leci z nami? 🙂
W tle: Playa de las Teresitas wśród przemysłowej okolicy przedmieść stolicy: Santa Cruz